wtorek, 13 lipca 2010

Robert Biedroń, Mariusz Kurc - Wszystko w naszych rękach i nogach

Osiągacie tymi paradami odwrotny efekt! Gdyby ich nie było, już dawno by was zaakceptowano. Nie jestem przeciwko gejom, ale po prostu nie lubię obnoszenia się. Uprawiajcie sobie seks w domu, ale nie epatujcie swoją seksualnością zwykłych ludzi na ulicy! - argumenty w mniej więcej takim stylu pojawiają się jak mantra przy okazji kolejnych manifestacji LGBT. Organizatorzy i inni działacze/-czki nauczyli się z nimi żyć, cierpliwie wyjaśniają i robią swoje. (Ręce opadają tylko wtedy, gdy podobne teksty słyszy się z ust samych gejów i lesbijek, takich niestety też na razie nie brakuje).

Historia pokazuje dobitnie: poziom społecznej homofobii w czasach „przedparadowych” był dużo wyższy niż dziś, gdy corocznie na całym świecie odbywa się kilkadziesiąt parad. „Epatowania” seksualnością podczas polskich parad zwyczajnie…nie ma, takie zarzuty pojawią się z reguły ze strony tych, którzy na paradach po prostu nie bywają. A jeśli już kogoś razi „obnoszenie się” z seksualnością, nie powinien wychodzić z domu – heterycy i heteryczki obnoszą się wszak na potęgę na co dzień, całując się i obejmując w tramwajach, na ulicach, w parkach itd. itd.

Jest też inna prawidłowość: wymyślanie coraz to nowych pretekstów, dla których parada akurat w danym terminie koliduje z jakimś świętem, najczęściej katolickim lub patriotycznym, co rzekomo stoi w sprzeczności z paradowaniem przeciw dyskryminacji LGBT (tak, jak gdyby wśród gejów i lesbijek nie było katolików albo patriotów). Tę lekcję już też odrobiliśmy. W tym roku padło na rocznicę… bitwy pod Grunwaldem.

To my, zboczeńcy

Parady LGBT to jeden z najważniejszych współczesnych symboli kultury naszego kręgu cywilizacyjnego. Ich historia liczy 40 lat. Pierwsza parada przeciw dyskryminacji gejów i lesbijek przeszła ulicami Nowego Jorku w czerwcu 1970 r. Jej celem było upamiętnienie zamieszek pod klubem Stonewall, które miały miejsce rok wcześniej, a które uważa się za początek emancypacji osób LGBT na Zachodzie. Parada odniosła wielki sukces frekwencyjny, podobnie jak jej „siostry” z Los Angeles i San Francisco.

Ruch na rzecz praw osób LGBT gwałtownie rósł w siłę, a jego hasłem stał się okrzyk buntu przeciw pogardzie i przymusowi ukrywania się: „We’re here, we’re queer, get used to it” – „To my, zboczeńcy, jesteśmy tu, przyzwyczajcie się”. W 1972 r. odbyły się pierwsze parady w Europie: w Wielkiej Brytanii i w Niemczech (gdzie paraduje się pod nazwą „Christopher Street Days” od ulicy, przy której mieści się klub Stonewall). Dołączały kolejne miasta, a geje i lesbijki (oraz ich przyjaciele) coraz liczniej wychodzili z szaf na ulice.

Polska prehistoria

W Polsce pierwsze próby zorganizowania parady miały miejsce w latach 90. W Walentynki, 14 lutego 1993 r., kilkadziesiąt osób związanych z Lambdą demonstrowało przy warszawskiej Kolumnie Zygmunta pod hasłami prawa do miłości. W 1998 r. zorganizowano w tym samym miejscu wiec przeciw dyskryminacji osób homoseksualnych: trzech mężczyzn z zasłoniętymi twarzami trzymało tabliczki, na których wypisano zawody, które wykonują. Dopiero w XXI wieku polskie parady nabrały większego rozmachu i powoli zaczęły przypominać te zachodnie. W pierwszej, z 1 maja 2001 r. uczestniczyło ok. 300 osób. W drugiej – rok później –już ponad 1000, wśród nich pierwsi politycy - Adrian Furgalski z Unii Wolności i Piotr Ikonowicz z PPS, w trzeciej – kilka tysięcy.

Przemoc i przełom

Później nastąpiło znane zjawisko „backlashu”. Dopóki osoby homoseksualne siedziały cicho akceptując społeczną pozycję obywateli drugiej kategorii, dopóty homofobia nie była zjawiskiem politycznym. Tymi pierwszymi paradami geje i lesbijki dali reszcie społeczeństwa sygnał: „Po pierwsze, jesteśmy! Po drugie, jesteśmy dyskryminowani, a po trzecie: chcemy to zmienić”. I to nie mogło pozostać bez odpowiedzi ze strony homofobów. W 2004 r. ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński zakazał Parady Równości zbijając na tym polityczny poklask (ostatecznie na Placu Bankowym odbył się Wiec Wolności). W tym samym roku dramatyczny przebieg miał (pierwszy) Marsz dla Tolerancji w Krakowie – w stronę pokojowej demonstracji ze strony bojówek pseudokibiców, chuliganów i członków Młodzieży Wszechpolskiej poleciały butelki, kamienie i worek z substancją żrącą. Kilka osób zostało rannych. Podobnie było na pierwszym poznańskim Marszu Równości.

