czwartek, 25 lutego 2010

Eva Brunne

Misją mojej posługi kapłańskiej jest pomoc ludziom nieakceptowanym ze względu na orientację seksualną - wywiad z Evą Brunne, biskupem Sztokholmu.

Zna pani biskup Polskę?

- Nigdy nie byłam. Ale wiem, że poprzedni pa­pież pochodził z Polski.
Dla tradycyjnego Polaka pani wybór na biskupa Sztokholmu w listopadzie byt szokiem. Na forach internetowych znalazłam komentarze w rodzaju: „Czy jesteśmy na Marsie?" oraz „Luter przewra­ca się w grobie". Mamy pierwszego na świecie biskupa lesbijkę!

- Jest już drugi przypadek, w Los Angeles. Z po­czątku grudnia.

Co pani czuje, gdy słyszy takie uwagi? Jest pani przykro? A może uważa pani, że to zabawne?

- To w ogóle nie jest zabawne. Przykro mi z powo­du takiej reakcji, a przecież tak żyje wielu ludzi. W Sztokholmie to nic wielkiego. Zostałam wy­brana przez księży oraz przez laikat nie dlatego, że jestem lesbijką. Z innych powodów. Pytają mnie o to wyłącznie zagraniczni dziennikarze.

Jak próbowałaby pani wytłumaczyć tradycyjnemu katolikowi, że homoseksualizm nie jest grzechem?

- Zapytałabym go, gdzie znalazł passus mówią­cy o tym, że nim jest.

Chociażby w Księdze Kapłańskiej Starego Testa­mentu jest mowa o tym, że mężczyzna nie będzie obcował z mężczyzna, bo to obrzydliwość. Ale naj­bardziej rozpowszechnionym argumentem prze­ciwko homoseksualizmowi jest chyba historia So­domy i Gomory.

- W Biblii można znaleźć argument na prawie wszystko. Również na to, że dobrze jest mieć niewolni­ków. Albo żeby nie akceptować ludzi o innym kolorze skóry. W Księdze Rodzaju jest mowa o mieszkań­cach Sodomy, którzy wtargnęli do domu Lota i chcieli uprawiać seks z jego gośćmi. Tylko że kilka linijek niżej jest także mowa o tym, że Lot proponuje im swoje córki. To mia­ło być według niego lepsze. Ten fragment jednak już jest pomijany w dys­kusjach. Dla mnie ta historia nie traktuje o tym, co dzi­siaj rozumiemy przez homoseksualizm. Nie ma nic wspólnego ze związkiem osób tej samej płci, który ostatnio zaakceptował szwedzki Kościół. Związkiem dorosłych ludzi, którzy się kochają i chcą razem spędzić życie.

Powinniśmy być krytyczni wobec Pisma Świętego?

- Biblia to nie jest książka, która spadła z nieba. To nie zbiór przepisów. Nie można jej używać jak książki kucharskiej: trochę tego, szczyptę te­go, dużo tego. To księga napisana przez zwykłych ludzi, któ­rzy opowiadają w niej o tym, jak wierzą w Boga, jak go sobie wyobrażają. My w Kościele luterańskim mieliśmy duży problem ze Starym Testamentem. Były czasy, że w ogóle nie czytaliśmy go podczas mszy. Te­raz czytamy. Cieszę się z tego, ale i tak uwa­żam, że na pewno nie wszystko należy czytać ze Starego Testamentu. Tak samo zresztą jak z Nowego. Nawet w Nowym Testamencie można zna­leźć stwierdzenie, że ważne jest, żeby mieć nie­wolników. Nowy Testament też nie został napi­sany przez Chrystusa. Ja wierzę w Chrystusa, nie w Biblię.

Czy to prawda, że pani biskup nie wierzy w niepo­kalane poczęcie?

- To nie jest coś, w co musimy wierzyć. W Biblii jest powiedziane, że młoda kobieta spotkała anioła, który oznajmił jej, że będzie mat­ką Boga. A ona powiedziała: tak.

Ten sam anioł mówi następnie Józefowi, żeby nie wahał się przyjąć Maryi, bo jej ciąża pochodzi od Boga, a nie od innego mężczyzny.

- Owszem, tak jest napisane, ale my, luteranie, nie uważamy tych zdań za równoważne z wiarą w Chrystusa. Nie wiemy dokładnie, co się tam wydarzyło, nikt nie wie. Wiemy jednak, że narodził się Bóg. I to jest w tej historii istotne.

Nie przywiązujecie wagi do szczegółów.

- Nigdy nie można mieć pewności co do szcze­gółów. Biblia nam ich zresztą nie podaje. Nie pisze, jak możliwe było niepokalane poczęcie, tak jak nie tłumaczy, jak można było przejść suchą sto­pą po wodzie. Nie powiem, że jestem osobą, któ­ra wierzy, że można chodzić po wodzie. Tak sa­mo w przypadku Marii - nie wiem, w jaki spo­sób zaszła w ciążę. Wiem, że w niej była. Wiem, że woda stała się winem. Ale nie wiem dokładnie jak. Wierzę w rezultat. To kwestia różnych poziomów.

Dogmat o niepokalanym poczęciu ma w Kościele katolickim ścisły związek z naciskiem, jaki kładzie się na czystość przedmałżeńską. Dla młodych to jest czasem decydująca rzecz, która odsuwa od wiary.

- W mojej tradycji to nie jest zabronione. Ważne jest, że oboje tego pragną, kochają się, nie krzyw­dzą się wzajemnie. Nie sądzę, żeby dla takiego związku dzień ślubu miał być jakimś momen­tem dzielącym: teraz możesz, a wcześniej jesz­cze nie. Oczywiście, że chcę, żeby ludzie brali śluby. Bo wtedy mogą powiedzieć sobie wzajemnie: „Chcę być z tobą", a zarazem mogą zwrócić się do Boga ze słowami: „Chcemy być ze sobą, pro­szę, pomóż nam". Myślę, że to jest ważne.

Akceptuje pani rozwody?

- Muszę akceptować, ponieważ one istnieją. Oczy­wiście nie jestem szczęśliwa, że ludzkie drogi się rozchodzą. Ale czasem tak musi być. Gdy małżonkowie ranią się nawzajem gdy krzywdzą swoje dzieci, lepiej, żeby się rozstali.

W Nowym Testamencie Jezus mówi bardzo wy­raźnie: jeśli mężczyzna opuści żonę, zwiąże się z inną, to popełni cudzołóstwo.

- Ten fragment w Biblii został napisany w społe­czeństwie, w którym kobieta porzucona przez męża pozostawała bez środków do życia. Zakaz opuszczania żony był wtedy bardzo ważny z punktu widzenia kobiety.

Jezus mówi, że żona również nie może zostawić męża. Mimo że on przecież by sobie poradził.

- Nie wiadomo, jakby sobie poradził. Tego nauczono mnie, gdy przygotowywałam się do bycia księdzem. Patrz zawsze na efekt. Gdy Jezus zakazywał rozwodów, chodziło mu o ochronę człowieka. Co powiedziałby dzisiaj, 2000 lat później, gdy społeczeństwo funkcjo­nuje zupełnie inaczej, ażeby uzyskać ten sam efekt?

To co zostaje z Biblii? Co jest najważniejsze?

- „Będziesz miłował bliźniego swego". Miłość do ludzi, do najbliższych, ale także do obcych. Druga bardzo ważna dla mnie rzecz to łaska. Kimkolwiek jestem, cokolwiek zrobię, mogę otrzymać łaskę, wybaczenie, szansę na rozpo­częcie wszystkiego od nowa.

Jaka jest dla pani najważniejsza różnica między Kościołem katolickim i luterańskim?

- Dla Marcina Lutra bardzo ważne było przetłu­maczenie Biblii i odprawianie nabożeństw w języku zrozumiałym dla ludzi. Bo Bóg przemawia do ludzi. Luter chciał, żeby każdy mógł czytać Biblię samodzielnie i zastanawiać się, co jej słowa zna­czą dla niego osobiście. O ile się orientuję, dla katolików nie to jest naj­ważniejsze. Ważniejsze jest, co mówi autorytet.

Kiedy pani biskup odkryła swój homoseksualizm?

- Miałam mniej więcej 19 lat.

Późno.

- Znam ludzi, którzy odkryli go w wieku 62 lat.

A kiedy odkryła pani w sobie powołanie kapłań­skie?

- Mniej więcej w tym samym czasie. Pochodzę z bardzo przeciętnej szwedzkiej rodziny. Mój ojciec miał firmę zajmującą się tek­styliami, mama była sekretarką. Od czasu mojej konfirmacji byłam bardzo związana z Kościołem, działałam w rozmaitych młodzieżowych grupach przykościelnych. Najpierw studiowałam teologię. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę księdzem. Teo­logia po prostu mnie interesowała. Stopniowo odkrywałam, co Bóg chciałby, żebym uczyniła ze swoim życiem.

Czy z racji orientacji seksualnej spotkała panią kie­dykolwiek jakaś przykrość?

- Właściwie nie. Nie miałam z tym nigdy pro­blemów, ani w rodzinie, ani w Kościele.

Dopiero od listopada ubiegłego roku szwedzki Ko­ściół udziela ślubów parom homoseksualnym. Czy pani też w zeszłym roku wzięła ślub?

- Nie. Ja i moja partnerka zarejestrowałyśmy nasz związek osiem lat temu w urzędzie stanu cywilnego, a w kościele zostałyśmy pobłogosła­wione. Tak to się wtedy odbywało. Po ślubie cy­wilnym osoby homoseksualne szły do kościoła na nabożeństwo modlitewne, gdzie dostawały błogosławieństwo. Od 1 listopada 2009 roku możemy iść w obu sprawach od razu do kościoła. Tak jak wszyscy.

To co się właściwie takiego ważnego wydarzyło 1 listopada?

- Zmieniła się jakość. Teraz widać, że wszyscy, niezależnie od orientacji, mają równe prawa. Podczas chrztu mówimy: jesteś równy wo­bec Boga. Nie możemy potem traktować go ja­ko członka Kościoła niższej kategorii. Ja tego ślubu już nie potrzebuję, ale fakt, że te­raz odbywa się to w ten sposób, ma dla mnie szcze­gólne znaczenie. Misją mojej posługi kapłańskiej jest bowiem pomoc ludziom nieakceptowanym ze względu na swoją orientację seksualną.

Czy w Szwecji istnieje jeszcze nietolerancja wo­bec homoseksualistów?

- Tak, na przykład wobec uchodźców z takich krajów jak Irak, którzy musieli wyemigrować ze względu na swoją orientację seksualną. Dla na­szego rządu to nie jest powód, żeby im udzielić azylu.

W Szwecji, mimo że Kościół jest liberalny, coraz mniej osób praktykuje. Dlaczego?

- Było już gorzej. Starsza sporo ode mnie moja przyjaciółka pamięta, że w latach 50. kościoły w Sztokholmie były naprawdę puste. 50 lat temu Kościół mówił ostro wiernym: mu­sisz wierzyć w ten sposób, inaczej nie jesteś tu mile widziany. Tego Kościół już nie robi. Dzisiaj mówi: przyjdź i zobacz. Tak samo mówił Jezus.

Dlaczego ludzie dziś nie chcą wierzyć w Boga?

- Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Myślę, że ma to także jakiś związek z tym, że jeśli wy­chowujesz się w rodzinie niewierzącej, jest mniej prawdopodobne, że wstąpisz do Kościoła. Jeden ateista to kilku nowych ateistów w następnych pokoleniach.

Co Kościół chrześcijański może oferować młodym dzisiaj?

- Pokazać im, że życie jest czymś więcej niż chwi­lą obecną. Pokazać, że wiara w Boga to coś więcej niż nasz Kościół. Nastolatki dzisiaj mają kontakt z wieloma religiami i uczą się od nich wiele. Chciałabym pomóc młodym być dobrymi ludźmi. Rola Kościoła to nie bycie megafonem. Po­winniśmy być wzorem. Ja nie jestem w Kościele po to, by mówić ludziom, co mają robić, co myśleć, w co wierzyć. Jestem po to, by z nimi rozmawiać. Wierzę w Jezusa i mogę opowiedzieć innym dlaczego. Nigdy nikomu nie po­wiem: musisz wierzyć dokładnie tak jak ja. Dla mnie największą satysfakcją jest, gdy ktoś przychodzi i mówi: - Przez pięć lat słucham pani kazań, pani argumentów i teraz myślę tak jak pani.

Nie ma straszenia piekłem?

- Po co? Ja sama nie wiem nic o piekle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz