wtorek, 18 sierpnia 2009

Wojciech Szot - Niewolnik zrzuca okowy

Nawiązuję tytułem do tekstu Sławomira Sierakowskiego "Geje jak carscy chłopi" świadomie - jesteśmy czasem jak niewolnicy, poddani, czekamy na wyzwolenie nie poprzez powstanie Spartakusa, a poprzez łaskę pana, który podaruje nam wolność. Oczekiwanie na status wyzwoleńca jednak nie wszystkim się podoba - niektórzy chcą walczyć choćby w bitwie utopijnej i nierównej, ale zawsze bitwie. Sytuacja wyzwoleńca też nie była najlepsza. Na dworze właściciela miał zapewniony marny wikt, posłanie i towarzystwo innych niewolników, po wyzwoleniu musiał "stanąć na nogi". Czy jak już się wyzwolimy to staniemy na nogi? A może jednak wolimy pozostać w poddańczym stanie.

Takie pytania nasuwają mi się po przeczytaniu komentarzy pod artykułami na temat Naszej Sprawy 2 (pomysł wytyczenia "Rzeczpospolitej" procesu z powodu publikacji homofobicznych treści). Pozwólcie, że przytoczę co ciekawsze.


1. A ja nie popieram [Naszej Sprawy 2]. Jeżeli wolno wyśmiewać się z Radyja Maryja, katolików, grubasów, starej cioci kapci, chromych, pierdzących i drobnomiszczan, to wolno i z pedałów.

Proszę nie robić z igły widły, chociaż w tym przypadku to raczej z ch**a w dupie ideologii.

2. Od siebie mogę dodać iż głupie teksty i grafiki, obrazić mogą wyłącznie innego głupca.

3. Paru "dzialaczy" ktorzy pojmuja demokracje tak jak opisal ja Marks, czyli walke klas, probuja narzucic w Polsce prawo pedalskiego szariatu. Jest to sto razy bardziej zalosne niz sama karykatura.

Na koniec stanowisko redakcji jednego z portali LGBT:

Podtrzymujemy nasze stanowisko, zbieżne z przytoczonym stanowiskiem kancelarii adwokackiej. Bronimy prawa homofobów do nienawidzenia pedałów, bo sami chcemy mieć prawo do nienawidzenia homofobów. Wolność poglądów przede wszystkim!

Wszystkie te komentarze mają na celu wykazanie głupoty osób prywatnych, które nie zgadzają się na szerzenie treści homofobicznych w mediach. Ich - w tym moja - głupota polega na tym, że nie uznają wolności słowa jako wartości absolutnej. Drugim kłopotem jaki mają komentatorzy jest obawa przed ideologią "działacza". Sam działacz jako słowo został już dawno zdezawuowany - działacz to przekręty, autopromocja, chęć zarobienia kasy na "pedalstwie", tak więc ideologia działacza będzie zawsze podejrzana, ale to jest temat na osobny tekst.

Przejdźmy do wolności słowa - czy jest ona wartością aprioryczną? Jeśli tak założyć, to głoszenie treści faszystowskich, antysemickich, rasistowskich nie powinno być zakazane przez kodeksy prawa. Gdyby można było powiedzieć wszystko, artykuły chroniące uczucia religijne można by było wykreślić raz na zawsze. A jednak są, co świadczy o tym, że w czyimś interesie, nazwijmy go "ładem społecznym" jest, by pewne grupy chronić, a jednocześnie domagać się dla nich szacunku i uznania, jakim nie zawsze się cieszą. Gdyby tych przepisów nie było wnoszenie jakichkolwiek roszczeń wobec homofobicznej mowy nienawiści nie miałoby sensu. W sytuacji, gdy - jak w Polsce - istnieją obostrzenia wobec "wolności słowa", które dają grupom "uciskanym" mechanizmy do walki z terrorem większości, osoby LGBT mają prawo, a nawet moralny obowiązek, by dochodzić własnych praw.

Zgodzę się, że nie każdy i nie każda z nas musi czuć się urażony/a porównaniem jego/jej związku do związku zoofilskiego. Mówiono o nas pedały, pederaści, sodomici, jebane cioty, organizacje pedalskie, pedryle, zboczeńcy, dewianci... przywykliśmy. Jak niewolnik od dzieciństwa wie, że jest stworzony do noszenia za panem dzbana z winem, tak i wielu/wiele z nas przyzwyczaiło się do pomiatania, wyzywania, poniżania. Niewolnik będzie zaskoczony, gdy jego pan powie mu dobre słowo, czy obdaruje go choćby kilkoma godzinami wolności. My też cieszymy się bardzo z każdego słowa polityka, choć nie ma ono przeważnie żadnego potwierdzenia w czynach, a przecież po nich ich poznajemy. Cieszymy się z Palikota, którego myślenie jest homofobiczne, ale bierzemy takie sygnały za dobrą monetę. Próbujemy go tłumaczyć, że niby walczy ze stygmatyzacją, tłumaczymy Rzepę, bo ma prawo do satyry i wyrażania własnych poglądów. To tłumaczenia niewolnika, który musi znaleźć sprzymierzeńca po drugiej stronie. Gdy go nie widzi, wtedy pewnym osobnikom przypisuje pożądane cechy, choćby wcale ich nie posiadali. Z jednej niewoli udaje się w drugą, myśląc, że tam będzie mu trochę lepiej. Pozorne poczucie wolności wyborów, które w rzeczywistości są kreowane przez normatywną większość.

Hegemonia, rozumiana jako uwikłanie w heteronormatywny matriks zabrania nam czuć się obrażonymi. Tu ciekawą analogię znaleźć można w zjawisku, które opisywał Kenneth Lewes. Pisał, że gdy w Stanach zaczęły pojawiać się pierwsze gayfriendly gabinety psychoterapeutyczne szybko okazało się, że geje i lesbijki nauczyli się, które z aspektów ich psychologii są ważne, wysłuchiwane, a które pomijane. Homoseksualni pacjenci zaczęli więc mówić jedynie o tych swoich problemach, które miały szansę na wysłuchanie. Tak naprawdę terapia okazała się być nieskuteczna, normatywizująca, a więc też i homofobiczna - heteroseksualny psychoterapeuta słyszał to co chciał usłyszeć, raczej projektował swoje przekonania wobec osób homo, niż starał się je zrozumieć nieszablonowo. Tak samo my nauczeni, że z kretyńskich, seksistowskich, rasistowskich czy homofobicznych dowcipów wszyscy się śmieją, sami uczymy się z nich śmiać. I nie jest to śmiech wywrotowy - nie śmiejemy się z głupoty autora rysunku, czy po to, by zredefiniować rzeczywistość tak by stała się "nasza". Śmiejemy się, bo się do tego śmiechu z "pedała" i "lesby" po prostu przyzwyczailiśmy.

Dalej o niewolnictwie? Z lekcji historii pamiętam, że niewolnicy podnoszą bunt gdy nie mają co jeść - podczas suszy, katastrof rolniczych, długotrwałych wojen. Niewolnik nie buntuje się przed wyzyskiem, a przed jego intensyfikacją. Skąd my to znamy? Giertych był dla nas prezentem od "przystawek". Niewolnicy się zbuntowali, bo pewne granice zostały przekroczone. Wywalczyli zmniejszenie represji, jednak nie poszło za tym wyzwolenie, a przyzwolenie na homofobię, ale w dawkach mniejszych i bardziej ucywilizowanych.