Rok później prezydent Kaczyński znów zakazał Parady, ale tym razem napotkał na większy opór. W akcie słusznego obywatelskiego sprzeciwu kilka tysięcy obywateli przeszło ulicami Warszawy pomimo zakazu. W pierwszym rzędzie szła wówczas wicepremier Izabela Jaruga-Nowacka, a ówczesny szef MSWiA Ryszard Kalisz dopilnował, by uczestników Parady chroniła policja. Kilka miesięcy później w Poznaniu było gorzej, policja brutalnie potraktowała demonstrantów, zdjęcia ludzi wleczonych po bruku przez funkcjonariuszy obiegły cały świat. Przeciwko wydarzeniom poznańskim zaprotestowano w Warszawie, Krakowie, Gdańsku Wrocławiu, Katowicach, Elblągu, Rzeszowie i Toruniu, gdzie odbyły się wiece pod wspólnym hasłem Reanimacja demokracji – Marsz Równości idzie dalej. Od tamtych wydarzeń sprzed 5 lat sytuacja znacznie się uspokoiła. W 2008 r. odbyła się kilkudziesięciosobowa parada w Katowicach, w 2009 r. kilkaset osób paradowało we Wrocławiu.

EuroPride

I tak domaszerowaliśmy do EuroPride. Idea jednej „oficjalnej” parady europejskiej (oprócz kilkudziesięciu lokalnych organizowanych w największych miastach) powstała w 1992 r. Pierwszym gospodarzem EuroPride był Londyn. W roku 2000 EuroPride przerodziło się w WorldPride i nawet protestujący Jan Paweł II nie zatrzymał imprezy w Rzymie. Katolickie obchody milenijne poszły swoją trasą, a WorldPride – swoją. W 2007 r. w madryckiej EuroPride uczestniczyło – uwaga! – ok. 2 500 000 osób. Warszawa jest pierwszym miastem Europy Środkowej, w którym odbędzie się EuroPride.

Swoistym czempionem europejskich parad jest niemiecki parlamentarzysta Volker Beck (Zieloni), który niezmordowanie promuje prawo do nich w tych częściach naszego kontynentu, gdzie jest to podważane. Niestety takich miejsc nie brakuje. Na tej niechlubnej liście, z której zniknęła już na szczęście Warszawa, są takie miasta jak Moskwa czy Belgrad.

Komercha?

Tu i ówdzie pojawiają się zarzuty o zbytnią komercjalizację parad. Mniejsze i większe firmy niemal biją się o miejsce w paradnym szyku wielkich zachodnich miast. Przeciwko „urynkowieniu” parad przy jednoczesnym spychaniu na drugi plan ich społecznych celów zaprotestowała w tym roku znana teoretyczka queer Judith Butler, która pojawiła się na berlińskiej paradzie i nie odebrała przyznanej jej przez organizatorów nagrody. Jednocześnie niemiecka prasa podała, że Butler przyjechała do Berlina na koszt organizatorów i zatrzymała się w luksusowym berlińskim hotelu Adlon.

Zatroskanie o zbyt komercyjny charakter parady pojawia się również w Polsce, choć sami organizatorzy opowiadają o problemach odwrotnych do zachodnich: u nas wciąż raczej trudno znaleźć sponsorów, niż opędzić się od ich nadmiaru. Dyskutować o komercjalizacji parad w Polsce, to trochę tak, jak dyskutować o konsumpcjonizmie w Korei Północnej.

Mało nas

Polskim problemem parad nr 1 jest raczej brak uczestnictwa. Trudno oczekiwać, że ulicami Warszawy przejdzie kilkumilionowy tłum, jak w Sao Paulo, ale przydałoby się te kilkadziesiąt tysięcy, jak np. w Zurychu. W samej Warszawie, lekką ręką licząc, mieszka około sto tysięcy gejów i lesbijek. Tylko kilka procent z nich stawia się na paradzie. Reszta siedzi w szafach albo narzeka – a to, że hasło nie takie, a to, że organizacja do bani itp. Chyba nie zdają sobie sprawy, że parada jest taka, jaka jest nie tylko dzięki tym, którzy w niej idą, ale w tym samym stopniu dzięki tym, którzy w niej nie idą.
Czy na EuroPride w sobotę o godz.. 13.00 na Placu Bankowym spotkamy tłumek bliższych i dalszych przyjaciół (plus gości z zagranicy) czy też masę ludzi, którzy chcą z jednej strony zaprotestować przeciw dyskryminacji osób LGBT, a z drugiej – nacieszyć się największym świętem społeczności LGBT w Europie? Wszystko w Twoich rękach. I nogach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz