piątek, 8 stycznia 2010

Gay Family Values

Przeczytałem wczoraj artykuł Dominiki Wielowieyskiej w Gazecie Wyborczej dotyczący homorodzicielstwa. Wydawało mi się wcześniej, że Pani Wielowieyska jest życzliwie nastawiona do osób homoseksualnych i nie ma żadnych uprzedzeń. Jednak sam tytuł artykułu - "Dlaczego adopcja przez gejów jest zła" - nie pozostawia złudzeń - uprzedzenia niestety są. Nie ukrywam, że zdziwiły mnie one u Pani Wielowieyskiej. Jej dotychczasowe wypowiedzi w kwestii równouprawnienia osób homoseksualnych uznaję za cenne, ale w tym tekście Pani Wielowieyska stanowczo pogubiła się i w wielu miejscach nie sposób zgodzić się z jej przemyśleniami. I to już we wstępie artykułu, gdzie pisze ona tak: „Adopcja sama w sobie jest proce­sem obarczonym pewnym ryzykiem. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać osobno. Może się zdarzyć, że najlep­szym wyjściem dla dziecka jest pozo­stanie z dorosłym o orientacji homoseksualnej. I tak powinno się stać. Ale to nie oznacza zrównywania praw ho­mo- i heteroseksualistów.” I tu się myli Pani Wielowieyska, bowiem do tego by dziecko mogło być przysposobione przez parę homoseksualną jest konieczne zrównanie praw homo- i heteroseksualistów. Nie ma innego sposobu, by dziecko mogło skorzystać z „pozostania z dorosłym o orientacji homoseksualnej”, jak to nazwała Pani Wielowieyska, bez zniesienia dyskryminacji osób homoseksualnych w tej kwestii.
Artykuł Pani Wielowieyskiej jest niesmowicie rozdwojony. W jednym miejscu autorka pisze, że “osoby o orientacji homoseksualnej mogą być tak samo dobrymi rodzicami jak heteroseksualiści” po czym kilka zdań później przekonuje, że heteroseksualni rodzice to jedyny opymalny model. Artykuł wygląda tak, jakby pisały go dwie różne osoby, albo Wielowieyska cierpiała na rozdwojenie jaźni.
Zgadzam się z autorką, kiedy pisze, że homoseksuliści mogą być takimi samymi dobrymi rodzicami jak mogą nimi być heteroseksuliści oraz z tym, że "każdy przypadek ado­pcji musi być oceniany osob­no, a nie według prostego podziału: je­stem za adopcją przez pary homosek­sualne lub przeciw niej.” Całkowicie nie zgadzam się jednak z Wielowieyską, że „sęk w tym, że adopcja najlepiej się sprawdza w tradycyjnej rodzinie, a w przypadku osób samotnych czy pozostających w związkach homoseksualnych jest dopuszczalna, ale powinna następować po bardzo wnikliwej anali­zie i rozważeniu wszelkich za i przeciw.” Wielowieyska powołuje się co chwilę na dobro dziecko, a sprawę przedstawia tak, jakby tylko w przypadku osób homoseksualnych konieczne było wnikliwe analizowanie i rozważanie wszelkich za i przeciw, a w przypadku osób heteroseksualnych taka analiza nie była konieczna. Nie ma to wówczas nic wspólnego z dobrem dziecka. Rozważać wszystkie za i przeciw, szczególnie to czy potencjalni rodzice są w stanie zapewnić materialne i emocjonalne potrzeby, należy w każdym przypadku, bez względu na to czy ci potencjalni rodzice są homo- czy heteroseksualni. Jednak Pani Wielowieyska zakłada z góry, że „naj­mniejsze ryzyko zazwyczaj gwarantu­je klasyczny model rodziny z mamą-kobietą i tatą-mężczyzną. Jeśli więc star­cza chętnych na adopcję dzieci wśród rodzin tradycyjnych, to tam umiesz­czajmy dzieci.” I myli się znów Pani Dominika, bo wszystko jest sprawą indywidualną, jak sama zresztą wcześniej przyznaje. Dalej pisze: „Kobieta i mężczyzna różnią się od siebie i dają dziecku to, co najlepsze, w różnych formach. Chyba nikt nie zaprzeczy, że dziecko rozwiedzionych rodziców wychowywane tylko przez mat­kę i ciocię może odczuwać emocjonal­ny brak ojca. I na odwrót, dzieci z sa­motnym ojcem mogą tęsknić do matki-kobiety. I tych samych kłopotów oba­wiam się w przypadku chłopca wycho­wywanego przez parę lesbijską. Czy nie zatęskni za mężczyzną-tatą? Stwier­dzenie, że jego tęsknota będzie wyni­kać z tego, że mamy homofobiczne spo­łeczeństwo, mnie nie przekonuje. Oj­ciec z synem mogą mieć ten szczegól­ny rodzaj relacji, który nie będzie udzia­łem matki. Nie chodzi o to, czy lepszy, czy gorszy, ale po prostu inny.” Nigdy wcześniej nie posądziłbym Pani Wielowieyskiej o homofobię, jednak przyznać muszę, że sformułowania przez nią prezentowane w artykule homofobią trącą. Z jednej strony Pani Wielowieyska pisze bowiem, że wszystko należy poddać indywidualnej analizie, a jednocześnie w innych miejscach pisze, że heteroseksualni rodzice są najlepsi i nic ich nie zastąpi. A prawda jest taka, że zastąpi. Pamiętać należy, że natura nie obdarzyła heteroseksualistów jakąś wyjątkową zdolnością do bycia dobrym rodzicem. Jakość zdolności rodzicielskich nie jest w żaden sposób skorelowana z homo- czy heteroseksualnością. Szczęście dzieci w rodzinach adopcyjnych nie zależy ani od orientacji seksualnej rodziców ani od ich płci ale od zdolności rodziców do bycia rodzicem, możliwości zaspokojenia ich potrzeb materialnych, potrzeb miłości, akceptacji i bezpieczeństwa. Dziecko wychowywane przez rozwiedzioną matkę wraz z ciocią może tęsknić za ojcem nie tylko wówczas, gdy będzie wychowywane przez matkę i ciocię, ale także kiedy będzie wychowywane przez matkę i wujka. Naturalnym jest, że będzie tęskniło za osobą, która jest mu bliska i do której jest przywiązany, ale nie oznacza to, że będzie tęskniło za płcią tej osoby, jak sugeruje Pani Wielowieyska. Jeżeli dziecko bowiem byłoby wychowywane przez parę lesbijską, która po kilku latach wspólnego życia się rozejdzie to dziecko pozostawione z jedną z kobiet także może odczuwać brak drugiej z nich. Tak samo w przypadku dziecka wychowywanego od małego przez matkę i ciocię. Po tym, jak ciocia wyjechałaby daleko i kontakty uległyby zerwaniu, dziecko również tęskniłoby za nią. Najnormalniej w świecie tęsknimy za tym, co utraciliśmy. Dziecko może tęsknić za biologicznym rodzicem bez względu na to, czy zostanie zaadoptowane przez parę homoseksualną czy heteroseksualną, czy też przez samotnego mężczyznę czy samotną kobietę. A co do szczególnego typu relacji między synem a ojcem to idąc tropem Pani Wielowieyskiej dzieci wykazujące tendencje homoseksualne (a w przypadku nastolatków już jest to przecież doskonale znane dziecku, a wielu gejów i lesbijek zdaje sobie sprawę z tego znacznie wcześniej) nie powinny trafiać do adopcji przez rodziców heteroseksualnych. I mógłbym tu posługiwać taką samą nonsensowną argumentacją jak Pani Dominika, mówiąc, że dziecko homoseksualne może odnaleźć potrzebne mu wzorce tylko w takiej rodzinie. Ale tego nie zrobię, bo byłoby przecież tak samo absurdalne, jak to czego próbuje dowodzić Pani Wielowieyska. Choć może się zdarzyć oczywiście, że takie dziecko nie powinno być umieszczone w rodzinie heteroseksulnej np. z powodu homofobii potencjalnych rodziców. Jednak w przypadku homofobicznych kandydatów na rodziców adopcja nie powinna mieć miejsca w żadnym wypadku. Nie rozumiem jednak czemu wogóle autorka przytaczyła taki przykład. To, że rodzice się rozwodzą nie musi i nie powinno oznaczać tego, że kontakty z którymś z rodziców zostają zerwane. Także po rozwodzie oboje rodzice są zobowiązani do wychowania dziecka. Rozwiedziony rodzic nie traci praw rodzicielskich ani obowiązków wynikających z bycia ojcem i matką. Do tego, jeśli mówimy o adopcji, mamy do czynienia z sytuacją, w której biologiczni rodzice nie żyją albo nie sprawdzili się w roli rodziców. A to zupełnie inna sytuacją do tej przedstawionej przez Panią Wielowieyską.
Wielowieyska pisze dalej, że „może też zdarzyć się, że para gejowska adoptuje dziecko, bo jeden z partnerów jest jego bliskim krewnym. I być może będzie to optymalne wyjście z sytuacji. Liczy się przede wszystkim dobro dziecka i jego więź emocjonalna z tą osobą. Czy dla dziecka lepiej jest być w domu dziecka, czy też mieć homorodziców? Jestem przekonana, że to dru­gie. Czy to źle, że para homoseksualna zaadoptuje dziecko chore, którego nikt nie chciał? Oczywiście, że nie. Sąd na­tomiast musi sobie odpowiedzieć na py­tanie, czy ta para jest w stanie zapewnić leczenie i rehabilitację dziecka.” Mógłbym nawet zgodzić się z tym, co napisała Pani Wielowieyska, tylko nie rozumiem dlaczego geje mają otrzymać do adopcji tylko takie dziecko, którego nikt nie chciał? Przecież – zdaniem Pani Wielowieyskiej - to ponoć heteroseksualne pary są tak bosko obdarzone predyspozycjami rodzicielskimi, a skoro tak to czemu właśnie te pary nie chcą nią wykazać się w takich przypadkach. Odpowiedź jest prosta: pary heteroseksualne nie są obdarzone żadną szczególną predyspozycją do rodzicielstwa. Gdyby były to domy dziecka nie były tak zapełnione jak są!

PS. Zapraszam do śledzenia blogu amerykańskiej homorodzinki: Gay Family Values

1 komentarz:

  1. Ja tylko z jedną uwagą - nie używajmy tak łatwo pojęcia homofobii jako wytrychu deprecjonującego czyjeś rację. W istocie, z prawdziwymi homofobami nie ma co gadać - oskarżenie kogoś o homofobię jest de facto wstępem do końca dyskusji.
    Mimo wszytko sprzeciw wobec homoadopcji może wynikać najzwyczajniej z niewiedzy. Ktoś może nie być homofobiczny ale mieć różne wyobrażenia na temat mechanizmów rozwoju dzieci i to może skłaniać go do wysuwania takich a nie innych tez. Próba kontrargumentowania z pozycji zarzucania homofobii jest ucieczką od rzeczywistej dyskusji (choć ty dalej dosyć precyzyjnie wyjaśniasz czemu podług ciebie Wielowieyska nie ma racji - dodałbym tylko, że jej passusy o braku ojca stoją już w jawnej sprzeczności z wynikami badań nad efektami wychowywania dzieci w rodzinach lesbijskich).

    OdpowiedzUsuń