W świecie, gdzie wszyscy zostaliśmy nauczeni, że społeczeństwo polskie jest homofobiczne, gdy od dziecka widzimy, że musimy ograniczać swoje pragnienia, uczymy się, że nie możemy mieć żądań. Doskonale wiemy jak się maskować, jak "zgrywać heteryka", jak na partnera mówić kolega, współlokator, a na partnerkę - koleżanka. Udawanie heteryka to jedno, ale jeszcze gorsza jest bardzo zakorzeniona w naszej mentalności zinternalizowana homofobia, która nie pozwala na ruchy radykalne, zakazuje ich innym, a by poczuć się lepiej obrzuca ciotki-działaczki błotem. Czy zinternalizowana homofobia jest efektem hegemonii heteroseksualnej? Psychoterapeuta Ralph Roughton tak opisał proces jej powstawania:

Homofobia zinternalizowana nie dotyczy tylko podejścia do własnej płci, ale całościowego pojmowania siebie. Zaczyna się jeszcze nim uzyskamy pełną świadomość seksualną, o wiele wcześniej, gdy doświadczasz uczucia, że jesteś inny, a odmienność ta jest zła i musi być trzymana w tajemnicy. Z tego też powodu zinternalizowana homofobia jest czymś innym niż rasowe, etniczne czy genderowe piętno. W końcu nadal jesteś jak reszta twojej rodziny... Typowe homoseksualne dziecko nie spodziewa się akceptacji od strony rodziny, odkrywa, że nie ma prawa do wyrażania swoich uczuć i potrzeb, czuje wstyd niedostosowania zdefiniowanego jako choroba, jednocześnie nie wie co i dlaczego robi źle.

Homofobia gejów i lesbijek jest formowana na tej samej zasadzie co tabu w społeczeństwie jest internalizowane. Tabu ma funkcję regulacji potrzeb i zachowań, homofobia zinternalizowana reguluje człowieka, dostosowując go do większości i w ramach racjonalizacji postępowania kieruje go przeciwko osobom "ze środowiska". Jak wiemy przełamywanie tabu, jest procesem bardzo skomplikowanym i trwającym długi czas. My jednak nie mamy tego czasu tak dużo, bo niektórzy z nas chcą swoich praw natychmiast, bez czekania i oglądania się na tych, którzy uważają, że jak ubiorą różowe gacie to od razu wszyscy ich zdefiniują, a tej definicji wręcz chorobliwie się obawiają. Stąd naszą sytuację w społeczeństwie można nazwać kulturą milczenia, a jej złamanie jest możliwe jedynie przez ruchy radykalne, tylko wtedy nasz - do tej pory zniewolony - głos dotrze do innych.

Prawdą jest, że nie wiemy jak walczyć o swoje prawa. Nie tylko nie wiemy, ale i tej wiedzy nie chcemy nabyć, bo coś z tą wolnością trzeba by było zrobić. Wielu/wiele z nas boi się zapewne tego, że gdyby wprowadzono związki rejestrowane, a Polska stała się homikom przyjazna, nie mieliby podstaw do ukrywania się, a przecież całe swoje życie skonstruowali wokół tego motywu - "prywatnego geja", czy "prywatnej lesbijki" (ostatnio nawet od jednego z działaczy można było usłyszeć, że pewna pani jest "prywatnie lesbijką", co wywołało śmiech, a mnie zmroziło). Kiedy prywatne, domowe stanie się publiczne, miejskie, te konstrukty myślowe w postaci bycia "spoza środowiska" runą, gdyż podział na my i oni straci na sile, a także przestanie być użyteczny w usprawiedliwianiu własnego strachu.

Stanowisko portalu LGBT, które przytoczyłem jest tego najlepszym świadectwem - nie chcemy wolności, bo chcemy być zniewoleni. Nie jest odpowiedzią na homofobię nienawiść do homofobów, bo to miecz obosieczny. Z jednej strony - prowokuje walkę, z drugiej sprawia, że myślimy jedynie o starciu, a nie o tym co będzie jak już wygramy. Znajdziemy sobie nową grupę do nienawiści? Homofobii ze społeczeństwa nie wygnamy, za bardzo się w nim zadomowiła. Jedynym co możemy zrobić, to pokazać, że nie można jej wyrażać w sposób urągający godności drugiej osoby.

Ale żeby to zrobić musimy przestać czuć się niewolnikami, a stać się obywatelami. Mimo, że czasem blisko mi do niewolnika, mam nadzieję, że popierając takie sprawy jak Nasza Sprawa 2, proces w Szczecinie czy walkę o związki partnerskie, zbliżam się do bycia obywatelem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz