piątek, 29 kwietnia 2011

Ambiwalentnie

Jan Paweł II był najbardziej ambiwalentnym papieżem XX wieku i nie nadaje się do tego, by stawiać go wiernym za wzór. Był nietolerancyjny, nieskłonny do dialogu - powiedział szwajcarski teolog i krytyk Kościoła katolickiego Hans Kueng, któremu Watykan odebrał prawo do nauczania. Beatyfikację uznał za inscenizację.

Zdaniem Kuenga Jan Paweł II "zasłużył na pochwałę jako człowiek charakteru, bojownik o wolność i prawa człowieka". - Ale to tylko jedna strona. Bo to, co głosił na zewnątrz, stało w całkowitej sprzeczności z jego polityką wewnętrzną: w Kościele sprawował autorytarną funkcję nauczyciela, tłumił prawa kobiet i teologów. Był najbardziej ambiwalentnym papieżem XX wieku i nie nadaje się do tego, by stawiać go wiernym za wzór - powiedział Kueng w wywiadzie, opublikowanym w piątek przez dzienniki "Frankfurter Rundschau" i "Berliner Zeitung".

"Papież potrafił potępiać"

Kueng utrzymuje, że sam był bohaterem "największego przypadku inkwizycji" za pontyfikatu Jana Pawła II; w 1979 roku Watykan odebrał Kuengowi prawo nauczania w imieniu Kościoła katolickiego, uznając, że odszedł on w swoich pismach od integralnej nauki Kościoła.



- Wiedziano, że papież Wojtyła nie przeczytał żadnej z moich książek. Ale potępiać potrafił. Na tym przykładzie widzicie: ten papież był nietolerancyjny i nieskłonny do dialogu. Również jego podejście do latynoamerykańskich teologów wyzwolenia było przeciwieństwem tego, czego można oczekiwać od chrześcijańskiego wzoru - powiedział Kueng.

Ocenił też, że zwyczaj beatyfikowania jest nadużywany przez Kościół, także w przypadku Jana Pawła II. - Następca ogłasza swego poprzednika błogosławionym? To oznacza, że w Rzymie dzieje się jak za czasów cezarów, których następcy ogłaszali boskimi! - powiedział kontrowersyjny teolog. Zarzucił Benedyktowi XVI, że ominął kościelne przepisy dotyczące terminów w procesie beatyfikacji, uznał "wyraźnie wątpliwe" cudowne uzdrowienia oraz dopuścił do "publicznej adoracji, która jest surowo zakazana przed beatyfikacją bądź kanonizacją".

"W Polsce katolicyzm i nacjonalizm są mocno powiązane"

-To "Santo Subito!" było od początku do końca sterowane. Widziałem "spontaniczne" transparenty na placu św. Piotra: wszystkie porządnie i starannie wydrukowane. To wszystko było inscenizacją ugrupowań - od konserwatywnych po reakcyjne - które są szczególnie silne w Hiszpanii, Włoszech i Polsce - twierdzi Kueng.

Dodał, że "życzy Polakom nowego świętego". - Tylko że w Polsce katolicyzm i nacjonalizm są zawsze blisko powiązane. Za czasów komunizmu było to mocną stroną, lecz dziś jest słabością, bo hamuje otwarcie na demokrację, pluralizm i wartości Oświecenia" - powiedział Kueng. Jego zdaniem polski model Kościoła, który "papież chciał narzucić całemu światu, nawet w jego ojczyźnie się rozsypał". - Nowoczesna sekularyzacja nie ominęła Polski. Na szczęście - dodał.

W ocenie Kuenga dorobek pontyfikatu polskiego papieża jest "względnie szczupły". - Co osiągnął? Czy katoliczki nie biorą pigułek antykoncepcyjnych? Czy celibat księży jest powszechnie akceptowany? Czy umilkły apele o reformę Kościoła? Nic z tych rzeczy. Według najnowszych sondaży 80 proc. niemieckich katolików życzy sobie reform w Kościele, a przede wszystkim zniesienia średniowiecznych praw o celibacie - dodał teolog-dysydent.

Zamiast beatyfikacji - pomoc ofiarom nadużyć seksualnych?

Także organizacje ofiar molestowania seksualnego ze strony duchownych skrytykowały beatyfikację Jana Pawła II. - Nie tylko dla mnie osobiście, ale dla wielu, którzy za pontyfikatu Jana Pawła II jako dziewczynki i chłopcy zostali seksualnie wykorzystani, ta beatyfikacja jest solą na ich wciąż głębokie i świeże rany - powiedział tygodnikowi "Die Zeit" przewodniczący stowarzyszenia ofiar molestowania. Jego zdaniem zamiast beatyfikować papieża, Kościół powinien pomóc ofiarom nadużyć seksualnych.

Wielki obskurantysta

Nie tylko prasa amerykańska prześciga się w pisaniu o tym, że Wojtyła na aureolę nie zasłużył. Maureen Dowd — popularna felietonistka „New York Timesa" konkuruje z Johnem L. Allenem z „National Catholic Report" — publicystą „Newsweeka", o to, kto dosadniej powie, że to Jan Paweł II ponosi winę za politykę przymykania oczu na seksualne wykorzystywanie nieletnich przez księży i dowodem na to jest sprawa Marcial Maciela Degollado. Także we Włoszech jest już więcej głosów krytycznych niż pozytywnych pod adresem tej przyśpieszonej beatyfikacji. A jest co krytykować, choć lista grzechów pozostaje taka sama jak podczas trwania pontyfikatu.

"Santo? Dubito..."

Pod takim tytułem — „święty? Wątpię…" agencja informacji religijnych „Adista" wydała specjalny numer e-booka, gdzie pontyfikat Jana Pawła II został wzięty pod lupę rok po roku — blaski i cienie papieża Polaka… od całkowitej represji teologii wyzwolenia, poprzez kontrowersyjne związki z dyktatorami, Legionem Chrystusa i Opus Dei, aż po skandal pedofilii. Czytając i analizując wszystkie te fakty wyłania się zupełnie inny obraz Karola Wojtyły, niż ten jaki stworzono i upowszechniono w Polsce. Był to człowiek, który wolał przyjaźnić się z możnymi i potężnymi tego świata, niż opowiedzieć się po stronie tych, którym odebrano godność i życie w Ameryce Łacińskiej — jedynym powodem tego były jego radykalnie prawicowe przekonania polityczne. „Czy był to prawdziwy święty?" — pyta „Adista" parafrazując słynne powiedzenie Manzoniego po śmierci Napoleona. Na to pytanie bez wątpienia odpowie historia, która rozliczy Jana Pawła II, bez ulg i bez sentymentów. Dziś już jednak jest zbyt wiele wątpliwości...

"Karol Wojtyła wielki obskurantysta"

Pod takim tytułem ukazał się natomiast ostatni numer znanego i cenionego magazynu „MicroMega", poświęcony w całości analizie pontyfikatu Jana Pawła II. „Celebrowana przez wszystkich — katolików i laików, wierzących i niewierzących, jako kamień milowy dialogu pomiędzy Kościołem a światem współczesnym "Fides et Ratio" — jedna z najważniejszych encyklik polskiego papieża, w rzeczywistości jest przedsoborowym monumentem integralizmu katolickiego, który odrzuca autonomię rozumu i jednostki, a także fundamenty demokracji" - napisał Paolo Flores d'Arcais — profesor filozofii i redaktor naczelny magazynu, na którego łamach odbyła się dyskusja dotycząca encykliki, z udziałem takich autorytetów jak Ganni Vattimo, Massimo Cacciari, Umberto Galimberti, Carlo Augusto Viano, Leszek Kołakowski, Fernando Savater, Enzo Bianchi, Piero Coda, Emanuele Severino, Andrea Riccardi i innych.

Ponadto w numerze „MicroMega" ukazał się tekst byłego księdza Giovanniego Franzoni — „Dlaczego Wojtyła nie jest świętym?", wysłany już w 2007 r. do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, jako głos sprzeciwu przeciwko beatyfikacji Jana Pawła II. Dom Franzoni w 1964 r. został wybrany na przełożonego Opactwa św. Pawła za Murami w Rzymie i był najmłodszym uczestnikiem Soboru Watykańskiego II. W 1973 r. jeszcze za pontyfikatu Pawła VI, został zmuszony do dymisji po opublikowaniu listu otwartego „Ziemia należy do Boga" i skrytykowaniu działalności banku watykańskiego IOR. Rok później został ekskomunikowany i zmuszony do opuszczenia stanu duchownego za udzielenie poparcia Włoskiej Partii Komunistycznej. Podczas swojego pontyfikatu Jan Paweł II zrobił wszystko, aby odizolować go i wszystkich księży, którzy popierali we Włoszech teologię wyzwolenia.

Czytając list Franzoniego, który zarzuca Karolowi Wojtyle wiele uchybień (skandal banku watykańskiego IOR zamieszanego w krach Banku Ambrosiano, beatyfikacja Piusa IX, karanie teologów, którzy mieli odmienną wizję ortodoksyjnej doktryny, definitywne zamknięcie kwestii kapłaństwa kobiet, sprawa biskupa Oscara Romero i jego zabójstwa, zaostrzenie dyspensy dla duchownych żyjących w konkubinacie i zamknięcie wszelkiej dyskusji na temat celibatu, niezastosowanie także w stosunku do siebie samego normy, która zgodnie z postanowieniami Soboru Watykańskiego II, zmusza biskupów do złożenia dymisji w wieku 75 lat, bo papież jest przecież także biskupem Rzymu), zdajemy sobie jasno sprawę z tego jak bardzo postępowy był Kościół soborowy i że Wojtyła wprowadził go w epokę obskurantyzmu — całkowitego zacofania pod względem poglądów społecznych i naukowych oraz wstecznictwa kulturalnego.

Oprócz listu księdza Giovanniego Franzoni w magazynie „MicroMega" został opublikowany także tekst Hansa Künga „Santo subito? Sprawa Maciela i inne cienie". Hans Küng — szwajcarski teolog i ksiądz — w latach 1962-1965, z nominacji papieża Jana XXIII, był oficjalnym doradcą Soboru Watykańskiego II. W 1979 Kongregacja Nauki Wiary w deklaracji o niektórych aspektach nauczania teologicznego profesora Hansa Künga „Christi Ecclesia" orzekła, że odszedł on w swoich pismach od integralnej wiary katolickiej. Pozbawiono go prawa nauczania, ale nie święceń kapłańskich.

„Pięć lat po jego śmierci (Karola Wojtyły — przyp.aut.) w Watykanie zaczęły pełzać wątpliwości związane z przypadkami seksualnych nadużyć kleru: przede wszystkim wiele osób pamiętało jeszcze jak wiedeński kardynał pedofil - Hans Herman Groër, następca wielkiego kardynała Königa był chroniony przez długi czas przez papieża Wojtyłę, nawet gdy Konferencja Episkopatu Austrii udowodniła jego winę. Papież chronił przez zbyt długi czas także innego austriackiego przyjaciela biskupa St. Pölten — Kurta Krenna, który podał się do dymisji dopiero, gdy po opowieściach seminarzystów i ich przełożonych o aktach homoseksualnych, biskup został poddany silnej presji opinii publicznej. Później papież — wzbudzając irytację wielu katolików amerykańskich, nominował arcykapłanem bazyliki Santa Maria Maggiore — jednej z czterech najważniejszych w Rzymie, kardynała Bernarda Law, który z powodu skandali seksualnych musiał opuścić diecezję w Bostonie w Massachusset. Wierność wasalowi była dla tego papieża usprawiedliwieniem każdej winy." — pisał Küng w MicroMega, przypominając o faktach, o których za życia Wojtyły było już głośno.

Na końcu numeru zostały opublikowane dwa teksty anestezjolog Liny Pavanelli - kontrowersyjny esej „Słodka śmierć Karola Wojtyły", w którym 2007 r. autorka po raz pierwszy postawiła tezę, że w stosunku do Wojtyły oraz zgodnie z jego wolą nie zostały zastosowane terapie medyczne jakich stosowania Kościół domaga się w przypadku wszystkich pacjentów w stanie wegetatywnym — nie zależnie od ich woli. Zdaniem Pavanelli „Pacjent zmarł z powodów, o których ewidentnie nie mówiono. Podstawowym zagrożeniem dla życia pacjenta nie była ostra niewydolność układu oddechowego. Papież umierał z powodu efektu, jaki choroba Parkinsona wywiera na mięśnie gardła: nie był w stanie przełykać". Włoska profesorka twierdzi, że w przypadku Jana Pawła II nie została zastosowana sonda nosowo-gastryczna, dzięki której jest odżywiany organizm i która pozwoliłaby, aby Wojtyła przykuty do łóżka żył jeszcze dość długo. W nowym tekście „Eutanazja zapomniana" — Pavanelli mówi o tym, że w ostatnich dniach swojego życia papież schudł ponad 15 kg., co świadczy o tym, że był jednak niedożywiony oraz że jak do tej pory nikt nie kwestionował faktu, iż sonda nosowo-gastryczna została założona Wojtyle dopiero 30 marca — a więc zaledwie na dwa dni przed śmiercią (co potwierdził lekarz papieski Renato Buzzonetti). Lina Pavanelli raz jeszcze podkreśla fakt, że Kościół uznaje za eutanazję nie tylko ulżenie cierpieniom pacjenta poprzez przerwanie życia, ale także zaniechanie niektórych terapii — jak sztuczne odżywianie czy oddychanie. Włoska anestezjolog w nowym eseju „Eutanazja zapomniana" potwierdza swoją opinię, że w stosunku do Jana Pawła II zostały zaniechane terapie, które mogły utrzymać go przy życiu, podczas gdy w przypadku Piergiorgia Welbyego zatrzymanie maszyny, za pomocą której oddychał — zostało uznane za eutanazję. „Jan Paweł II teraz zostaje wyniesiony na ołtarze, a Piergiorgio Welbyemu odmówiono nawet chrześcijańskiego pochówku." — napisała Pavanelli w nowym artykule w „MicroMega".

Choć numer magazynu pt. „Karol Wojtyła wielki obskurantysta" tylko w niewielkim stopniu jest poświęcony przymykaniu oczu na skandale pedofilii i analizuje przede wszystkim filozoficzny aspekt encykliki „Fides et Ratio", to Paolo Flores d'Arcais we wstępie do numeru przypomina, że Jan Paweł II autoryzował w 2001 r. (zaledwie kilka miesięcy po podpisaniu Delicta Gravoria), wysłanie listu z gratulacjami do biskupa Pierre Picana z Bayeux-Lisieux, który nie zadenuncjował księdza pedofila Renè Bissey ze swojej diecezji. (zobacz 30. Dymiący obrzyn — ofiary księży-pedofilów czekają na sprawiedliwość)

"Wojtyła ukryty"

To tytuł książki wydanej tuż przed beatyfikacją przez wydawnictwo Chiarelettere, której autorami są Giacomo Galeazzi — watykanista dziennika „La Stampa" i Ferruccio Pinotti — dziennikarz śledczy. Książka obala całkowicie mit papieża Polaka, ujawniając wszystkie ciemne strony jego pontyfikatu. Autorzy opowiadają o relacji papieża z kard. Marcinkusem, bankierem Roberto Calvim oraz Zbigniewem Brzazińskim — doradcą do spraw bezpieczeństwa prezydenta USA Cartera. Nie brakuje faktów dotyczących podejrzanych kontaktów z lożą masońską P2 oraz przekazania pieniędzy dla Solidarności, pochodzących często z nielegalnych źródeł. Zdaniem Galeazziego i Pinottiego wartość symboliczna walki papieża z sowieckim „Imperium Zła", nie może przysłonić ciężaru winy jaką papież ponosi poprzez swoje milczenie w stosunku do łamania praw człowieka w Ameryce Łacińskiej. Wojtyła odsunął biskupa Romero, zabitego później przez szwadrony śmierci i do końca bronił dyktatora Pinocheta, nawet gdy aresztowano go w Anglii.

Autorzy podkreślają, że papież Polak dał zbyt wiele Opus Dei oraz Komunii i Wyzwoleniu, organizacjom sekciarskim które koncentrują się tylko na pomnażaniu władzy, i dóbr materialnych. Ta polityka doprowadziła do podziałów w łonie Kościoła katolickiego. Zabrakło też prawdziwego dialogu z ortodoksami i protestantami, gdyż papież wzmocnił prymat uznający, że Kościół katolicki jest matką, a nie siostrą innych kościołów. Niestety — zdaniem dziennikarzy włoskich — Wojtyła zawrócił kościół z drogi postępu i demokratyzacji na jaką wszedł po Soborze Watykańskim II, czyniąc z niego konserwatywną monarchię absolutną.

Można by powiedzieć, że Galeazzi (do tej pory dość stonowany watykanista) i Pinotti odkryli Amerykę, bo w rzeczywistości w książce „Wojtyła nie powinien być błogosławionym", powtarzają to, o czym mówią i piszą inni watykaniści już od dawien dawna. Robią wrażenie jednak te wszystkie fakty zebrane razem, gdyż zamiast wizerunku Wielkiego papieża Polaka widzimy portret makiawelistycznego władcy, który osiąga swoje polityczne cele bez żadnych skrupułów.

Jak się okazuje — wiele kompetentnych głosów uważa, że ten papież nie zasłużył na aureolę — zabrakło jednak samokrytyki, zarówno w Kościele, jak i wśród wiernych, która pozwoliłaby spojrzeć na ten pontyfikat bardziej krytycznie. Błogosławiony Karol Wojtyła przechodzi do historii jako wielki obskurantysta i papież milczenia...

Autor tekstu: Agnieszka Zakrzewicz; Oryginał: www.racjonalista.pl/kk.php/s,1213

czwartek, 28 kwietnia 2011

Fredo & Pidjin




Jakże aktualne!

Deszczowo

Według najnowszych prognoz, dostępnych na popularnym i ocenianym jako bardzo wiarygodny portalu www.ilMeteo.it, padać w Rzymie ma prawie przez całą sobotę i całą niedzielę. W niedzielę padać ma od samego rana. Między godziną 11.00 a 14.00, gdy na Placu świętego Piotra trwać będzie msza beatyfikacyjna JP2, nad Rzymem mają przejść burze z dość intensywnymi opadami deszczu. Padać będzie do końca dnia.

I bardzo dobrze. Niech im dupy przemoczy pożądnie. Gdybym wierzył w boga to bym pomylał, że to oznaka boskiej sprawiedliwosci. Może deszcz sprawi, że będzie tego dnia mniej otumanionych katolickim czadem. To i wówczas mniej by nim smierdziało.

środa, 27 kwietnia 2011

Smród nad Liechtensteinem

Związki partnerskie w Liechtensteinie zagrożone. Ustawa o rejestrowanym partnerstwie przyjęta przed miesiącem przez parlament na razie jest zawieszona. Przez kogo? Oczywiste, że przez katolicki smród, który postanowił roztoczyć się nad tym alpejskim krajem. Środowiska kościelne zebrały wymagane 1000 podpisów i teraz o przyszłości gejów i lesbijek ma zadecydować referendum. Ma się ono odbyć w dniach 17-19 czerwca.


Jeśli ktoś sprzyja tej chorej ideologii jaką jest katolicyzm jest dla mnie nienormalny. To ideologia przeciwstawiająca się prawom człowieka i prawom natury, zła, nieetyczna i nie mająca szacunku dla ludzi.

Smród katolicyzmu

Co zidiociali katolicy radzą młodzieży można przeczytać w Małym Gościu Niedzielnym:

"Znajomy ksiądz, będąc jeszcze klerykiem, pracował kiedyś w czasie wakacji przy świniach w gospodarstwie seminaryjnym. Któregoś dnia, po porannym karmieniu zwierząt kolega poszedł po bułki do pobliskiego sklepu. Była duża kolejka, a on przyszedł z zakupami dziwnie szybko, do tego roztrzęsiony. Podstawił mojemu znajomemu rękę pod nos. – Czujesz coś? – zapytał. – Nie. – Ja też nie, a ludzie puścili mnie bez kolejki. Dlaczego? Bo śmierdział. Ale tego nie czuł. A nie czuł, bo przebywając dłuższy czas w chlewie, przyzwyczaił się. Uważaj, to jest to słowo: Przyzwyczajenie. O to chodzi ludziom, którzy wmawiają dziś całemu światu, że homoseksualizm jest czymś normalnym. Chodzi o to, żeby wszyscy oswoili się z myślą, że dwóch panów lub dwie panie to takie same pary jak kobieta i mężczyzna. I że można to zrównać z małżeństwem, a nawet pozwolić takim „parom” adoptować dzieci. W ten sposób zło zostanie uznane za dobro. Sama skłonność homoseksualna nie jest wynaturzeniem – to jest problem, tak jak problemem jest każdy inny defekt lub choroba. Wynaturzeniem jest uleganie takiej skłonności. Człowiek przebywający dłuższy czas w smrodzie, przestaje go czuć i można mu aplikować następną dawkę. I nawet nie poczuje, że go otumaniono. Niestety, w wielu krajach takie zatruwanie odnosi skutek. Tam już ciągną po sądach nawet duchownych, którzy przypominają, że uleganie skłonności homoseksualnej to wielki grzech. Urzędnik, który odmówi „ślubu” dwom panom lub dwom paniom, straci pracę, a hotelarz, który nie przyjmie takiej „pary” do hotelu, zapłaci grzywnę. Stało się tak dlatego, że gdy jeszcze można było wyrażać sprzeciw, prawie nikomu nie chciało się tego robić. Ludzie łykali truciznę sączącą się z gazet, z telewizorów i internetu, i niepostrzeżenie zmieniali poglądy. Niektórzy jeszcze niedawno rozumieli, że różnice w budowie ciała kobiet i mężczyzn są po to, żeby ona mogła być mamą, a on tatą, dziś uważają to za głupotę. Ci, którzy nawet nie pomyśleli, że osoby tej samej płci mogą zawierać małżeństwo, dziś oburzają się na „nietolerancję”, gdy ktoś nie chce tego nazwać małżeństwem. W Polsce, na szczęście, nie jesteśmy na takim etapie. I od nas zależy, czy będziemy. Twoi koledzy i koleżanki jeszcze nie zwariowali, bo zachowanie tych dwu dziewczyn im się nie podoba. I bardzo dobrze. Powinno się nie podobać. I dobrze by było, żeby te dziewczyny wiedziały, że tego nie akceptujecie. Ale ważna rzecz. One muszą wiedzieć, że jeśli zwracacie im uwagę, to dlatego, że chodzi Wam o wspólne dobro. Nie tylko wasze, ale również ich. Oddychamy tym samym powietrzem i trucizna szkodzi im tak samo jak i nam. One muszą wiedzieć, że je szanujecie. Mało tego – że są wam drogie. I właśnie dlatego, nie zgadzacie się na zło, w które się pakują. "

Ja przeżyłem szok jak to przeczytałem. Katolom ich zdewociałe mózgi wyparowały już doszczętnie. Nawoływanie do prześladowań koleżanek w szkole nadaje się do prokuratury. Nie potrafię zrozumieć jak można promować nienawiść wśród dzieci i młodzieży. Brak mi słów. Katolicyzm to najgorszy smród i bagno jakie istnieje w Polsce i mi do katolickiego smrodu nie sposób byłoby się przyzwyczaić, bo wali tak, że chce się rzygać. Katolicy siedząc w swoim smrodzie zatracili całkowicie węch, a od oparów tych absurdów wyżarło im całkowicie komórki w mózgu.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Gorzki cukierek przedwyborczy, czyli o SLD

Grupa Inicjatywna pisze na swojej stronie tak: "Od drugiej połowy marca mamy gotowy projekt ustawy o związkach partnerskich przygotowany we współpracy z Grupą Inicjatywną ds. związków partnerskich. Uznaliśmy, że maj będzie najlepszym miesiącem na rozpoczęcie publicznej debaty o nim. Wtedy też projekt trafi pod obrady poselskiego klubu SLD i – prawdopodobnie – do laski marszałkowskiej – mówi Tomasz Kalita, rzecznik prasowy SLD." Wszystko dzieje się więc dokładnie tak jak od dawna przypuszczałem, czyli niewiele. To co robi SLD nazwać można bez wątpienia ruchami pozorowanymi, które mają na celu zatrzymać homoseksualny elektorat przy sobie, ale bez spełnienia żadnej z obietnic wobec tego środowiska. Najpierw pisano o marcu, potem o kwietniu, teraz o maju. W rzeczywistości będzie trochę medialnego szumu w czerwcu przy okazji Parady Równości po czym znów wszystko przycichnie i kilka razy zostanie wyciągnięte na wierzch tuż przed wyborami, ale w taki sposób jak zawsze, czyli żeby geje i lesbijki usłyszeli, ale reszta społeczeństwa niekoniecznie. SLD kolejny raz przed wyborami używa związków partnerskich jako przedwyborczego cukierka, którego po wyborach znów na cztery lata schowa do kieszeni. Jeśli SLD traktowałoby ten projekt poważnie to po pierwsze rozpoczęłoby już dawno debatę na ten temat, po drugie ujawniło projekt ustawy, a po trzecie samo komunikowało się ze społeczeństwem w tej sprawie, a nie wysługiwało się Grupą Inicjatywną. Warte zauważenia jest bowiem to, że SLD milczy w tej kwestii, a wszelkie doniesienia o rzekomych przygotowaniach do wniesienia projektu pod obrady Sejmu docierają z innych źródeł. Trzeba dotrzec również to, że Grupa Inicjatywna również podchodzi do projektu z coraz większym dystansem. Wcześniejsze zapowiedzi wniesienia projektu do laski marszałkowskiej były wyrażane były jak coś pewnego. Obecnie jest to już tylko "prawdopodobne". Mnie taka gra w kotka i myszkę nudzi i irytuję. Zbyt poważnie traktuję swoje życie i swój związek, by dać się w wciągnąć w taką dziecinadę. SLD zaachowuje się tak jakby projekt ustawy o związkach partnerskich był czymś niezwykle kontrowersyjnym i radyklanym , podczas gdy jest on co najwyżej pomysłem umiarkowanym i centrowym , będącym cywilizacyjnym minimum. Jaki jest rzeczywisty stosunek SLD do gejów i lesbijek partia ta pokazała wielokrotnie. Przykłady lekceważenia gejów i lebijek, a nawet obrażania można możyć. Jednym z nich jest wypowiedź kandydata SLD w wyborach na prezydenta Kielc: "Jestem przeciwny gejom i lesbijkom. To obrzydliwe. Ci ludzie powinni się leczyć, gdyż bycie gejem czy lesbijką to choroba. Uważam, że powinni brać przykład ze zwierząt, ponieważ w ich środowisku nie ma homoseksualizmu." Pomijam już fakt, że Jan Gierada w kwestii homoseksualizmu wśród zwierząt się myli, bo występuje on "w ich środowisku" powszechnie. Co innego jest bardziej bulwesrsujące, a mianowicie to, że Gieradzie nie spadła nawet czapka z głowy za tę wypowiedź, choć to nie dość że język rynsztoka to do tego wypowiedź jest obraźliwa i po prostu głupia. Obecnie mamy powtórkę z działaczem SLD w Suwałkach, który chciałby gejom i lesbijkom odebrać nawet prawo do starania się o związki partnerskie i wywieszenia plakatów promujących zmiany prawne w tym zakresie. W sprawie Łazarskiego SLD również nabrało wody w ustach. Doczekaliśmy się jedynie zdawkowej wypowiedzi Piekarskiej, która enigmatycznie stwierdziła, że Pan Łazarski powinien się zastanowić co robi w lewicowej partii. Moim zdaniem to właśnie Piekarska i kierownictwo SLD powinno się zastanowić co tacy ludzie jak Łazarski i Gierada robią w ich partii, skoro mają poglądy sprzeczne z głoszonym programem i deklarowaną ideologią. Takiej zadumy nad tym jednak brak, co jest w takim samym stopniu kuriozalne co żenujące. Kierownictwo SLD przy okazji związków partnerskich bardzo często powołuje się na rzekomy społeczny opór w tej sprawie, oparty na stereotypach, uprzedzeniach i niewiedzy. Jeśli opór ten istnieje to zadaniem lewicowej, aczkowiek nie tylko lewicowej, partii powinno być dążenie do przeprowadzenia zmian mających na celu zwalczenie tych stereotypów i uprzedzeń, a nie - jak robi to obecnie SLD - zamiatanie własnych brudów pod dywan. Zastanawia mnie, czemu kompromitujące wypowiedzi Łazarskiego i Gierady nie spotkały się ze stanowczym odzewem ze strony kierownictwa SLD. Moim zdaniem wynika to głównie z tego, że także czołowi politycy SLD mają poglądy dalekie od tego, czym jest światopogląd lewicowy. Mówienie przez członków SLD o tym, że w Polsce nie ma klimatu na debatę o związkach partnerskich i brak jest poparcia społecznego i politycznego, by przeprowadzić zmiany reformatorskie nie jest w moim odczuciu niczym innym jak projekcją własnych - pełnych uprzedzeń i stereotypów - przekonań na całe społeczeństwo i świat polityczny. Jeśli SLD rzeczywiście dostrzegałoby problem w braku regulacji związków osób tej samej płci to mówiłoby o tym z pełnym przekonaniem i dążyłoby do przeprowadzenia zmian chociażby poprzez rozpoczęcie publicznej debaty na ten temat. Tak się nie dzieje z prostej przyczyny - to nie społeczeństwo ma opory przed rozpoczęciem debaty a członkowie SLD, i to nie tylko ci w strukturach samorządowych, ale także ci z pierwszych szeregów partii. To jak szefostwo SLD widzi gejów widać na przykładzie wypowiedzi posła Arłukowicza z 2009 r.: "Czy dzisiaj lewica zajmuje się szerzeniem tolerancji? Nie zajmuje się, bo cały czas absorbuje nas tylko kwestia gejów. Geje w Polsce to niewielki procent społeczeństwa. Zazwyczaj prowadzą świetnie prosperujące przedsiębiorstwa i są wyborcami PO. Rozróżniłbym tutaj prawdziwy problem gejów, który jest w małych miastach, od pewnego rodzaju związków zawodowych, od bojówek homoseksualnych, które żądają specjalnych praw. Jestem przekonany, że większość gejów nie chce nadzwyczajnych praw, chce świętego spokoju. Lewica na kwestie tolerancji musi patrzeć szerzej. Czy stwarzamy wszystkim równe szanse rozwoju, czy dzieciak mieszkający pod Suwałkami ma takie same możliwości jak ten z Krakowa? Oczywiście nie. Państwo powinno stworzyć mechanizmy, które takie równe szanse zapewnią." To szokujące słyszeć z ust lewicowego polityka, że organizacje walczące o rówouprawnienie nazywane są bojówkami, a samo równouprawnienie żądaniem specjalnych praw. W tej jednej publicznej wypowiedzi jest zawartych tyle stereotypów, uprzedzeń i niezrozumienia, że bez żadnych wątpliwości można nazwać ją homofobiczną. Język jakim posługuje się SLD nie odbiega o tego, jakim posługują się partie prawicowe, a sposób myślenia działaczy SLD nie odróżnia ich wiele od takich ludzi jak Niesiołowski, Węgrzyn i Pięta.

środa, 20 kwietnia 2011

Echem

Odsyłam do nowego tekstu Eliasza. Przynaję 100% racji. Również uważam, że Terlikowski na łamach "Gazety" to rzecz obrzydliwa, gdyż wpuszcza się fanatyzm na salony. Rozmowa z Terlikowskim to faktycznie jak rozmowa z Bublem lub innym oszołomem. Jak napisałem niedawno dziwię się, że Terlikowskiego prezentuje się jako publicystę, podczas gdy jest to fanatyczny ideolog żądny zakazu wszystkiego, co jego chorej wyobraźni przeszkadza. Nie przeprowadza się swobodnych i przyjaznych pogawędek z faszystami, rasistami i innej maści patologiami. Nie wiem czemu miała służyć taka forma wywiadu z Terlikowskim w Gazecie Wyborczej. Trudno byłoby się nie zgodzić z tym co pisze na ten temat Eliasz: "Z fanatykami nie dyskutuje się też nie dlatego, że są nieestetyczni i ich wypowiedzi brzydko wyglądają na łamach ogólnopolskich gazet, tylko z powodów znacznie donioślejszych: są zagrożeniem dla demokracji. Terlikowski sam prezentuje poglądy wyraziście antydemokratyczne i jest gorącym przeciwnikiem pluralizmu. Co prawda, próbuje przekonać, że sam tylko korzysta ze swojego prawa do wolności słowa. Jego poglądy stoją jednak w absolutnej kontrze wobec tych samych uprawnień innych osób. To w najlepszym razie hipokryzja."

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Terlikowski: homofob misjonarz

Mam wiele zastrzeżeń do nauki Kościoła o homoseksualizmie. Wzywanie gejów i lesbijek do życia w celibacie to żądanie nieludzkiego heroizmu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że katolik gej jest wyznawcą drugiej kategorii: Kościół pochyla się nad nim "z troską", która daleka jest jednak od akceptacji czy zwykłej tolerancji. Ale najsurowszy dokument kościelny blednie przy tyradach samozwańczych rzeczników nauki Kościoła w tej materii.

Katechizm mówi jasno, że akty homoseksualizmu "w żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane". Ale, czytamy dalej, gejów i lesbijki "powinno się traktować z szacunkiem, współczuciem i delikatnością". Próżno tych uczuć szukać w książce Tomasza Terlikowskiego*. W poszukiwaniu podpórek do własnych uprzedzeń przewertował m.in. Stary Testament. Jednym z dowodów na "niegodziwość" homoseksualizmu ma być fragment z Księgi Sędziów o mężczyźnie, z którym "przewrotni mężowie" z Gibea chcieli obcować. Gospodarz domu, w którym gościł ów mężczyzna, poprosił ich, by "nie popełniali tego bezeceństwa" i w zamian zaproponował własną córkę dziewicę oraz żonę mężczyzny. "Obcujcie z nimi i róbcie, co wam się wyda słuszne". Terlikowski triumfuje: Biblia "całkowicie jednoznacznie potępia akt homoseksualny". A że obok mamy podżeganie do gwałtu? Uprzedmiotowienie kobiet? Można na to przymknąć oko, do spełnienia jest ważniejsza misja.

Terlikowski jako teolog powinien wiedzieć, że Starego Testamentu nie należy czytać dosłownie, w przeciwnym razie moglibyśmy chociażby - wzorem srogiego Boga Ojca - z czystym sumieniem wyrżnąć w pień naszych nieprzyjaciół (niezależnie od ich orientacji seksualnej).

Tytuł książki "Homoseksualista w Kościele" zakrawa na kpinę. Jej zawartość lepiej oddawałby na przykład tytuł "Homoseksualista w wiadrze pomyj". Bo dowiemy się z niej, że gej nie powinien być księdzem, ponieważ "nie może być uobecnianiem Chrystusa ktoś, kto nie jest w pełni mężczyzną".

Zaś homoseksualizm oprócz tego, że jest grzeszny, jest okrutnie szkodliwy. Terlikowski ogłasza więc, że "gej żyje krócej". Tak bowiem ustalili "nieobawiający się łatki homofobów naukowcy". Ten naukowiec to - zaglądam do przypisu - sam dr Paul Cameron, zwolennik kryminalizacji homoseksualizmu.

Autor w swojej rozległej wiedzy nie tylko teologicznej, ale i medycznej dzieli się z nami informacjami, co w czasie tego krótkiego żałosnego życia niechybnie czeka geja: oprócz AIDS i chorób wenerycznych jest to "rak odbytu (a także jelita), wirusowe zapalenie wątroby typu A, B i C" itd. Zapewne z powodu tak licznych zagrożeń Terlikowski postuluje, by zaniechać mówienia o homoseksualizmie jako o "orientacji seksualnej". Przecież to anomalia!

Swoją drogą ciekawe, dlaczego Terlikowski nie poprzestaje na teologicznej walce z gejami, tylko tak wiele energii poświęca na udowadnianie jego szkodliwości społecznej i zdrowotnej. To tak, jakby potępiał kradzież nie tylko dlatego, że jest moralnie zła, ale też za to, że może powodować u złodzieja nerwicę.

Ale Terlikowski ma dla gejów dobrą wiadomość. Mogą "wejść na drogę leczenia". Bo homoseksualista, przekonuje autor, może zmienić się w przykładnego heteroseksualistę, ojca rodziny. Problem w tym, że skutki takiej terapii są, co potwierdzają nawet niektórzy księża, wątpliwe, najczęściej usypiają jedynie homoseksualne pragnienia, które potem odzywają się ze wzmożoną siłą. Ale te fakty nie pasują do teorii Terlikowskiego, więc ich nie zauważa.

"Męskość, pełna, godna i pogodzona ze sobą" to "najlepsze lekarstwo na homoseksualizm", przekonuje. Niczym reklama środka na zgagę. A zamiast epilogu - minikazanie. Terlikowski apeluje do gejów o "przemianę swojego życia", a heteroseksualistom zaleca wspierać ich modlitwą.

Homofob misjonarz - piorunująca mieszanka.

Szacunek dla małżeństwa

Węgierski parlament zmienił dziś konstytucję i umieścił w niej zapis o "ochronie małżeństwa między mężczyzną i kobietą". Dla mnie to brzmi jak zapis o tym, że ochrania się małżeństwo między białym a białym lub wierzącym a wierzącym. Apartheid bis. Nie wiem czemu wielu osobom błędnie wydaje się, że heteroseksulne związki są w jakiś sposób wyjątkowe i w większym stopniu zasługują na szacunek i ochronę niż homoseksualne. Terlikowski mówi w ostatnim wywiadzie dla Wyborczej np. "Bo małżeństwo bierze na siebie zobowiązanie wobec społeczeństwa, że będzie się wzajemne wspierać i - jeśli pojawiają się dzieci - wychowa te dzieci. W zamian państwo przyznaje przywileje. U nas są one słabe, ale jednak są. Więc jeśli ktoś nie może wziąć na siebie tych zobowiązań, odpowiedzialności, to nie może mieć." Jest to śmieszne. Terlikowski mówi tak jakby w związkach jednopłciowych nie było żadnych zobowiązań i odpowiedzialności. W związkach homoseksualnych tak samo bierzemy na siebie zobowiązanie, że będziemy się wzajemne wspierać. Wielu bierze też zobowiązanie co do wspólnego wychowywania dzieci. Byłoby ich znacznie więcej gdyby państwo nie utrudniało nam tego. Co więcej chcemy wziąć oficjalnie odpowiedzialność wobec społeczeństwa, ale ludzie pokroju Terlikowskiego odmawiają nam tego. Jest bezczelnym twierdzenie, że nie robimy czegoś, czego nam się zabrania. Mam ogromny szacunek do małżeństwa i dlatego właśnie uważam za społecznie i etycznie złe ograniczanie dostępu do niego parom jednopłciowym.

Polityka zakompleksionych narodów

Zaliczyłem dziś wywiad z Terlikowskim w Wyborczej, potem dowiedziałem się o zmianie konstytucji na Węgrzech przez prawicowe oszołomstwo, a na koniec news o tym jak "prawdziwi" Finowie wygrali wybory. Nie są to dobre wieści. Jakiś dziwny konserwatywny trend opanowuje Europę. Znajduje w nim odzwierciedlenie moja hipoteza o 2 krokach w przód i jednym w tył. Może za wyjątkiem Terlikowskiego, który w tył poszedł znacznie dalej. Nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, że to ideologiczne kuriozum wciąż uchodzi w Polsce za publicystę, choć to nikt inny niż fanatyczny oszołom chełpiący się swoim prawicowym odchyłem. Z przerażeniem czytałem o jego wizji świata a la "krzyż na piersi i kajdany na rozumie". Nigdy nie miałem wątpliwości co do tego, że jest to człowiek moralnie ułomny, ale po tym wywiadzie okazuje się, że wciąż jest on w stanie mnie zaskoczyć skalą swojej ułomności. Najbardziej współczuję chyba dzieciom tego pana.

Węgry tymczasem przestały być dziś demokratycznym państwem. Rządząca prawica z demokracji ustanowiła bowiem terror większości. Odezwały się kompleksy małego narodu?! Niestety tak. I nie tylko tam (patrz przypadek fiński). Co to oznacza dla gejów i lesbijek? Niestety nic dobrego. Na szczęście polityka kołem się toczy i ten kto dziś politycznie na dole - o ile umiejętnie wprawi koło w ruch - będzie jutro na górze. Dostrzega też to - mimo duszenia się w oparach kato-prawicowego absurdu - Terlikowski mówiąc: "Dużo się zmieni, kiedy w polityce dojdzie do głosu młode pokolenie, które myśli inaczej niż starsze. Dotyczy to wszystkich partii. Ślubów homoseksualnych nie chcą ani Tusk, ani - rzecz jasna - Kaczyński, oni są za status quo. Ale trzydziestolatkowie - już nie. W prywatnych rozmowach przyznają, że w kwestiach obyczajowych nie różnią się aż tak bardzo. Wielu młodych konserwatystów jest za tym, żeby odpuścić."

czwartek, 14 kwietnia 2011

Jeszcze bardziej niewiarygodne

Korespondencja z Panią Galińską (tą Galińską od pseudoterpaii) trwa. Co z niej wynika? To, że nie zna nawet klasyfikacji zaburzeń Światowej Organizacji Zdrowia (szok!), że paradę widziała w niemieckiej telewizji i - o zgrozo! - buduje na swoich stereotypach i uprzedzeniach pracę zawodową. Staje się to jeszcze bardziej niewiarygodne, że kobieta ta pracuje w miejscu, w którym powinno się pomagać ludziom.

Absurd dnia

Sławomir Adamiec, radny PiS w Radomiu, w rozmowie z dziennikarzem:

Czyli rozumiem, że dla pana byłby problem, gdyby dwóch gejów siedziało w restauracji i trzymało się za ręce?

- Dla mnie to jest problem, ja chciałbym wyjść z takiego miejsca i otoczenia. Jeśli ktoś ma tą pewną odmienność, powinien to zachować w sferze intymniej.

Jest pan homofobem?

- Oczywiście, że nie. Staram się tych ludzi zrozumieć.

Równie absurdlane i głupie są komentarze niektórych sposród tych, którzy krytykują Adamca. Z jednej strony krytykują, ale sami intelektem poszczycić się niestety nie mogą. Przykłady:

Teodora Słoń, lekarka, radna Radomian Razem:
Ja nie jestem zwolenniczką tego, by popularyzować homoseksualizm i mam nadzieję, że nie jest to celem tej imprezy. Homoseksualizm to jest pewne zniekształcenie psychiki, ale nie jest to przecież wina tej osoby, tak jak nie jest niczyją winą, że ktoś jest ułomny. Nie jest to jakaś kara za grzechy. To bardzo ważne, by ludzie, zwłaszcza młodzi, wiedzieli coś na temat homoseksualizmu, bo jeśli sami nie mają takich skłonności, to mogą mieć kogoś w rodzinie, czy wśród kolegów. I powinni wiedzieć jak się zachować, żeby nie dokuczać takiej osobie, ale traktować ją normalnie. Według mnie pan Adamiec przechodzi już samego siebie. A czy pan Jezus wyklął kogoś z wiary za to, że jest innej orientacji seksualnej?

środa, 13 kwietnia 2011

Obraza rozumu w Suwałkach

Tomasz Łazarski, dyrektor Zakładu Usług Komunalnych w Suwałkach o plakatach akcji „Miłość nie wyklucza”: „– Regulamin zabrania umieszczania plakatów, których treść mogłaby naruszyć cudze uczucia – argumentuje. – Suwalczanie, to w 90 procentach katolicy. Na pewno poczuliby się dotknięci.” Słucham?! Jak te plakaty mogą obrażać czyjeś uczucia religijne skoro one w ogóle nie dotyczą religii?! Nie dość, że nikt i nic nikogo nie obraża to nie ma w plakatach ani całej kamapnii nawet jednego słowa ani o wierze, ani o katolikach, ani nawet o bogu. Widać panu z „komunalki” jotpedwowe szaleństwo odebrało zdolność racjonalnego myślenia i kojarzenia. Nie rozumiem, jak para ludzi na zdjęciu może kogokolwiek i cokolwiek obrażać. Smutne i śmieszne to jednocześnie. Pan Łazarski widać nie dopuszcza także do siebie takiej oczywistości, że geje i lesbijki mogą być również religijni. To co mówi to jawna obraza rozumu. Jednak nawet takie homofobiczne reakcje wyraźnie pokazują, że dobrze się stało, że akcja plakatowa promująca rejestrowane związki partnerskie wyszła poza stolicę i duże miasta wojewódzkie. Dzięki temu być może pierwszy raz w dziejach Suwałk, Ełku i kilkunastu innych średniej wielkości miast podjęto „oficjalnie” temat praw osób homoseksualnych. Przynajmniej zaczęto o tym mówić, a to jest osiągnięcie duże, znacznie większe niż akcja „Niech nas zobaczą”, ponieważ nie jest ograniczone do dużych aglomeracji i zawiera wyraźny postulat w postaci regulacji praw związków jednopłciowych. Panu Łazarskiemu z Suwałk można jedynie współczuć, zaś twórcom akcji „Miłość nie wyklucza” należy natomiast życzyć, by z wykluczeniem ze strony podobnie ograniczonych ludzi spotykali się jak najrzadziej, a najlepiej wcale. A poza tym – dalej w Polskę!

niedziela, 10 kwietnia 2011

Kazimierz Łyszczyński 1634-1689 - rocznica śmierci

Dnia 30 marca przypada rocznica męczeńskiej śmierci Kazimierza Łyszczyńskiego, straconego za swoje ateistyczne przekonania.

Jaki jest sens przypominania tego faktu? Pamięć o ponurej egzekucji nie powinna nam przesłaniać czegoś znacznie ważniejszego: wartości wniesionych przez Łyszczyńskiego do kultury polskiej, był on bowiem myślicielem niezależnym i śmiałym.

Szczególne znaczenie ma myśl Łyszczyńskiego dla polskich ateistów, gdyż studia nad jego dokonaniami przekonują nas o istnieniu rdzennie polskich tradycji naszego ateizmu. Filozofii Łyszczyńskiego nie można jednak redukować do ateizmu. To był tylko jeden z elementów, który nie powinien przesłaniać nam innych jej wątków, stanowiących trwały składnik tradycji ogólnonarodowej, a nie tylko nurtu ateistycznego.

Mimo, iż poglądy Łyszczyńskiego znacznie różniły się od panujących wówczas koncepcji, były w jego filozofii również idee, które łączyły go z najwybitniejszymi myślicielami Polski siedemnastowiecznej. Polskość jego ateizmu wyrastała z polskości jego filozofii, w takim znaczeniu tego terminu, jakie nadawał mu w latach czterdziestych XIX w. najwybitniejszy z polskich socjalistów utopijnych i rewolucyjnych demokratów, Edward Dembowski (1822-1846).

Przeciwstawiając filozofię polską filozofii niemieckiej i filozofii francuskiej Dembowski widział jej odrębność w tym, że centralną kategorią polskiego myślenia filozoficznego było pojęcie twórczości. Ujmując z tej perspektywy dzieje polskiej filozofii, należałoby uznać za najbardziej polskich tych myślicieli XVII w., którzy w swoich pracach rozwijali różne watki filozofii twórczości, wychodząc z założenia, że istotą człowieczeństwa jest twórcza aktywność.

Przypomnijmy tu, co łączy Łyszczyńskiego z takimi polskimi myślicielami XVII w. jak Szymon Starowolski (1588-1656), Maciej Kazimierz Sarbiewski (1595-1640), Jan Heweliusz (1611-1687) i Jan Morawski (1631-1700). Wzięliśmy dla przykładu ludzi bardzo różnych: historyka, poetę i teoretyka poezji, astronoma i teologa. Byli oni starsi od Łyszczyńskiego i żaden z nich nie był ateistą, a jednak u każdego z nich znajdujemy ten sam centralny wątek rozważań nawiązujący właśnie do twórczości.

Przynależność Starowolskiego do obozu kontrreformacji nie przeszkodziła mu religijnej koncepcji wychowania, opartej na Żywotach świętych Piotra Skargi, przeciwstawić świecką koncepcję wychowania, opartą na wzorach osobowych polskich twórców kultury (uczonych, pisarzy, poetów, muzyków). Życiorysy tych postaci, które ukazał w pierwszym polskim zbiorze biografii (Hekatonfas czyli Setnik z 1625 roku), są przykładem nie takich wartości chrześcijańskich, jak pobożność i pokora, ale wzorem świeckiej renesansowej aktywności twórczej w dziedzinie nauki i sztuki. Są w tym zbiorze polscy poeci, tacy jak Klemens Jonicki, Jan Kochanowski, Sebastian Fabian Klonowic, jest dwóch kompozytorów polskich, Wacław z Szamotuł i Marcin ze Lwowa, jest najwybitniejszy polski uczony, Mikołaj Kopernik. Wszyscy oni byli twórcami, pozostawili po sobie trwałe „pomniki" (monumenta) — dzieła, w których zostały utrwalone osiągnięcia pracy badawczej i twórczości artystycznej.

Sarbiewski był jednym z pierwszych estetyków, który eksponował twórczość jako wartość, przeciwstawiając się tym estetykom, którzy propagowali naśladownictwo. Poeta — pisał Sarbiewski — "de novo creat", stwarza (jak Bóg) to, czego jeszcze nigdy przedtem nie było.

Heweliusz oprócz dzieł ściśle astronomicznych — podziwianych przez największych uczonych zachodnioeuropejskich — napisał także zarys dziejów astronomii, w którym wskazywał na to, że do pracy twórczej w dziedzinie nauki są powołane wszystkie narody i wszyscy ludzie, nie tylko mężczyźni, ale i kobiety.

Nauczyciel Łyszczyńskiego, jezuita Morawski, uważał, że również w obrębie teologii jest obszar dla aktywności twórczej i nowatorstwa (ten jego pogląd został potępiony przez władze zakonne). Na uwagę zasługuje też myśl Morawskiego o możliwości moralnego postępowania wynikającego z motywów innych niż religijne. Jego rozważania o nazwach pozornych i „bytach chimerycznych" odegrały niewątpliwie inspirującą rolę w formowaniu się poglądów Łyszczyńskiego.

Na tle tej tradycji Lyszczyński okazuje się myślicielem, którego ateizm ma swoje fundamenty nie tylko w naturalistycznej ontologii i w logicznej klasyfikacji nazw, ale także w antropologii filozoficznej; w takim pojęciu człowieka, które zakłada przede wszystkim jego aktywność twórczą. Pisząc zuchwale w traktacie De non existentia Dei: "homo est creator Dei" (człowiek jest twórcą Boga), Łyszczyński stwierdza nie tylko to, że Bóg jest wytworem umysłu ludzkiego, ale i to, że człowiek jest twórcą. Konstatacja ta ma przy tym sens znacznie ogólniejszy niż tylko religioznawczy. Zaraz w następnym zdaniu powiada bowiem: "Homines sic sunt Creatores et Factores Dei", co poleży właśnie rozumieć jako oparcie szczegółowego twierdzenia o religiotwórstwie ("factores Dei"), należącego do ateistycznej krytyki religii, na bardziej ogólnym twierdzeniu ("homines sunt creatores" — ludzie są twórcami) — należącym do antropologii filozoficznej. Według tej interpretacji myśl Łyszczyńskiego, zawarta w przytoczonym zdaniu, składa się z dwóch twierdzeń: 1) Ludzie są twórcami ("homines sunt creatores"), 2) Jako twórcy ludzie są między innymi także twórcami pojęcia boga ("et factores Dei").

A skoro poglądy jezuitów, np. Sarbiewskiego czy Morawskiego są włączone do tradycji filozoficznej, akceptowanej także przez niewierzących, to również poglądy polskiego ateisty, Kazimierza Łyszczyńskiego, mogą i powinny być włączone do tej tradycji, uznane za składnik wzbogacający kulturę polską.

Poglądy filozoficzne Kazimierza Łyszczyńskiego

Jakimi źródłami dotyczącymi poglądów Łyszczyńskiego dysponujemy?
Podstawą dla odtworzenia poglądów filozoficznych Łyszczyńskiego jest przede wszystkim rękopis Biblioteki Kórnickiej z pełnym tekstem przemówienia oskarżyciela publicznego („instygatora") Wielkiego Księstwa Litewskiego, którym był (od 1676 r.) Szymon Kurowicz Zabistowski (zmarł w 1692 r.). Wartość tego dokumentu polega na tym, że oskarżyciel nie tylko streszczał i oceniał poglądy Łyszczyńskiego, ale przytoczył dosłownie (w języku łacińskim) kilka najważniejszych fragmentów z traktatu polskiego ateisty (rękopis tego traktatu liczył 265 kart i miał niezwykły tytuł: De non existentia Dei, czyli: O nieistnieniu Boga). Są to — w przekładzie polskim — następujące zdania:

"I — Zaklinamy was, a teologowie, na waszego Boga, czy w ten sposób nie gasicie Światła Rozumu, czy nie usuwacie słońca ze świata, czy nie ściągacie z nieba Boga waszego, gdy przypisujecie Bogu rzeczy niemożliwe, atrybuty i określenia przeczące sobie.

II — Człowiek jest twórcą Boga, a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc to ludzie są twórcami i stwórcami Boga, a Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tyko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo Bóg i chimera są tym samym.

III — Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest rozpowszechniany przez nielękających się, w tym celu, żeby się ich lękano. Wiara zwana boską jest wymysłem ludzkim. Doktryna bądź to logiczna, bądź filozoficzna, która się pyszni tym, że uczy prawdy o Bogu, jest fałszywa, a przeciwnie, ta, którą potępiono jako fałszywą, jest najprawdziwsza.

IV — Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie; tego samego uciemiężenia broni jednak lud, w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud.

V — Jednakże nie doświadczamy ani w nas, ani w nikim innym takiego nakazu rozumu, który by nas upewniał o prawdzie objawienia bożego: Jeżeli bowiem znajdowałby się w nas, to wszyscy musieliby je uznać i nie mieliby wątpliwości i nie sprzeciwialiby się Pismu Mojżesza ani Ewangelii — co jest fałszem i nie byłoby różnych sekt ani ich zwolenników w rodzaju Mahometa itd. Lecz [nakaz taki] nie jest znany i nie tylko pojawiają się wątpliwości, ale nawet są tacy, co zaprzeczają objawieniu, i to nie głupcy, ale ludzie mądrzy, którzy prawidłowym rozumowaniem dowodzą czegoś wręcz przeciwnego, tego właśnie, czego i ja dowodzę. A więc Bóg nie istnieje".

Przytoczone fragmenty zostały znalezione i opublikowane po raz pierwszy dopiero w roku 1957, w pierwszym zeszycie czasopisma „Euhemer. Przegląd Religioznawczy". Od tego czasu były wielokrotnie przedrukowywane w różnych pracach polskich, rosyjskich, białoruskich, litewskich i włoskich, m. in. znalazły się także w monumentalnym wydawnictwie Polskiej Akademii Nauk pt. 700 lat myśli polskiej, na ostatnich stronach I części III tomu (Filozofia i myśl społeczna XVII wieku, Warszawa 1979, s. 735-736).

Drugim źródłem dla badacza poglądów Łyszczyńskiego jest broszura pisarza grodzkiego i podczaszego województwa wileńskiego Jana Kazimierza Wolskiego, wydana w Warszawie w roku 1689 pod tytułem: Manifest objaśniający Boga, zacimiający bezbożnego Atheusza, Kazimierza Łyszczyńskiego, [dedykowany] Iaśnie Wielmożnemu I[ego] M[o]ści Panu Ianowi Kozimierzowi Sapiezie hrabi na Bychowiu, Dąbrowie y Zaslawiu, Wojewodzie Wileńskiemu, Hetmanowi W[ielkiego] X[ięstwa] Litewskiego, Wołpiańskiemu, Onikszczańskiemu, Łowaryskiemu, Rakańciskiemu etc, etc. Staroście, jako żarliwemu honoru Boskiego promotorowi.

Trzecim — Manifest, a właściwie ów donos stolnika bracławskiego Jana Kazimierza Brzoski, zachowany w czterech nieco różniących się wersjach.

Czwartym — rozmaite relacje z przebiegu Sejmu 1688-1689 r. Najobszerniejsza z nich (w języku niemieckim) znajduje się w tzw. Recesach Gdańskich w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Gdańsku.

Piątym źródłem są listy jezuity Ignacego Franciszka Zapolskiego, profesora filozofii i teologii, pisane w 1698 r. do jezuity Jerzego Gengella; doniosłość tego źródła wynika stąd, że Zapolski — z polecenia króla Jana III - przeczytał rękopis traktatu Łyszczyńskiego.

Szóstym źródłem jest książka toruńskiego pocztmistrza, Jakuba Kazimierza Rubinkowskiego pt. Janina (Poznań 1739), zawierająca dodatkowe informacje o treści dzieła Łyszczyńskiego, nie znane z innych źródeł.

Istnieje jeszcze wiele innych źródeł (broszura w języku niemieckim z 1689 r., numery gazety wychodzącej w Paryżu w 1689 r., listy pisane w czasie procesu Łyszczyńskiego przez Polaków i cudzoziemców, przechowywane w różnych archiwach polskich i zagranicznych).

Mimo obfitości tych materiałów nie mogą one zastąpić pełnego tekstu traktatu, który — zgadnie z wyrokiem sądu — został spalony 30.3.1689 r. Dlatego nasze próby odtworzenia — z drobnych okruchów — całego systemu poglądów filozoficznych Łyszczyńskiego mają charakter hipotez.

Podstawą rekonstrukcji tego systemu będą przede wszystkim główne kategorie, którymi Łyszczyński posługiwał się w swoich rozważaniach, a które występują w zachowanych fragmentach jego tekstów.

Jaki sens miało dla Łyszczyńskiego wyrażenie „nazwa chimeryczna"?
Filozofia Łyszczyńskiego miała fundamenty logiczne, ontologiczne, antropologiczne i aksjologiczne. Fundamentem logicznym była przyjęta przez Łyszczyńskiego klasyfikacja nazw. Podobnie jak jego nauczyciele, Jan Kwiatkiewicz i Jan Morawski, Łyszczyński odróżniał świat rzeczywisty od świata nazw. Świat nazw — stwierdzał - wbrew pozorom nie jest dokładnym odzwierciedleniem świata bytów realnie istniejących. Nie każdej nazwie ("nomen") odpowiada byt istniejący realnie ("ens reale"). Ludzie używają wielu takich nazw, którym brak odpowiednika w postaci rzeczywiście istniejącego przedmiotu; nazwy te odnoszą się więc do przedmiotów wytworzonych przez umysł i oznaczają to, co może być pomyślane, chociaż z pewnością nie istnieje.

Przykładem „bytu umysłowego" ("ens rationis"), o którym można myśleć; a który z wszelką pewnością nie istnieje jest Chimera, czyli znany z mitów greckich potwór z głową lwa, tułowiem kozy i wężem zamiast ogona. Wszystkie nazwy należy zatem podzielić na dwa rodzaje: po pierwsze, nazwy bytów realnych i po wtóre, nazwy bytów chimerycznych; istnienie tych ostatnich jest niemożliwe, chociaż mogą być obecne w umyśle jako przedmioty pomyślane.

Otóż według Łyszczyńskiego do bytów chimerycznych należą nie tylko chimery, centaury, syreny, smoki, Pegaz, ale także Bóg chrześcijan. W rękopisie mowy oskarżycielskiej, wygłoszonej przez Szymona Kurowicza Zabistowskiego 15.2.1689 r., został przytoczony następujący fragment rękopisu Łyszczyńskiego: „Ani Bóg nie jest bytem realnym, lecz tylko pomyślanym, a przy tym chimerycznym, jako że Bóg i chimera są tym samym". W wydanej przed procesem broszurze Jana Kazimierza z Rusinowa Wolskiego Manifest objaśniający Boga, zacimiający bezbożnego Atheusza, Kazimierza Łyszczyńskiego (Warszawa 1689) autor cytuje twierdzenie Łyszczyńskiego, że Bóg to tylko "falsum et chimaericum nomen" („nazwa fałszywa i chimeryczna"). Zarzut ten powtórzył w swoim przemówieniu sejmowym z 1.3.1689 r. wojewoda sieradzki Jan Odrowąż Pieniążek, mówiąc, że według Łyszczyńskiego „nie ma Boga, jako że Bóg jest chimerą". Również według jezuity Adama Ignacego Naramowskiego (1681-1736), który zaznacza, że używa własnych słów Łyszczyńskiego, miał on powiedzieć, że „Bóg jest zwykłą chimerą" ("mera chimaera Deus"). Te cztery zbieżne, a jednocześnie wyraźnie niezależne od siebie i wzajemnie uzupełniające się świadectwa, uważać można za dowód, że kategoria „chimery" („bytów chimerycznych" i „nazw chimerycznych") odgrywała zasadnicza rolę w rozważaniach Łyszczyńskiego.

W poszukiwaniu źródeł tych sformułowań Łyszczyńskiego natrafiamy na wspomniane już dzieło jezuity Jana Morawskiego, który przez kilka lat był nauczycielem oskarżonego myśliciela. Słuchając jego wykładów w Kaliszu w latach 1660-1664, Łyszczyński znalazł w nich logiczne przesłanki prowadzące do wyciągnięcia ateistycznych wniosków. To Jan Morawski uczył go, żeby odróżniać byty realne od bytów pomyślanych i chimerycznych. Co więcej, ulubionym przykładem „bytu chimerycznego" był w wykładach Morawskiego … Bóg!

Morawski — będąc teologiem katolickim — rozumował w sposób następujący: Bóg istnieje odwiecznie, ale człowiek może pomyśleć sobie „Boga stworzonego"; taki „Bóg stworzony" będzie tylko bytem chimerycznym. Człowiek może sobie pomyśleć również „drugiego Boga"; skoro jednak istnieje tylko jeden Bóg, to ten „drugi Bóg" może być Bogiem „pomyślanym tylko", a nie bytem rzeczywistym. Ten „drugi Bóg" nie może posiadać „realnego sposobu istnienia"; jego „sposób istnienia jest chimeryczny": „Bóg stworzony", „drugi Bóg" — to byty chimeryczne.

Łyszczyński przyswoił sobie aparaturę pojęciową swojego nauczyciela i wyciągając ostateczne konsekwencje z jego rozumowania doszedł do przekonania, że skoro z istnienia pojęcia w umyśle ludzkim nie wynika realne istnienie odpowiadającego mu bytu, to nie tylko „drugi Bóg", ale również „pierwszy Bóg" — i w ogóle każdy Bóg jest nazwą chimeryczną bez żadnego realnego pokrycia.

Jeżeli słowo „Bóg" nie ma żadnego odpowiednika w postaci rzeczywistego bytu, to z tego wynika, że: 1) pojęcie Boga zostało wytworzone przez ludzi i 2) nie zostało zaczerpnięte z obiektywnej rzeczywistości, ale wytworzone „z niczego", żadnego Boga nie ma, a więc nie jest prawdą, że Bóg jest stwórcą świata i człowieka. Pojęcie Boga zostało stworzone przez ludzi, a więc to ludzie są „stwórcami Boga". Oskarżyciel Kurowicz Zabistowski mówił w swojej mowie oskarżycielskiej, że Łyszczyński nazywał w swoim rękopisie Boga „chimerą, potworem, czczym bożyszczem, tworem człowieka, bytem chimerycznym" ("Chimaera, Monstrum, Numen inane, creatura hominis, ens Chimaericum"). W gdańskim rękopisie Uphagena czytamy, że wśród twierdzeń Łyszczyńskiego przeciwko istnieniu Boga znajdowało się następujące: „Bóg nie jest twórcą człowieka, ale człowiek jest twórcą Boga, ponieważ uroił sobie Boga z niczego" ("Deus non est creator hominis, sed homo est creator Dei, quia Deum sibi finxit ex nihilo"). Zdanie to znajdujemy także w niemieckiej broszurze z 1689 r.; przytaczają je w swoich pracach m.in. Gottfried Arnold (1699), Paul Stookmann (1701) i Georg Daniel Seyler (1740).

Jakie zróżnicowanie społeczeństwa zauważał Łyszczyński?
Analizując wypowiedzi Łyszczyńskiego warto zwrócić uwagę na treści związane z występującymi w nich zaimkami osobowymi: wy, ja, my i oni.

Zacznijmy od kategorii „wy", a więc od ustalenia, do kogo Łyszczyński się zwraca. Otóż, zaraz w pierwszym zdaniu przytoczonym z rękopisu Łyszczyńskiego przez oskarżyciela Kurowicza Zabistowskiego spotykamy słowa: „o Theologii" („o, teologowie"), pod których adresem stawia Łyszczyński ciężkie zarzuty. Do grupy tej należą ci, którzy „wynajdują", wymyślają, tworzą różne religie, narzucają innym „wymysł wiary w Boga" ("figmentum fidei de Deo") i budują systemy teologiczne. „Nauczycielów wiary świętej katolickiej jako to teologów" — mówił oskarżyciel — nazwał Łyszczyński „rzemieślnikami słów próżnych, wykrętnymi wężami, ślepymi, widzącymi ciemność zamiast światła, nie nauczycielami, ale zwodzicielami, nie filozofami, ale oszustami, obrońcami błędów głupoty i podstępów przodków". Uważał wręcz, że teologowie są ludźmi bezbożnymi, którzy sami nie mają żadnej religii: „Religia została założona przez ludzi bez religii (...) Pobożność wobec Boga została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest wpajany przez tych, którzy sami nie lękają się Boga".

Znalezione przeze mnie źródło tych sformułowań potwierdzałoby złośliwą uwagę jednego z posłów krakowskich, który w czasie procesu Łyszczyńskiego powiedział, że to nie — jakby się mogło wydawać oczerniana przez jezuitów Akademia Krakowska, ale szkoła jezuicka uczyniła z Łyszczyńskiego ateistę. Okazuje się bowiem, że przed Łyszczyńskim podobne zdania (aczkolwiek w celach apologetycznych) napisał jezuita Adam Contzen (zm. 1637). Według Contzena istnieją dwa zasadnicze rodzaje ateistów: jedni propagują ateizm, drudzy natomiast — chociaż sami są ateistami — posługują się w cyniczny sposób religią dla trzymania prostego ludu w ryzach: "Drugi rodzaj ateistów tworzą ci, którzy sami wolni są od jakichkolwiek zabobonów, ale sądzą, że ludek powinien być ujarzmiany straszydłami czczych bożyszcz, więc dodają mu obrzędy do obrzędów i bóstwa do bóstw, bezreligijni założyciele rozmaitych religii (variarum religionum conditores irreligiosi)". Dalej Contzen referuje teorię starożytnego erudyty Warrona i streszcza ją zwięzłą formułą: „ponieważ zadaniem tych ludzi jako rozsądnych i mądrych było oszukiwanie ludu w sprawach religii", dlatego „to, o czym wiedzieli, że jest fałszem, narzucali ludowi — pod nazwą religii — jako prawdę".

Na jednej stronie książki Contzena mamy, jak z tego widać, zagęszczenie pojęć charakterystycznych dla wypowiedzi Łyszczyńskiego. Jest "inane numen" (czcze bożyszcze), są "prudentes" (rozsądni) i "sapientes" (mądrzy), którzy oszukują lud w sprawach religii przedstawiając fałsz jako prawdę, a co najważniejsze „twórcy różnych religii" (odpowiednik „wynalazców różnych sekt religijnych" z rękopisu Łyszczyńskiego) są nazwani ludźmi „bezreligijnymi". Wskazuje to, iż Łyszczyński korzystał z dzieła uczonego jezuity.

Cała rzecz jednak w tym, że to, co u Contzena było apologią religii chrześcijańskiej, Łyszczyński przekształcił w ateistyczne uogólnienie dotyczące wszelkich religii i skierował je przeciwko chrześcijaństwu, włączając do owej kategorii bezbożnych i bezreligijnych założycieli religii zarówno Mojżesza, jak i Chrystusa. Według donosu Brzoski Łyszczyński uważał Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu za wymysły spreparowane przez Mojżesza i Chrystusa.

Przejdźmy do kategorii „ja". U Łyszczyńskiego jest ona wyraźnie przeciwstawiona kategorii „wy". „Wy, teologowie" twierdzicie, że pojęcie Boga jest wrodzone, ale „ja" w sobie samym nie doświadczam tego; „wy" przypisujecie „Waszemu Bogu" rozmaite wykluczające się "attributa et praedicata", a „ja dowodzę" ("ego demonstro"), że Bóg nie istnieje.

Jednakże w obu przypadkach Łyszczyński mówił nie tylko o sobie samym: w pierwszym dodaje, że również inni ("alii") nie posiadają wrodzonego pojęcia Boga, które upewniałoby ich o prawdzie objawienia; w drugim powiada, że istnieniu Boga zaprzeczają bynajmniej nie głupcy, ale właśnie ludzie „mądrzy, którzy w oparciu o prawidłowe rozumowanie dowodzą czegoś wręcz przeciwnego" niż teologowie — podobnie jak „ja dowodzę". Kategoria „ja" jest tu włączona w kategorię „my".

Włączenie siebie do grupy ludzi podobnie rozumujących prowadzi Łyszczyńskiego do utworzenia nowej kategorii. Pojawia się — po raz pierwszy w dziejach myśli — kategoria "my ateiści", stworzona przez Kazimierza Łyszczyńskiego. Nie było tej kategorii w starożytności ani w wiekach średnich, ani w okresie odrodzenia. Nie użył jej przed Łyszczyńskim żaden z myślicieli XVII w. O ateistach mówiono: „oni"; dopiero Łyszczyński powiedział: „my ateiści". O ile znam dzieje myśli ateistycznej (a na badanie tych dziejów poświęciłem już przeszło pięćdziesiąt lat, jako że z życiorysami Łyszczyńskiego, Vaniniego i innych ateistów zapoznałem się w październiku 1934 r. i od tego czasu dzieje ateizmu stały się jedną z głównych dziedzin moich zainteresowań naukowo-badawczych), twierdzę, że kategorię tę stworzył myśliciel polski. Utworzenie tej kategorii stanowi oryginalny, twórczy wkład do dziejów europejskiej myśli filozoficznej.

Nowością był także tytuł dzieła Łyszczyńskiego. Przed nim napisano setki traktatów De existentia Dei (O istnieniu Boga). Łyszczyński był — w dziejach — kultury światowej — pierwszym, który dał swemu traktatowi niezwykły tytuł: De non existentia Dei (O nieistnieniu Boga).

Ze względu na wyjątkową doniosłość kategorii „my ateiści" należy przytoczyć wszystkie znane świadectwa na dowód, że odgrywała ona istotną rolę w myśli Łyszczyńskiego i była przez niego świadomie i celowo stosowana jako kategoria.

Po pierwsze, znajdujemy ją w przemówieniu oskarżyciela Szymona Kurowicza Zabistowskiego, który 15.2.1689 r. — według wersji rękopisu kórnickiego — stwierdził, że Łyszczyński "to często y okrutnie pisze Nos Athei ita demonstramus, że non est Deus" (my ateiści tak twierdzimy, że Bóg nie istnieje).

Po drugie, ten fragment mowy oskarżycielskiej jest potwierdzony przez gdański rękopis Uphagena, w którym czytamy: "że oskarżony napisał tom liczący 15 arkuszy, w którym z wielką pilnością argumenty zwalczające istnienie Boga z pogańskich i innych bezbożnych autorów wyszukał, zebrał i uzupełnił końcowymi wnioskami: Ergo non est Deus (a więc Bóg nie istnieje). A czynił to nie w duchu dyskusji, lecz stanowczo i twierdząco, ponieważ stale powiadał: Nos Athei ita credimus, ita sentimus (my ateiści tak myślimy, tak sądzimy)".

Po trzecie, 1.3.1689 r., powtarzając argumenty oskarżycieli, wojewoda sieradzki Jan Pieniążek powiedział: "Dowodzą tegoż ex Scriptis, że non dubitative (nie wątpiąco), lecz conclusive (wnioskująco) pisał, kiedy wszystkie argumenta na dwuchset sześciudzięsiąt w kartach wyrażonych tak konkludował: Nos Athei ita concludimus non - esse Deum, sed Deum esse Chimaeram (my ateiści stąd wyciągamy wniosek, że Bóg nie istnieje, lecz jest chimerą), ale nadto pokazują ręką jego napisaną konkluzję: Ego itaque probo et demonstro non esse Deum (Tak więc ja dowodzę i uzasadniam to, że Bóg nie istnieje)".

Kategoria „my ateiści" powstała u Łyszczyńskiego z rozszczepienia kategorii "sapientes", obejmującej ludzi wykształconych. Wszyscy ludzie wykształceni są — według Łyszczyńskiego — ateistami, ale wielu z nich, chociaż sami są "sine religione" (bez żadnej religii), szerzą i umacniają wiarę w Boga; ponieważ posługiwanie się religią przynosi im korzyść; jedynie mała garstka ateistów odważa się mówić prawdę i publicznie przyznawać do poglądów ateistycznych.

Trzecią kategorię stanowią „oni", czyli prosty lud ("populus simplex"). Od tego „prostego ludu" dwie pierwsze kategorie („wy teologowie" i „my ateiści") są oddzielone barierą wykształcenia. Otóż, według Łyszczyńskiego, tylko „oni", czyli ludzie prości i niewykształceni, są tymi, którzy wierzą w Boga.

Co sądził Łyszczyński o funkcji społecznej religii i ateizmu?
Szczególnie cenną częścią rozważań Łyszczyńskiego są jego myśli o stosunkach między ludźmi i o społecznej funkcji religii i ateizmu.

Z zachowanych tekstów wynika, że według Łyszczyńskiego istnieją dwie zasadnicze funkcje społeczne religii, zresztą ściśle ze sobą powiązane. Jedną jest „gaszenie światła rozumu" i usypianie umysłów ludzkich, długą jest ujarzmianie prostego ludu.

Źródłem myśli Łyszczyńskiego o „gaszeniu światła rozumu" mogły być dzieła Giordana Bruna — znane w siedemnastowiecznej Polsce Bartłomiejowi Keckermannowi, Abrahamowi Wysockiemu, Władysławowi Ostrorogowi, Jakubowi Vitelliusowi, Heweliuszowi, a także wojewodzie sieradzkiemu, Olbrachtowi Łaskiemu, który jeszcze w 1583 r. przysłuchiwał się w Oksfordzie dyspucie między Brunem i filozofami angielskimi. Byłoby rzeczą dziwną, gdyby Łyszczyński — uważany za życia za jednego z najuczeńszych ludzi w Polsce — nie znał dzieł Bruna.

Porównajmy wypowiedzi Bruna o teologach: "extinguunt mentis lucem" (gaszą światło umysłu), wzywają do wyrzeczenia się rozumu, do zgaszenia ognistego światła intelektu ("abrenunziate alta ragione, estinguete quella focosa luce d'intelletto"), z wypowiedzią Łyszczyńskiego, skierowana do teologów: „gasicie światło rozumu" ("extinguitis lumen rationis"). Jest to nie tylko ta sama myśl, ale i te same słowa.

Do dialogów Vaniniego z 1616 r. zdaje się nawiązywać myśl Łyszczyńskiego o wykorzystywaniu religii do ujarzmiania prostego ludu. W Manifeście stolnika bracławskiego Jana Brzoski czytamy, że Łyszczyński „złośliwie pomówieł y spotwarzył [theologów], iako by piekłem lud pospolity iako więc Ociec złe dzieci rózga dla zawściągnienia tylko, a mało straszyć, a czyśćcem dla swojego pożytku grozić mieli". W rękopisie polskiego ateisty znajdowało się zdanie odczytane 15.2.1689 r. przez oskarżyciela: „prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje własne uciemiężenie". Myśli takie — podobnymi słowami — wypowiadał wielokrotnie Vanini.

Jeśli funkcją religii — określanej przez Łyszczyńskiego epitetami "figmentum" (wymysł), "mendacium" (kłamstwo) — jest "decipere" i "opprimere" (oszukiwać i w ten sposób umacniać uciemiężenie), to funkcją ateizmu jest wyzwalanie. Propagowanie ateizmu określa Łyszczyński wyrażeniem „wyzwalać prawdą z uciemiężenia" ("veritate ab oppressione liberare").

W tym miejscu jednak Łyszczyński był świadomy, że prosty lud wcale nie chce, aby go wyzwalano od wiary w Boga. Stad pełne beznadziejnego smutku słowa: „a jednak tego swego uciemiężenia tak uporczywie się trzymają, że gdyby mędrcy chcieli ich prawdą z tego uciemiężenia wyzwolić, zostaliby zdławieni przez sam lud". Dzieło Łyszczyńskiego nie było też adresowane do ludu. Napisał je po łacinie — językiem, którego lud nie znał. Jedynymi potencjalnymi odbiorcami traktatu wśród współczesnych mu Polaków mogli być duchowni i wykształcona część szlachty oraz bogatego mieszczaństwa (z takich miast jak Gdańsk i Toruń), a więc warstwy uprzywilejowane. Łyszczyński nie był jednakże w swych przekonaniach absolutnie osamotniony. W donosie Jana Brzoski zostało wysunięte żądanie, żeby Łyszczyński „wyjawił sądowi swoich zwolenników" ("sequaces judicialiter revelare"). Nuncjusz papieski domagał się, żeby więźnia wziąć na tortury i w ten sposób zmusić do podania nazwisk „wspólników" ("complices"). W odpowiedzi kancelarii królewskiej, udzielonej posłom brzeskim 10.3.1688 r., spotykamy wyrażenie: „iakieś nowe y niesłychanie obrzydłe Bogu y ludziom Atheistów sekty". Wyrażenie to spotykamy również na ostatniej karcie rękopisu Jana Chryzostoma Paska, który obiecywał, że jeszcze obszerniej opowie o „sekcie Łyszczyńskiego", ale właśnie w tym najciekawszym miejscu Pamiętników rękopis się urywa.

Przy obecnym stanie badań nie potrafimy podać ani jednego nazwiska spośród uczniów i zwolenników Łyszczyńskiego. Miał wprawdzie obrońców, o których będzie jeszcze mowa, oraz licznych krewnych i powinowatych, którzy spowodowali, że prawie cała szlachta województwa brzeskolitewskiego stanęła w jego obronie, wysyłając do króla Jana III posłów (miecznika brzeskiego Piotra Piekarskiego i stolnika orszańskiego Piotra Galemskiego), domagających się uwolnienia go. Do obrońców Łyszczyńskiego jako podsędka brzeskiego należeli podkomorzy brzeskolitewski Eustachy Tyszkiewicz i pisarz ziemski brzeskolitewski Ludwik Konstanty Pociej. Ale obrońcy ci, broniąc Łyszczyńskiego, nie bronili jego poglądów, lecz tylko „złotej wolności szlacheckiej", zagrożonej — jak twierdzili — przez biskupów, którzy chcą do Polski wprowadzić na nowo świętą inkwizycję na wzór hiszpański.

Nikt nie wypowiedział wówczas głośno przekonania, że złota wolność obejmuje także prawo szlachcica do publicznego głoszenia ateizmu. Trudno też przypuścić, żeby podzielano jego poglądy społeczno-polityczne. Już sam fakt nazwania stosunków społecznych między szlachtą a chłopami słowem „uciemiężenie" zawiera negatywną ocenę tych stosunków. Szlachta widziała przecież samą siebie w roli opiekunów i dobroczyńców ludu. Wprowadzenie do analizy słowa „uciemiężenie" było ze strony Łyszczyńskiego wyjściem poza klasową ograniczoność horyzontów szlacheckich, burzyło złudzenia, że poddaństwo i pańszczyzna są naturalnymi elementami społecznej harmonii. Przypomnijmy, że młodość Łyszczyńskiego przypadła na czasy wielkich buntów chłopskich, czasy Chmielnickiego. Klasy panujące w Polsce nie umiały wyciągnąć z tych historycznych doświadczeń żadnych wniosków. Ale Łyszczyński czegoś się z nich nauczył.

Ateizm Łyszczyńskiego nie powinien nam przesłaniać innych składników jego światopoglądu. Łyszczyński dostrzegał bowiem nie tylko klasową funkcję religii, ale także klasową funkcję prawa i władzy królewskiej. Zaczęła więc w jego umyśle formować się wizja innego społeczeństwa — bez władców, bez panów, bez sędziów, bez duchowieństwa.

Zauważył to oskarżyciel (albo teolog, który pomagał mu ułożyć mowę oskarżycielską). Pragnąc przekonać króla Jana III Sobieskiego o konieczności skazania Łyszczyńskiego na śmierć, zwrócił uwagę na to, że obraza majestatu Bożego jest ściśle związana z obrazą majestatu królewskiego, ponieważ ateizm wywraca ustanowiony przez Boga porządek społeczny. Wygłaszając 15.2.1689 r. — przed Królem i Sejmem — mowę oskarżycielską, Szymon Kurowicz Zabistowski powiedział: "[Łyszczyński jest] reus (winny) W[aszej] Kr[ólewskiej] Mości laesae Ma[ies]t[a]tis" (obrazy majestatu), reus blasphemiae (winny bluźnierstwa), bo krzywda Boska redundat (spada) na Namiestnika Jego". A stolnik bracławski Jan Brzoska napisał w donosie, że Łyszczyński "świata całego Regimen (porządek) od samego P[ana] Boga in tot Classes Regnorum et Monarchiarum (na tyle królestw i monarchii) rozporządzone z[g]mat[w]ał y pomieszał z Gramentami, chcąc mieć Orbem sine Rectore, Urbes sine Praetore, Populum sine Principe, Templa sine Pontifice, capitolia sine judice" (świat bez rządzącego nim Boga, miasta bez pana, lud bez władcy, świątynie bez kapłanów, trybunały bez sędziego).

Zarzut, że Łyszczyński jest ateistą, został w ten sposób wzmocniony dodatkowym oskarżeniem, że Łyszczyński jest także wrogiem władzy i porządku społecznego. Użyte w tym zdaniu wyrażenie „z Gramentami" wskazuje, moim zdaniem, na fakt, że słowo to znajdowało się w jego rękopisie, a więc, że Łyszczyński znał renesansową utopię Pochwałę Garamantów, napisaną przez myśliciela hiszpańskiego Antonia de Guevara; po włosku wydał ją w 1542 r. Mambrino Roseo da Fabriano. W społeczeństwie Garamantów wszyscy byli wolni i równi, nie było tam próżniaków ani bogaczy, zgodnie z przekonaniem, że „szaleństwem jest czynić wielu nędzarzami, aby jeden mógł być bogaczem".

Czy jednym z fundamentów ateizmu Łyszczyńskiego była renesansowa filozofia przyrody?
Rozważania filozoficzne Łyszczyńskiego nie ograniczały się do religii. Są - pośrednie wprawdzie, ale ważkie — wskazania, że zajmował się także filozofią przyrody.

Centralną kategorią swych rozważań o przyrodzie uczynił pojęcie „Natury". Starał się przywrócić przyrodzie te cechy, które zostały z niej wyalienowane w pojęciu Boga.

Wiemy o tym z trzech różnych i niezależnych od siebie źródeł, mianowicie z Manifestów Wolskiego i Brzoski oraz ze wspomnień Rubinkowskiego.

Jan Kazimierz Wolski wdał się z Łyszczyńskim w polemikę, pisząc: "zawrzay poszczękę piekielna larwo, sprośny Atheuszu, któryś wszystkie rzeczy tak dziwno stworzone operationi (działaniu) skazitelney natury et fetorum (i przypadków) przypisał dispositioni (układowi). Przypomniy sobie od samego świata początku cuda Boskie, opera supernaturalia (dzieła nadprzyrodzone), stworzenie człowieka (...) przypomniy w tropy nacieraiącą na świat pomstę Bożą, aquarum diluvium (potop wód): azaż to naturae sprawiła operatio (działanie przyrody)? Przypomniy pomieszanie języków przy budowaniu wieży Babilońskiey (...) jako Iozue niedoścignione słońca dla kończenia bitwy zatrzymał obroty (...) y tak wiele niezliczonych cudów Boskich, których się in volumine (w tomie) Pisma św. milionami doczytać możesz; azaż to natura albo nieme sprawiło fatum (los)? Nuż Świętych Bożych cudowne: nawrócenie św. Pawła; azaż to natura sporządziła? (...) Azaż w tym Anielskiem Chlebie natura albo fatum takowych dokazuje dziwności? Bogu samemu ta należy władza y wszechmocność, natura zaś ma dependencyą (zależność) od jego przenoświętszey woli".

W Manifeście stolnika bracławskiego, Jana Brzoski, czytamy, że "erudita mens" (wykształcona umysłowość) Łyszczyńskiego "Boga z Nieba y całego okręgu Ziemie, z Majestatu Iego wypchnąwszy (...) Fatum na niebie zasadziła, a wszystko stworzoney naturze et pepetuae iey conservationi (i wiecznemu jej zachowaniu) bezrozumnie przypisała".

W Janinie Jakuba Kazimierza Rubinkowskiego czytamy o Łyszczyńskim: „publicznie twierdził, że nie masz Boga ani takiey rzeczy, która by miała być Stworzeniem, ale że natura sama przezorna sukcesyą rodziła te wszystkie, co ie widziemy rzeczy; toż samo na piśmie ważył się napisać".

Dodać do tego można zdanie z listu jezuity Ignacego Franciszka Zapolskiego do jezuity Jerzego Gengella, pisanego 19.11.1698 r., że Łyszczyński „wszystko sprowadzał do Natury" ("ille ormia in Naturam derivabat").

Na podstawie przytoczonych tekstów można wyciągnąć następujące wnioski:

1. W rozważaniach Łyszczyńskiego doniosłą rolę odgrywało pojęcie Natury.

2. W rękopisie Łyszczyńskiego znajdowały się takie wyrażenia jak: operatio Naturae (działania natury), perpetua conservatio Naturae (odwieczne zachowanie natury), „przezorna sukcesja Natury" (prawidłowe następstwo zjawisk po sobie), fatorum dispositio (układ przypadków).

3. Łyszczyński „wszystko sprowadzał do Natury" tzn. negował istnienie zjawisk nadnaturalnych i przywracał Naturze te atrybuty, które teologowie odbierali jej i przypisywali Bogu.

Jaka była struktura filozofii Łyszczyńskiego?
Mimo szczupłości źródeł, która sprawia, że z traktatu De non existentia Dei - liczącego 265 kart — znamy jedynie drobne okruchy, materiał ten pozwala przypuszczać, że w zakres zainteresowań Łyszczyńskiego wchodziło co najmniej sześć wyodrębnionych dziś działów filozofii.

1. Ontologia, której centralna kategorią jest Natura istniejąca wiecznie; wszystkie zjawiska mają charakter naturalny, dadzą się wyjaśnić „działaniami Natury" i „prawidłowym następstwem zjawisk"; na żadne cuda i zjawiska nadnaturalnie nie ma tu miejsca.

2. Filozofia języka, znajdująca swój wyraz w myśli Łyszczyńskiego, że nie wszystkim nazwom odpowiadają istniejące realnie byty, a więc, że niektóre nazwy maja charakter „chimeryczny", tzn. nie odpowiadają im żadne realne byty, ponieważ istnienie takich bytów jest niemożliwe; można je sobie tylko pomyśleć.

3. Antropologia filozoficzna, ujmująca człowieka jako „twórcę". Wydaje się, że Łyszczyński był jednym z pierwszych myślicieli polskich posługujących się takimi pojęciami, jak "homo creator" i "homines creatores". Człowiek, według tej antropologii, nie jest stworzony przez Boga, ale przeciwnie, to Bóg został stworzony przez umysł ludzki.

4. Aksjologia, w której najważniejszymi wartościami negatywnymi są „uciemiężenie" i „kłamstwo", będące narzędziem uciemiężenia, a najważniejszymi wartościami pozytywnymi — „prawda" i „wyzwolenie z uciemiężenia".

5. Ateistyczna krytyka religii, negująca istnienie Boga, diabła, cudy, opatrzność, nakazy i zakazy religijne, demaskująca społeczną funkcję religii.

6. Utopia społeczno-polityczna, wizja społeczeństwa bez władców, panów, sędziów, duchowieństwa, społeczeństwa opartego na prawdzie i wolności od uciemiężenia.

Proces Łyszczyńskiego

Jak sprawa Łyszczyńskiego trafiła do sejmu?
W Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Gdańsku (ul. Wały Piastowskie 5) znajduje się bogaty zbiór tzw. "recesów", czyli relacji ze stu sejmów walnych Rzeczypospolitej, a wśród nich również obszerna relacja z sejmu warszawskiego (Recessus comitiorum Warsaviensium anni 1688 et 1689 , sygnatura 300,29 t.191, od karty 4 do 134), na którym sadzono Łyszczyńskiego. Relacja ta zawiera bardzo wiele interesujących informacji o sprawie Łyszczyńskiego.

Spośród autorów, którzy pisali o Łyszczyńskim, tylko jeden, mianowicie Gotfryd Lengnich (1689-1774), studiował gruntownie gdańskie recesy i sporządził sobie z nich dwa obszerne tomy wyciągów. Streszczenie relacji z interesującego nas sejmu zajęło u Lengnicha dziewięć kart. Materiał ten wykorzystał on tylko częściowo w swojej pisanej po niemiecku — Historii krajów pruskich (1748), w której Łyszczyńskiemu poświęcił cztery strony. Warto więc cały reces omówić. szerzej.

Relacja jest napisana po niemiecku, z licznymi wtrętami łacińskimi i mniej licznymi polskimi. Imię i nazwisko osoby, która sporządzała diariusz sejmu, zostało starannie zamazane atramentem.

Interesujący nas sejm rozpoczął się w piątek 17.12.1688 r. i zakończył w sobotę 2.4.1689 r. Władysław Konopczyński (1948), a za nim Zygmunt Wdowiszewski (1957) podali daty błędne.

Łącznie odbyło się siedemdziesiąt osiem sesji zwyczajnych i jedna nadzwyczajna, tzn. sesje zwyczajne sejmu odbywały się codziennie, z wyjątkiem czternastu niedziel i czternastu świąt (m.in. świętowano 21 grudnia — św. Tomasza, 24 lutego — św. Mateusza, 4 marca — św. Kazimierza, 19 marca — św. Józefa oraz 21 i 22 lutego — Bacchanalia). Jedna sesja nadzwyczajna, poświęcona na wysłuchanie nuncjusza papieskiego (którym był Giacomo Cantelmo). Odbyła się w niedzielę, 23.1.1689 r.

W świetle Recesu gdańskiego mówiono o Łyszczyńskim na dziewiętnastu sesjach. Relacja jest tak obszerna i dokładna, że na jej podstawie można odtworzyć listę stu kilkudziesięciu senatorów i posłów biorących bardziej aktywny udział w obradach tego sejmu. Od każdej z tych osób może prowadzić ślad do rękopisów, listów, relacji, pamiętników, zawierających jakieś nowe wiadomości o Łyszczyńskim.

Według Recesu gdańskiego sprawa Łyszczyńskiego znalazła się na porządku dziennym 31.12.1688 r. Cytuję w przekładzie polskim: "Kazimierz Łyszczyński, podsędek brzeskolitewski, został w czasie sejmu grodzieńskiego (od 27 stycznia do 5 marca 1688 r.) uwięziony przez pana biskupa wileńskiego [Konstantego Kazimierza Brzostkowskiego], ponieważ był przez pewną osobę nazwiskiem Brzoska oskarżony o ateizm i o to także, że napisał na 13 arkuszach dzieło, w którym można znaleźć wiele okropnych bluźnierstw przeciwko Bogu, a wśród nich także i te słowa: Bóg nie jest twórcą człowieka, lecz człowiek jest twórcą Boga, ponieważ tworzy sobie Boga z niczego. To uwięzienie wydało się województwu brzeskiemu czynem bezprawnym i sprzecznym z kardynalnym prawem: Neminem captivabimus [Nie uwięzimy żadnego szlachcica, który uprzednio nie został prawomocnie skazany]. W związku z tym województwo rekomenduje swoim posłom ten punkt, że nie powinni oni przystępować do rozpatrywania żadnych innych spraw [na sejmie], dopóki to [pogwałcenie prawa] nie zostanie naprawione. Zgodnie z taką instrukcją Pan [Ludwik Konstanty] Pociej , pisarz ziemski brzeski, uskarżał się bardzo mocno na duchowieństwo, twierdząc mianowicie, że zagraża ono [szlacheckiej] wolności i dąży do wprowadzenia swego panowania i hiszpańskiej inkwizycji w tym kraju; toteż nie może tego uważać za nic innego, jak za zawieszenie na nitce miecza nad ich głową [tzn. nad głowami szlachty]. Ostatnio duchowieństwo posunęło się do tego, że tylko na podstawie donosu jakiejś niepewnej osoby jednego z braci szlachty gwałtem zabrano z jego mieszkania, wrzucono do więzienia i obrabowano z dóbr ruchomych. Ponieważ zaś to przynosi uszczerbek ich wolności i jest całkowicie sprzeczne z prawami, więc nie chce on przystępować do żadnej innej sprawy, dopóki najpierw ta nie zostanie załatwiona".

Zauważmy, że Reces gdański jest jedynym źródłem, które podało nazwisko "pisarza ziemskiego brzeskiego". Fakt, iż nazwisko Pocieja nie pojawiło się w żadnej z prac o Łyszczyńskim (przed moimi Studiami o Łyszczyńskim z 1963 r. ), świadczy o tym, że żaden z piszących do niego nie zaglądał. Ludwikowi Konstantemu Pociejowi (późniejszemu podkomorzemu brzeskolitewskiemu, wielkiemu podskarbiemu litewskiemu, kasztelanowi wileńskiemu, wielkiemu hetmanowi litewskiemu i wreszcie wojewodzie wileńskiemu) poświęcono obszerne hasło w Polskim Słowniku Biograficznym , ale również nie wspomniano tam, że był obrońcą Łyszczyńskiego. Ludwik Konstatny Pociej zmarł 3.1.1730 r.

Dalej Reces streszcza przemówienia innych posłów; którzy dowodzili, że w stosunku da człowieka zaprzeczającego istnieniu Boga ustaje działanie prawa "Neminem captivabimus "; i wyrażali zdziwienie, że w osobie Pocieja znalazł obrońcę ateista; Powiadali także, że Brzoska był "uczniem" ("discipulus ") Łyszczyńskiego i może potwierdzić swoje oskarżenie przysięgą. Na to Pociej odpowiedział:

"Nie mam zamiaru bronić ateizmu, ale kwestionuję sposób postępowania. Nie można [tego, co uczynił Łyszczyński] nazywać świeżym przestępstwem, ponieważ owe dzieła zostały napisane wiele lat temu, a podsędek Łyszczyński może przedstawić świadectwa swego dobrego trybu życia i przystępowania w tym czasie do komunii świętej. Nie miał on żadnych uczniów, a Brzoska napisał na niego fałszywy donos z wrogości, zważywszy na to, że przed wielu laty był jego dobrym przyjacielem, teraz zaś, ponieważ ma mu zwrócić pewien dług, jest na niego zły. To zaś, co niegdyś przydarzyło się w związku z obrazą majestatu królewskiego [mianowicie uwięzienie podejrzanych w Elblągu i w Gdańsku], było tylko faktem [a nie może być uważane za prawny precedens]".

To przemówienie również spotkało się z repliką posłów, aż wreszcie zabrał głos marszałek izby poselskiej, Stanisław Antoni Szczuka, mówiąc m.in.:

"Chociaż mi mój urząd, który mi powierzono, nie pozwala przyłączyć się do żadnej z partii, to przecież nie mogę się teraz powstrzymać od udzielenia poparcia tym, którzy z prawdziwej bogobojności starają się walczyć o honor boski. Należałoby się bowiem obawiać, że Najwyższy obróciłby wniwecz wszystkie ich zamiary, gdyby pozostawiono bez kary bluźnierstwa przeciwko jego imieniu. Co zaś się tyczy tego, że podsędek nie miał żadnych uczniów, to przecież. przynajmniej jednego miał na pewno, tego mianowicie, który stara się go bronić".

Czy Ludwik Konstanty Pociej był "uczniem Łyszczyńskiego"? Pewne jest tylko to, że jako pisarz ziemski brzeskolitewski był najbliższym współpracownikiem Łyszczyńskiego jako podsędka, a także i to, że jako poseł na sejm był zobowiązany przez instrukcję sejmikową do występowania w sprawie Łyszczyńskiego.

Dalej rozważano sprawę, przed jakim sądem należy postawić Łyszczyńskiego. Pociej proponował, żeby go sadzić coram ordinibus , a więc przez cały sejm. Wniosek ten odrzucono głównie z tej przyczyny, iż postawił go Pociej, którego podejrzewano, że chce w ten sposób obronić Łyszczyńskiego. Na sejmie bowiem judicialia (sprawy sądowe) przekształciłyby się w statistica (sprawy polityczne) i jedno liberum veto mogłoby unieważnić wyrok, a "zły człowiek" mógłby w ten sposób uniknąć kary. Postanowiono więc, żeby Łyszczyński "w ciągu czterech tygodni" został postawiony ad Judicia Comitialia i wysłano w tej sprawie delegację do króla. W skład delegacji zostały wybrane trzy osoby: z Małopolski chorąży krakowski (tzn. Andrzej Żydowski), z Wielkopolski podczaszy wyszogrodzki, z Litwy sędzia wileński. Delegacja przyniosła od króla odpowiedź, że pochwala on gorliwość, z jaką posłowie walczą o honor boski i przychyla się do ich prośby.

3.3.1689 r. znowu zabrał głos Pociej, pragnąc zgłosić protestację, zawieszającą działalność izby poselskiej dotąd, dopóki nie otrzyma należnej satysfakcji za ostre słowa, które zostały w stosunku do niego użyte. Prawdopodobnie poczuł się obrażony przez Szczukę określeniem "ucznia" ateisty. Jednakże "udobruchano go łagodnymi słowy" i zrezygnował z protestacji tym bardziej, że biskup wileński (Konstatny Kazimierz Brzostowski), zapewnił, iż uwięziony Łyszczyński już się znajduje w drodze (z Wilna do Warszawy), aby stanąć przed sądem.

8 stycznia została poruszona sprawa gdańskiego teologa Samuela Schelgwiga (1643-1715), oskarżonego o wydrukowanie w Gdańsku broszury zawierającej bluźnierstwa skierowane przeciwko Marii Pannie.

24 stycznia Pociej wystąpił raz jeszcze w sprawie Łyszczyńskiego, w wyniku czego zwrócono się do króla z prośbą, "aby oskarżony — ateista został postawiony przed sejmem i żeby odbył się nad nim sąd".

25 stycznia wspomniał o Łyszczyńskim w swoim przemówieniu sejmowym marszałek izby poselskiej Szczuka, zwracając się do króla prośbą o postawienie Łyszczyńskiego przed sądem, bo nie można jego bluźnierstw pozostawić bez pomsty.

29 stycznia przemawiał wojewoda sieradzki Jan Pieniążek, wysuwając domysł, że obrady sejmu dlatego się nie udają, ponieważ Bóg — obrażony trzema faktami — odmawia im swego błogosławieństwa, Jedna obraza boska to "pojawienie się człowieka, który zaprzecza istnieniu Boga", druga obraza to bluźnierstwa skierowane przeciwko Najświętszej Marii Pannie w Gdańsku, a także obraza biskupa chełmińskiego, Kazimierza Opalińskiego, przez mieszczan toruńskich. Trzecia obraza Boga to bezprawne budowanie nowych szkół przez Żydów. A więc przede wszystkim należy radzić nad tym, w jaki sposób położyć kres tym trzem niegodziwościam (ateizmowi, herezji i judaizmowi).

8 lutego przemawiał biskup smoleński, Eustachy Katowicz, dziękując królowi za otrzymane biskupstwo i domagając się kary na Łyszczyńskiego:

"W żaden sposób nie można pozostawić obrazy majestatu Bożego bez jej pomszczenia, tym bardziej, że niegdyś tak chwalono ów kraj: Jedynie Polska nie rodzi potworów. Teraz zaś należy jak najbardziej ubolewać nad tym, że taki okropny potwór się znalazł i dlatego trzeba nalegać, aby tak wielka zbrodnia nie pozostała bez kary. Już rozmaici ludzie są zarażeni tym ateistycznym jadem i jest rzeczą pewną, że przez tego bezbożnego człowieka więcej szkody poniesie kraj, niż zdołają zbudować gorliwi katolicy".

10 lutego znów zabrał głos Pociej, przerywając marszałkowi Szczuce i domagając się rozpatrzenia sprawy Łyszczyńskiego. W przemówieniu swoim Pociej ostro uskarżał się na kler (die Clerisey ).

W odpowiedzi Pociejowi zabrał głos biskup poznański, Jan Stanisław Witwicki, przyłączając się do zdania biskupa kijowskiego, Andrzeja Chryzostoma Załuskiego, a więc twierdząc, że sprawa o ateizm należy do kompetencji sądu kościelnego (ad Clerum gehöre ). W sposób złośliwy Witwicki wytknął Pociejowi popełnianie błędów gramatycznych, "z czego można wyciągnąć wniosek, że pan pisarz nie studiował teologii, ponieważ nie opanował należycie gramatyki", a zatem nie powinien zabierać głosu w sprawach, na których się nie zna.

Pociej oczywiście obraził się i — mimo że starano się go udobruchać — odpowiedział "z wielką goryczą", co doprowadziło do "tak wielkiego nieporządku", że trzeba było przerwać obrady.

11 lutego przemawiał biskup chełmiński, Kazimierz Opaliński, wyrażając zdziwienie z powodu odwlekania sprawy o ateizm. Następnie mówił o swojej sprawie z Toruniem. Chodziło o protest luteranów toruńskich, którym biskup bezprawnie zabrał kościoły w Głębocinie i Rogowie. Ten protest uznał biskup za obrazę majestatu Bożego. Będąc zwolennikiem orientacji proaustriackiej i elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma i znajdując się w opozycji wobec króla Jana III, biskup Opaliński przemawiał w sposób niezwykle gwałtowny, posuwając się do wypowiedzenia słów: Aut desine Rex esse, aut afflictos juva (albo broń skrzywdzonych, albo przestań być królem), co uznano za obrazę królewskiego majestatu. Wybuchł tumult.

W tym miejscu warto przerwać referowanie Recesu gdańskiego i uzupełnić wzmiankę o "tumulcie" informacjami z innych źródeł. Mówią one, że król Jan III, który odnosił wspaniałe zwycięstwa nad wielkimi armiami Turków, usłyszawszy te słowa biskupa, rozpłakał się. Wtedy najwierniejszy przyjaciel króla, wojewoda bełski, Marek Matczyński, wyciągnął szablę i podbiegł do biskupa, ale drogę zagrodził mu prymas Michał Stefan Radziejowski. Matczyńskiego obezwładniono, zapytując go, co chciał uczynić. Matczyński odpowiedział, że chciał odciąć głowę biskupowi, który znieważył majestat królewski, i rzucić tę głowę pod stopy królowi. Powiedział też, że biskup, jeśli chce dalej mówić, powinien — dla przebłagania króla — mówić na kolanach. Wreszcie Matczyński zawołał, że "wszystkich biskupów należy wypędzić z Senatu i odesłać do Rzymu" ("pellendos esse ex Senatu et mittendos Romam ").

Wracamy do Recesu . 12 lutego marszałek Szczuka znów prosił króla o rozpoczęcie procesu Łyszczyńskiego i uzyskał odpowiedź, że sprawa zostanie podjęta w najbliższy wtorek.

We wtorek, 15.2.1689 r., zaczął się proces. Pierwszy przemawiał biskup inflancki, Mikołaj Popławski, domagając się pozostawienia sprawy Łyszczyńskiego sądowi kościelnemu. (Jako przewodniczący sądu kościelnego Popławski już wydał wyrok skazujący). W związku z tym wywiązał się spór pomiędzy senatorami świeckimi a biskupami. Senatorowie świeccy postanowili nie przyjmować do wiadomości wyroku sądu kościelnego i na ich wniosek proces rozpoczął się od nowa. Zabrał głos instygator Wielkiego Księstwa Litewskiego, Szymon Kurowicz Zabistowski.

Co powiedział oskarżyciel, Szymon Kurowicz Zabistowski, 15.2.1689 r.?
Przemówienie to znamy z kilku różnych streszczeń. Tu podajemy fragmenty wersji opublikowanej w Źródłach do dziejów polskich , wydanych przez Mikołaja i Aleksandra Przeździeckiego (Wilno 1844, tom II, s. 433-449). Często wtrącane słowa łacińskie podajemy w przekładzie polskim:

"Przed czwartym monarchą polskim, szczęśliwie nam, a daj Boże jak najdłużej, panującym, w tych szrankach stawając, różne i prawa i uczynków, i cywilne, i najkryminalniejsze, których strach wspomnieć bo potopem krwi obywatelskiej okupione być musiały, ze stanowiska mojego odbywałem sprawy".

Z wyrażenia "przed czwartym monarchą" wynika, że Szymon Kurowicz Zabistowski brał udział w procesach toczących się nie tylko za czasów Jana III, ale także za Michała Korybuta, Jana Kazimierza i Władysława IV. Król Władysław IV zmarł 20.5.1648 r., a więc przeszło 40 lat przed procesem Łyszczyńskiego. Oznacza to, że oskarżyciel Łyszczyńskiego miał za sobą już przeszło 40 lat praktyki sądowej.

"Teraźniejsza — mówił dalej oskarżyciel — bogoprzeczna Atheistica , nigdy przedtem na świecie polskim, a bodaj potem niesłychana! stworzenia ze Stwórcą, w głowie mojej i ktokolwiek człowiekiem się mieni pomieścić się nie może, gdyż takiego potwora wzmianki nigdzie poszlakować ani się doczytać mogę, prócz o jednym u Gramunda atheiście Włochu Lucilius Vaninus nazwanym w parlamencie tolozańskim r. 1618 osądzanym i strasznie ukaranym".

Wyrażenie "u Gramunda" wskazuje na książkę: Historiarum Galliae ab excelsu Henrici IV libri XVIII , wydaną w Tuluzie w 1643 r., której autorem był jeden z sędziów Vaniniego, Gabriel Barthélemy de Gramond. O Vaninim czytamy tam na s. 208-210. Giulio Cesare Vanini, żyjący w latach 1585-1619, najwybitniejszy z ateistów włoskich, nazwany był przez Francuzów Luciliusem.

"A zatem — ciągnął dalej oskarżyciel — jako w trudnej przeciw wyraźnemu prawu Boskiemu, przeciw samemu Panu Bogu sprawie, nie znajdując żadnej w krajowych ustaw księdze ani w statucie koronnym, ani Wielkiego Księstwa Litewskiego, przeciwko tak potwornemu ateisty twierdzeniu, że po ludzku rzekę, Boga obrony, czynię rekurs do prawa Bożego i chrześcijańskiej teologii [...]

Cóż tedy, może być jawniejszego i jaśniejszego nad to, że jest Bóg — pierwotny początek i samego Stwórca człowieka. A przecie znalazł się taki badacz majestatu, żal się Boże! w państwach Waszej Królewskiej Mości, a jeszcze w Wielkim Księstwie Litewskim, które od węgielnego kamienia wzięcia wiary świętej katolickiej żadnego dotąd ze krwi szlacheckiej, oprócz wędrownych z zamorza dogmatystów i pseudomagistrów, stolicy Piotrowej, a pogotowiu Panu Bogu przeciwnego nie miało! pierwszy to a bodaj ostatni na świecie polskim herezjarcha, który nie już myślą, bo przed sądem sumienia, gdzie idzie o urazę Boską, nawet myśl karać by potrzeba, nie słowem, luboć i słowo o Bogu wyrzec jest niebezpieczna, ale, co najboleśniejsza, bezecnym pismem; wyszukaną słów uszczypliwością z różnych autorów i zamorskich ateistów, pozszywanym, nie prostym lub przypadkowym twierdzeniem, ale zasiadłszy u pulpitu swojego, jako na katedrze zarazy przez dowody dialektyczne, wnioski, następstwa i wypadki, kładąc wprzód większe, z większego mniejsze, z mniejszego wnioski, na to się silił i rozum swój jako w alembiku dystylował, aby owodnie i do przekonania światu pokazał, czego pomyśleć i wspomnieć wzdraga się umysł, a pogotowiu [a nawet] wymówić usta chrześcijańskie i pogańskie drętwieją. Przecież stojący wśród zdumienia trwogi przed majestatem Boskim i namiestnikiem jego, Panem Miłościwym, nie moimi usty, ale ateisty zaraźliwą tchnąc parą, nie jako człowiek, ale jako potwór: a więc nie ma Boga — ergo non est Deus! Nie masz Pana ani na ziemi, ani na niebie? Straszna rzecz, Miłościwy Królu [...]

Skarżę się tedy, Najjaśniejszy Miłościwy Królu, na ateistę, którego nazwiska ludzkiego niegodne zbrodnie, nie wyjawiać by, ale zamilczeć należało. Nie chciałem imienia dla żalu wspomnieć i aby późna potomność nie wiedziała, że się znalazł w Ojczyźnie naszej taki, który samemu Panu Bogu nie przepuścił! Ale choćbym zamilczał okropną zbrodnię, nieme twory by ją wydały, a z przepisu prawa wykroczenie dla ukarania odkryć potrzeba. Przeprowadzam tedy przed Majestat Waszej Królewskiej Mości nieprzyjaciela Bożego, straszne dziwowisko i monstrum nigdy przedtem nie widziane, pana Kazimierza Łyszczyńskiego , podsędka brzeskiego, że śmiał na 265 kartach nie tylko Pana Boga ze strasznego i niedostępnego majestatu zepchnąwszy Chimeram, non ens vel Fatum (chimerę, jedno nieistniejące, traf ślepy) zasadzić i Naturae naturatae regimen et ordinem (Przyrodzie panowanie i rząd) nieba i ziemi przypisać, samego zaś Pana Boga urojeniem, potworą, czczą świętością, tworem ludzkim, wymarzoną a bytu nie mającą istotą — Chimerą, monstrum, numen inane , creaturam hominis , non ens chimaericum , tych zaś, którzy w Boga wierzą, niewolnicami Bóstwa, bałwochwalcami, stwórcami Boga Deicolos, idolatras, Dei creatores ; nauczycielów zaś wiary świętej katolickiej jako to teologów — rzemieślnikami słów próżnych, wykrętnymi wężami, ślepymi, kłamiącymi, że ciemności widzą, nie nauczycielami, ale zwodzicielami, nie filozofami, ale oszustami, obrońcami głupstw, błędów i zastarzałych podstępów nazywając, niezliczonymi innymi bluźnierstwy przeciw Trójcy przenajświętszej, przeciw wcieleniu Pańskiemu, przeciw niepokalanemu dziewictwu błogosławionej Marii Panny, przeciw zmartwychwstaniu umarłych, bezbożnie zasromocił i piórem samego Lucyfera kłamliwie pisał i też pomienioną swoją księgę dogmatycznie, syllogistycznie, przeciwko bytowi i istności Boga tymi słowy ręką swą pisanymi konkludował: a więc nie ma Boga — Ergo non est Deus ! A ja zaś powiadam: jest Bóg! a więc niech umrze ateista! [...]

Skąd się wiedzieć daje, że nic zgubniejszego nad zuchwałą naukę. Przywiodły go do tego pogańskie zaciekania, czytanie ksiąg od Kościoła Bożego zakazanych, przez różnych ateistów z piekielnej drukarni, konceptem samego Lucyfera, za morzem gdzieś wydanych, w których się tego doczytał. [...]

Niebo uczynił pustkami. Boskie miejsce zasadził chimerami dusze ludzkie rozumne i nieśmiertelne porównał z bydlętami, świata całego rządy od samego Pana Boga na tyle rodzajów, królestw i monarchii rozporządzone zgmatwał, [z Garamantami] pomieszał, chcąc mieć świat bez władcy, miasta bez zwierzchności, ludy bez wodza, kościół bez kapłana, urzędy bez sędziego. [...] Nowy i Stary Testament za baśnie i wymiot jeden przez Chrystusa i Mojżesza zmyślony być nie wstydliwie udał i na tym stopniu, gdzie już dalej zawzięta na Boga złośliwość posunąć się nie mogła, nie skończył, ale rzucił się na bliźniego, zadając, jakoby tegoż co i on o Bogu rozumienia niektórzy teologowie być mieli, złośliwie pomówił i spotwarzył: jakoby piekłem lud pospolity, jako ojciec więc złe dzieci rózgą dla zawściągnienia tylko od występków straszyć, a czyśćcem dla swego pożytku grozić mieli. Pełen tych i tym podobnych bluźnierstw całe popisał ręką swą wolumina; z których piętnaście tylko seksternów żałobliwemu panu stolnikowi bracławskiemu dostało się, większa tego część, z księgami gorzej niż czarnoksięskimi, przy obżałowanym dotąd zostają, z których kogo ten jadowity mistrz uczył i których szkodliwej swojej nauki miał zwolenników (sequaces ), sądownie odkryć powinien. [...]

Za tę więc tak szkaradną przeciw Bogu samemu popełnioną bezecną zbrodnię dopraszają się i urodzony instygator i donosiciel: aby najsroższe kary na winowajcę rozciągnąć i bez najmniejszego pobłażania wykonać. [...]

O wściekła i zajadła na Boga zawziętości, jużeś sobie aż nadto pozwoliła, miarę złości twej przebrała, kiedy ile kart, tyle ładunków, ile atramentu, tyle prochu, ile periodów, tyle kul, jednym słowem, ile wyrazów, tyle obelg na Boga wystrzeliła! A zatem nie mnie by na tym miejscu, ale Michałowi świętemu stanąć należało, a zawinąwszy się obosięcznym mieczem koło głowy ateisty, zawołać: Kto jak Bóg! ażeby natychmiast i po ateuszu i po sprawie było".

Jak przebiegał proces Łyszczyńskiego
Po zakończeniu mowy oskarżycielskiej udzielono głosu oskarżonemu. Łyszczyński przyznał, że pokazane mu pisma pisał własną ręką. Zwrócił się też do króla z prośbą, aby sadzono go łagodniej niż w sądzie kościelnym i aby przydzielono mu obrońcę. Na to król kazał instygatorowi zapytać Łyszczyńskiego: "Na co mu potrzebny obrońca? bo jeżeli chce go mieć do obrony ateizmu, to takiego nie znajdzie".

W dalszym ciągu Reces streszcza przemówienie Łyszczyńskiego, w którym m.in. powiedział, że jego dzieło miało nosić tytuł: Disputatio, in qua introducitur atheus a fideli catholico convincendus (Dysputa, w której występuje ateista, mający zostać przekonanym przez wiernego katolika). To, co faktycznie napisał, stanowiło tylko pierwszą część, zawierającą wyłącznie argumenty ateisty używającego zwrotu: My ateiści. Na tym jednakże przerwał pracę, ponieważ pewien teolog, któremu pokazał swój rękopis, odradził mu pisanie dalszego ciągu.

Instygator wygłosił replikę, na którą znów odpowiadał Łyszczyński, prosząc o doręczenie mu tekstu oskarżenia na piśmie, aby mógł spokojnie przygotować się do obrony. Po naradzie z senatorami i posłami król zgodził się na przydzielenie Łyszczyńskiemu obrońcy ("patrona").

Według Recesu gdańskiego obrońcą Łyszczyńskiego ("patronus causae ") był Ilewicz. Według innego źródła (Archiwum Radziwiłłowskiego ) Łyszczyński miał dwóch "patronów litewskich": Witakowskiego i Ilewicza.

18 lutego instygator litewski powtórzył swoje oskarżenie, a po nim "ze strony oskarżonego Łyszczyńskiego" zabrał głos "patron" Ilewicz. Następnie replikował instygator i wiceinstygator. Skądinąd wiemy, że wiceinstygatorem litewskim był w latach 1678-1692 Dionizy Romanowicz. Niektóre źródła nazywają instygatorem donosiciela Jana Brzoskę: Potem posłowie delegowani do sądu nad Łyszczyńskim (die ad Judicia Deputirte H. Landboten ) złożyli przysięgę i nastąpiły przemówienia senatorów.

Powstaje pytanie: z ilu posłów i senatorów składał się sąd nad Łyszczyńskim. W jednym ze źródeł (Teki Naruszewicza ) znajduje się odpowiedź na to pytanie, ale nie wiadomo, jak ją interpretować. Czytamy tam, że Komisja Sejmowa składała się z "Panów Senatorów y Deputowanych do izby Poselskiey po Ośmiu z Narodów sześciu". Najwięcej kłopotów — sprawia ostatnie słowo "sześciu", bo przecież "narody" były tylko dwa: polski i litewski. Następnie, jak rozumieć wyrażenie "po ośmiu": czy ośmiu senatorów i ośmiu posłów z Korony i tyle samo z Wielkiego Księstwa Litewskiego, a więc trzydziestu dwóch, czy o połowę mniej. Z kolei, ilu wśród nich było senatorów świeckich, a ilu biskupów? W świetle dotychczasowych badań są nam znane nazwiska jedynie siedmiu członków tej Komisji: czterech biskupów, jednego senatora świeckiego i dwóch posłów.

Po powołaniu komisji biskupi — w przemówieniach wygłaszanych 18 lutego — jeszcze raz domagali się wydania oskarżonego sądowi kościelnemu. Sejm nie wyraził na to zgody, a biskupi pozostali w składzie komisji.

19 lutego przemawiali senatorowie świeccy. Między innymi padł wniosek przekazania sprawy Łyszczyńskiego, za pośrednictwem nuncjusza, papieżowi. Nie wiadomo, kto referował ten wniosek, ale z pewnością wyrażał on życzenie nuncjusza. Przeciwko temu wnioskowi wystąpił wojewoda bełski, Marek Matczyński.

Następnie zabrał głos pisarz litewski, Andrzej Kazimierz Giełgud , który godność, tę piastował od 1673 r., a w latach 1685 i 1688 był dwukrotnie wybierany na marszałka izby poselskiej (zmarł w 1711 roku). Byt on — jak czytamy w Recesie — jedynym, który zakwestionował prawomocność procesu i domagał się uwolnienia Łyszczyńskiego. Król zadecydował, że proces odbywa się prawomocnie i ma toczyć się dalej.

23 lutego wojewoda poznański, Rafał Leszczyński, zwrócił uwagę na nieporządek w obradach: rozpoczyna się wciąż nowe sprawy, a już zaczętych nie kończy. Domagał się więc kontynuowania sprawy Łyszczyńskiego. Odpowiedział mu podkanclerzy koronny, Karol Tarło, wyjaśniając, że odłożenie dalszego ciągu procesu na kilka dni zostało spowodowane niedyspozycją instygatora.

25 lutego wygłosił przemówienie obrońca Łyszczyńskiego, oskarżając donosiciela Brzoskę o potwarz, a także o kradzież ruchomości Łyszczyńskiego (geraubte Mobilien ), dokonana w czasie aresztowania go: Stwierdził, że donosiciel nie kierował się gorliwością religijną, lecz chciwością. Bronił także Łyszczyńskiego przed zarzutem ateizmu. Na to przemówienie replikowali instygator i wiceinstygator, dowodząc, że Łyszczyński "zwalcza istnienie Boga, atrybuty Boga, wcielenie Zbawiciela, Dziewictwo Panny Matki Bożej, martwych zmartwychwstanie itd. itd. A czynił to nie w trybie problematycznym, lecz twierdzącym, i nie tytko przedstawiał cudze poglądy, ale wyrażał własną aprobatę dla tych poglądów. Wszystko pisał przeciwko Bogu, a nic za Bogiem. Wprawdzie oskarżony powiada, że nigdzie nie jest napisane: Ja, Łyszczyński ateista, ale wówczas, kiedy powiada: My, ateiści, to umieszcza siebie w ich liczbie, bo kto powiada ogólnie, to niczego nie wyklucza, a poza tym pisze w jednym miejscu: Tak jak ja teraz dowodzę, że Bóg nie istnieje, co nie może być rozumiane jako czyjeś inne, tylko jako jego własne zdanie. Gdyby on chociaż przynajmniej dodał jakaś jedną literę na początku lub na końcu, z której można by wywnioskować, że nie aprobował on przytoczonych przez siebie bluźnierczych argumentów. Ale tak jest na 265 stronach, które on bardzo gęsto zapisał — nie można znaleźć ani joty. A przecież czasu miał dosyć, jako że upłynęło już 15 lat od czasu, kiedy temu potępienia godnemu dziełu uczynił początek. I w ciągu tego czasu nigdy nie przejawił skruchy, dopiero teraz, kiedy pod wpływem przywiązania do słodkiego życia albo z lęku przed śmiercią znowu zaczyna wyznawać Boga ustami".

Fragment ten zawiera bardzo interesującą informację, nie występującą w innych źródłach, a dotyczącą daty powstania rękopisu. Jeżeli od napisania rękopisu da chwili procesu "upłynęło całe 15 lat", to znaczy, że dzieło to powstało w 1674 r. Pierwszą jedynkę można: jednak odczytywać jako dwójkę, a więc być może rękopis powstał już w roku 1664, czyli w latach studiów kaliskich, kiedy Łyszczyński — będąc jeszcze jezuitą — słuchał wykładów jezuity Jana Morawskiego i "na gorąco" uzupełniał je własnym, ateistycznym komentarzem.

Panowie instygatorowie chcieli mówić jeszcze dłużej i "odczytać rozmaite rzeczy", ale musieli to odłożyć, ponieważ zapadł zmrok. Nie wygłosił również swego przemówienia obrońca, ponieważ z powodu ciemności nie mógł odczytać własnych notatek.

26 lutego panowie instygatorowie dokonali krótkiej rekapitulacji tego, o czym mówili poprzedniego dnia i "przeczytali rozmaite rzeczy, które miały się przyczynić do oświetlenia sprawy". Tymi "rozmaitymi rzeczami" były prawdopodobnie fragmenty traktatu De non existentia Dei . Wypada tylko wyrazić żal, że autor — pisanego po niemiecku — diariusza sejmowego poprzestał na tej krótkiej informacji i nie przytoczył tego, co zostało odczytane. O poglądach Łyszczyńskiego wiedzielibyśmy dziś znacznie więcej, niż wiemy.

Po odpowiedzi obrońcy instygatorowie przystąpili do trypliki, w której jednak nie powiedzieli nic nowego poza tym, że stanowczo sprzeciwili się złożeniu przysięgi przez Łyszczyńskiego. Obrońca chciał rozpocząć kwadruplikę, ale mu przerwano. Następnie zabrał głos Łyszczyński, prosząc, aby go zamknięto w klasztorze, dając mu czas na pisemne opracowanie obrony, w której wykazałby, że jest niewinny. Jeżeli jednak zostanie uznany za winnego, to prosi króla o łaskę, aby skrócono jego męki przez… (słowa nieczytelne) przed spaleniem ciała na stosie — i na tym przerwał.

Przystąpiono do głosowania. Niestety, ani Reces gdański, ani żadne inne źródło nie podaje, ile osób głosowało.

Pierwszy zabrał głos kardynał Michał Stefan Radziejowski , arcybiskup gnieźnieński. Powiedział, że wprawdzie obrońca bardzo zręcznie bronił swego klienta, ale wina jest oczywista i Łyszczyński powinien ponieść śmierć przez spalenie na stosie w takim miejscu, aby mogło go oglądać jak najwięcej osób. Po egzekucji należałoby tam wystawić pomnik w celu napiętnowania jego przestępstwa (ein Monument in detestationem delicti ).

Po nim przemawiali inni biskupi (ilu?!), którzy jednomyślnie (einhellig ) uznali, że Łyszczyński zasłużył na śmierć. Szczególną uwagę zwraca przemówienie biskupa poznańskiego, Jana Stanisława Witwickiego , który powtórzył to, co mu na spowiedzi wyznał Łyszczyński. Biskup kijowski, Andrzej Chryzostom Załuski , chciał zaostrzenia kary w ten sposób, aby najpierw spalić Łyszczyńskiemu rękę, która pisała bluźnierstwa, potem spalić go całego żywcem na stosie, a prochy wystrzelić w powietrze. Natomiast biskup inflancki, Mikołaj Popławski , był za złagodzeniem kary i proponował, żeby dla skrócenia męczarni ściąć Łyszczyńskiemu głowę. Na tym sesję zakończono, ponieważ zapadł zmrok.

28 lutego dalej głosowano: Większość wypowiadała się za karą śmierci, różnice zdań dotyczyły jedynie sposobu, w jaki miałaby być wykonana. Co do majątku oskarżonego jedni proponowali, żeby go skonfiskować i połowę dać donosicielowi, inni natomiast byli przeciwko konfiskacie, twierdząc, że jego dzieciom (seinem Kindern ) będzie i tak dość ciężko, pod brzemieniem hańby ich ojca. Uważali przy tym za niewskazane nagradzanie donosiciela połową majątku Łyszczyńskiego, gdyż mogłoby to zostać odczytane jako zachęta do donosicielstwa. Wznoszenie pomnika uznano za zbyteczne, a nawet szkodliwe, ponieważ należałoby się raczej starać o to, aby pamięć o tym przestępstwie całkowicie wygasła.

W tym miejscu rozpoczyna się, jak sadzę, najbardziej interesujący fragment Recesu gdańskiego, mianowicie nie znana z innych źródeł relacja o trzech uczestnikach głosowania, którzy mieli odwagę opowiedzieć się przeciwko karze śmierci za ateizm .

"Znalazło się także kilku takich, którzy sadzili, że oskarżony powinien być uwalniany od kary śmierci. Pierwszym z nich był pan wojewoda smoleński [Stefan Konstanty Piaseczyński], który stwierdził, że przede wszystkim nie widzi u oskarżonego zatwardziałości woli, zważywszy, że teraz wyznaje on, iż wierzy w Boga, a następnie z tego powodu, że się już dość nacierpiał w długotrwałym więzieniu, do którego bezprawnie go wtrącono.

Drugim był pan [Andrzej Kazimierz] Giełgud, pisarz litewski, który twierdził; że nie można [Łyszczyńskiemu] wymierzać innej kary niż tę, która jest opisana w dekretaliach, i powinien tu być wydany taki wyrok, jaki sam Bóg wydał na przestępców: Nie chcę śmierci grzesznika, ale chcę, żeby żył i nawrócił się. Nie należy tego rozumieć tak, jak gdyby to była mowa tylko o życiu duchowym, zważywszy, że grzesznik powinien żyć w tym celu, żeby się nawrócić. Tym czasem po śmierci nie może już być żadnego nawrócenia, a zatem trzeba mu to umożliwić w tym życiu.

Pan pisarz brzeski [Ludwik Konstanty Pocie j] również oświadczył, że należy Łyszczyńskiego uwolnić od kary śmierci, ponieważ nie udowodniono mu winy w sposób dostateczny. Ponieważ zaś duchowieństwo wykroczyło przeciwko kardynalnemu prawu, głoszącemu, że nie wolno uwięzić nikogo, zanim nie zostanie prawomocnie skazany, domagał się, aby przez nową cyrkumskrypcję przywrócona została wolność".

Jeszcze ktoś doradzał, aby całą sprawę odesłać do Rzymu, ale to nie spodobało się nikomu.

Z relacji o głosowaniu w dniach 26 i 28.2.1689 r., wynikają następujące wnioski:

nie wiadomo dokładnie, ile osób miało prawo głosować, a więc jaką większością głosów skazano Łyszczyńskiego na śmierć;

przeciwko karze śmierci wypowiedział się tylko jeden senator i dwóch posłów, a więc wyłącznie osoby świeckie; nie wszyscy biskupi zaangażowali się z równą gorliwością przeciwko Łyszczyńskiem, ale pozostaje faktem, że żaden z polskich biskupów nie wystąpił z wnioskiem o darowanie Łyszczyńskiemu życia;

podziwiając odwagę tych trzech osób świeckich, które wypowiedziały się przeciwko karze śmierci (skomentowano to, że "głosowali przeciwko Bogu"), należy zauważyć, że żaden z nich nie powołał się na prawo do posiadania takich poglądów, jakie człowiekowi dyktuje jego sumienie.

W czasie procesu pod adresem Pocieja, a także pod adresem jednego z posłów krakowskich kilkakrotnie padały groźby, że po skazaniu Łyszczyńskiego im również wytoczy się proces. Należy o tym pamiętać i rozumieć, że ci, którzy głosowali przeciwko karze śmierci, musieli ważyć każde swoje słowo, jeśli chcieli uniknąć losu Łyszczyńskiego.

Po zakończeniu głosowania król Jan III zadecydował, żeby donosiciel wraz z sześcioma świadkami złożył przysięgę, iż nie znalazł żadnych innych pism oskarżonego poza tymi, które przedstawił, i że nie ukrył niczego, co by mogło posłużyć oskarżonemu do obrony. Brzosko złożył przysięgę 9 marca, a 10 marca zmuszono Łyszczyńskiego do publicznego odwołania swoich "błędów".

28.3.1689 r. król kazał litewskiemu marszałkowi nadwornemu, którym w latach 1648-1691 był kniaź Jan Karol Dolski, ogłosić wyrok śmierci na Łyszczyńskiego. Reces nie podaje tekstu tego wyroku, który znamy z kilku odmiennych wersji i przedstawimy później.

Po odczytaniu wyroku podeszli do tronu biskupi: poznański (Witwicki) i inflancki (Popławski), prosząc o to, aby w pewnej mierze łaska królewska złagodziła surowość prawa. Ten akt biskupów, odpowiedzialnych za wydanie wyroku śmierci, nie dotyczył darowania Łyszczyńskiemu życia, ale zastąpienia kary spalenia żywcem na stosie karą pozbawienia go życia przez ucięcie głowy.

Następnie zabrał głos Łyszczyński prosząc, aby wykonując wyrok śmierci skrócono mu męczarnie "momentaneo ictu gladii " (szybkim cięciem miecza). Król wezwał do siebie senatorów i posłów delegowanych do sądu, a po naradzie przychylił się do prośby Łyszczyńskiego, wyrażając zgodę na wykonanie wyroku przez ścięcie. Łyszczyński podziękował miłosiernemu królowi za tę łaskę, po czym wyprowadzono go i rozpoczęły się obrady nad innymi sprawami.

Tyle Reces gdański.

Teraz, dla porównania, zapoznajmy się z inną relacją z tego samego procesu.

Co o procesie podaje Archiwum Radziwiłłowskie
W warszawskim Archiwum Głównym Akt Dawnych znajduje się tak zwane Archiwum Radziwiłłowskie , a w nim m.in. rękopis pod tytułem: Te zebranie różnych mów y connotacia różnych actów nie bez pracy od roku 1681 do roku 1718 (stron 250). W tym tomie na stronach 201-203 znajdujemy — wskazaną nam w 1962 r., przez prof. Janusza Tazbira — relację pod tytułem: Opisanie sprawy JMP Brzoski łowczego brzeskiego o honor boski z p. Kazimierzem Łyszczyńskim podsędkiem brzeskim atheuszem w Polszcze na Seymie in a[nno] 1689 w Warszawie na wielu terminach magno motu agitowanej.

Dosłowny tekst drukowaliśmy w czasopiśmie "Euhemer Przegląd Religioznawczy — Zeszyty Filozoficzne nr 3", 1962, s.72-78. Tu liczne fragmenty łacińskie podajemy w przekładzie polskim:

"Wszedłszy Izba Poselska na górę upraszała Majestatu, aby z więzienia kościelnego Jegomości Xiędza Biskupa Wileńskiego [Konstantego Kazimierza Brzostowskiego], gdzie cały rok siedział, pod wartę marszałkowską był oddany. Co gdy się stało, spod warty marszałkowskiej 15.2.1689 stawiony y przez Jm. Pana Instygatora Wielkiego Xięstwa Litewskiego procesem strasznym o zbrodnię obrazy boskiego majestatu oskarżony prosił, aby mu dać obrońcę. Gdzie mu Jm. Pana Witakowskiego y Jm. Pana Illewicza patronów litewskich przydano.

16 [lutego 1689 r.] P[an] Ilewicz przy pomocy argumentów zaczerpniętych z prawa cywilnego dowodził, że sprawie nadano niewłaściwy bieg, ponieważ pogwałcono bezpieczeństwo i wolność szlachecką, biorąc Łyszczyńskiego do więzienia z domu — nie przyłapawszy go na żadnym przestępstwie i bez doręczenia mu pozwu, wysuwał także inne bardzo poważne argumenty. Rzeczpospolita zadecydowała, że postąpiono właściwie i że sprawa ma się toczyć dalej.

17 [lutego 1689 r.] in procedendo aktował łączono od P[ana] Łyszczyńskiego po P[ana] Brzoskę o zabranie na sto tysięcy fortun. I to uchylono na stronę. W poważniejszym kazano odpowiadać procesie jako sprawie jak najbardziej kryminalnej. Jednak P[an] Witakowski bardzo rozsądnie argumentami zaczerpniętymi z prawa kanonicznego bronił ku zdumieniu wszystkich przez godzin kilka. Zatem noc nastąpiła.

18 [lutego 1689 r.] kontynuowała się kontrowersja z powodu wystąpienia obu stron, bo Pan Instygator oskarżał zgodnie ze swoją funkcją oskarżyciela. Wota zatem nastąpiły Senatorskie y Deputackie. Wzięło to do 25.2.1689 roku, jednak od tronu zadeklarowano:
Scripsit Atheus,
quod non sit Deus:
Mortis est reus
genere post convictionem cognito.

[Napisał ateista, że nie istnieje Bóg, a więc zasłużył na śmierć, którą po przeprowadzeniu winy, powinien ponieść w sposób wiadomy].

Konwikcja [przeprowadzenie dowodu winy], gdzie by miała być, długo dyskutowano: czy w Grodzie Warszawskim, czyli też w Cancellarii Dekretowej Wielkiego Xięstwa Litewskiego, a to z tego powodu, że sprawa [dotyczyła] obywatela W[ielkiego] X[ięstwa] Lit[ewskiego], domagała się tego Cancellaria W.X.Lit. Sprawę tę wałkowano na Radzie Senatu, ale ze względu na poważne racje zadecydowano, aby Konwikcja była w Grodzie Warszawskim w obecności Urzędu Ziemskiego Warszawskiego, do którego przydany od Króla Jegomości Pan Kasztelan żmudzki [w latach 1685-1709 był nim Wilhelm Eustachy Grothus] zjechał od Kancelarii Grodzkiej tego samego dnia około godziny czwartej po południu. Za przyprowadzeniem tamże Pana Łyszczyńskiego [słowo nieczytelne], siedmiurącz P[an] Brzoska jako Delator [donosiciel] konwinkował, bo inaczej odwołanie być nie mogło przed przeprowadzeniem dowodu winy ani też konsekwentnie nie mogła być wymierzona kara; chciał był odpuścić donosicielowi przysięgę, lecz nie uznano tego za słuszne, bo by przez to samo dowodzić własnej niewinności mógł obwiniony.

10 marca [1689 r.] z rana wystawiono theatrum [drewniana estradę] po prawej ręce wchodząc do kościoła Ś[więtego] Kana przy filarze pierwszym od ołtarza wielkiego suknem czerwonym obite wyżej nad mężczyznę, postawiono krucyfiks y krzesło pod krucyfiksem. Na to theatrum wprowadzony obwiniony przez całą mszę przed krucyfiksem klęczał. Pasja śpiewana przede mszą, po mszy nieszpór, że się ta ceremonia przeciągnęła aż do trzeciej, bo samo kazanie, które miał x[iądz] biskup inflancki [Mikołaj Popławski].

Po kazaniu pontificialiter [w szatach biskupich] wyszli J[ego]m[ość] X[ią]dz biskup poznański [Jan Stanisław Witiwicki] y inflancki [Mikołaj Popławski]. Poznański siadł na zwykłym miejscu na dole niedaleko theatrum a J[ego]m[ość] X[ią]dz inflancki usiadł na owym krześle na theatrum , mając dwóch xięży towarzyszących mu. Tamże świece zapalono, dano P[anu] Łyszczyńskiemu y kartę, której treść jest następująca:

Revocatio publiczna athei

Ja, Kazimierz Łyszczyński, naynieszczęśliwszy niedawno z ludzi, który y onego szalonego, mówiącego w sercu nie masz Boga [aluzja do Psalmu 13, werset 2], niesłychaną lekkomyślnością y zaślepieniem umysłu przewyższywszy, poważyłem się naprzód powątpiewać, potem wiedzieć, y na ostatek pisać przeciwko Jesteństwa Boga albo egzystencji, którego chwalą nieba y ziemia, przeciwko Przenajświętszey Troycy y Człowieczeństwa P[ana] Naszego Jezusa Chrystusa y wcieleniu iego y przeciwko nienaruszonego Panieństwa Panny Boga Rodzice. To nie dlaczego inszego czyniłem, tylko abym tym bezpieczniey grzesząc na wielką niesprawiedliwość wyuzdał sumienie, zniósłszy grzechów sędziego Boga; gdy zaś lekkomyślną śmiałością nic nie dokazałem, ale y owszem widziałem, żem darmo tak usilnie pracował, jednak sprawiedliwym tegoż Boga wyrokiem w tey przewrotney nauce jestem znaleziony y sądzony, przekonany y potępiony na śmierć. Ale pokutą tak ciężkiego grzechu wzbudzony y iawnością Jesteństwa Naywyższego Boga przezwyciężony, chcąc duszę moią zbawić, według możności zgorszonych ludzi przeze mnie naprawić, w obecności Ś[więtego] Rzymskiego Katolickiego Kościoła przed najwyższym Bogiem Trojakim w osobach a iednym w istocie, przed Jezusem Chrystusem moim y całego narodu ludzkiego odkupicielem, przed najświętszą y niepokalaną Boga Rodzicą P[anną] Marią y Całym Orszakiem niebieskim, przed naybłogosławiętszym Piotrem y Pawłem Apostolskimi Xiążęty, przed tobą, naywielebnieyszy Oycze, który do tey sprawy imieniem namiestnika Jezusowego naznaczony, na ostatek przed wszystkimi tu przytomnymi ludźmi y przed całym Chrześcijańskim światem, y następującą potomnością sercem skruszonym, ustami szczerymi, pokutuiącym zmysłem odprzysięgam tey niezbożney bezbożności, prydziesże oną potępiam, wszystkie moje błędy y pisma wyznawam y wierzę w Boga Oyca Wszechmogącego etc. Całe Credo, mówił".

Ten tekst "rewokacji" (odwołania własnych poglądów), który kazano Łyszczyńskiemu odczytać, warto bardzo dokładnie przestudiować, ponieważ zawiera on doniosłą, a nie znaną skądinąd, informację o udziale świętej inkwizycji rzymskiej w sądzie nad Łyszczyńskim. Mówią o tym słowa rewokacji kierowane do biskupa inflanckiego, Mikołaja Popławskiego: "przed tobą, naywielebnieyszy Oycze, który do tey sprawy imieniem namiestnika Jezusowego naznaczony ".

Nie jest więc prawdą, że Łyszczyński był sądzony przez litewski czy polski sąd kościelny, ani nie jest prawdą, że był sądzony przez sąd sejmowy. Rzeczywistym sędzią Łyszczyńskiego — zarówno w Wilnie, jak w Warszawie — był mianowany bezpośrednio przez papieża Innocentego XI, jako prefekta Kongregacji świętej Inkwizycji, biskup inflancki, Mikołaj Popławski. Zniesienie inkwizycji w Polsce w drugiej połowie XVI w. było pozorne. Rzym bynajmniej nie zrezygnował ze swoich uprawnień i do spraw tego typu w dalszym ciągu wyznaczał bezpośrednio własnych pełnomocników. Inaczej mówiąc, biskup Mikołaj Popławski był inkwizytorem i sądził Łyszczyńskiego zgodnie z instrukcjami otrzymanymi z Rzymu. Stworzono tylko pozory, że sprawa Łyszczyńskiego została odebrana sądowi kościelnemu i przekazana sądowi sejmowemu. Dla tłumu szlachty Popławski był polskim biskupem i senatorem Królestwa Polskiego, dla Rzymu był inkwizytorem, odpowiedzialnym bezpośrednio przed papieżem za doprowadzenie sprawy do końca, tzn. do wydania i wykonania wyroku śmierci.

Do sprawy tej wrócimy w następnym rozdziale, przy omawianiu odpowiedzialności poszczególnych biskupów za śmierć Łyszczyńskiego. Teraz zapoznajmy się z dalszym ciągiem relacji radziwiłłowskiej:

"Po tej wyraźnym głosem przez niego [tzn. Łyszczyńskiego] czynionej rewokacji y zmówionym Credo I[ego]m[ość] Xiądz Biskup mówiąc psalm cały Miserere mei, Deus (Zmiłuj się nade mną Boże), dyscypliną onego po odzieniu biczował. Dał rozgrzeszenie od więzów ekskomuniki i ateizmu (absolutio a vinculo excommunicationis et atheismo ) y potem z theatrum zszedł. A P[an] Łyszczyński miał mowę prosząc o złagodzenie sposobu, w jaki ma ponieść karę śmierci (clementiam in executionem ). Uwięziony zatem znowu.

28 [marca 1689 r.] w obecności P[ana] Łyszczyńskiego w senacie czytał dekret J[ego]m[ość] P[an] Dolski Marszałek Lit[ewski]. Aby, po spaleniu jego pisma na rusztowaniu, on sam za miastem został spalony żywcem. Ogłoszono, że dobra jego przepadają na rzecz skarbu państwa, a miejsce, gdzie stał jego dom, ma być po wieczne czasy pustkowiem.

Z łaski potem kazano na rusztowaniu pisma spalić, [a Łyszczyńskiego] tamże ściąć y ciało za miastem spalić.

30 [marca 1689 r.] egzekucja. Dobra spadkobiercom darowano. Dnia 30 marca wobec ogromnej liczby widzów była egzekucja nad nim. Z dobrą schodził dyspozycją.
A tak przewrotna głowa z rozumu bystrego
In holocaustum Stwórcy cecidit swojego
(tzn. głowa spadła na ofiarę mającą przebłagać Stwórcę).

A[nno] 1689 m[iesiąca] Marca 30 w Warszawie. Niechże z trzaskiem płomieni zaginie o nim pamięć".

Po relacji gdańskiej (w języku niemieckim) i relacji radziwiłłowskiej (w języku polskim) zapoznajmy się z relacją paryską (w języku francuskim).

Co pisano o Łyszczyńskim w paryskim tygodniku "Gazette" w 1689 r.?
O toczącym się w Warszawie procesie przeciwko polskiemu ateiście mieszkańcy Paryża dowiedzieli się ze swojej gazety w marcu 1689 r., a więc jeszcze za życia Łyszczyńskiego. Wiadomości o procesie były drukowane w paryskim tygodniku "Gazette".

Najpierw kilka słów o samym czasopiśmie. Pierwszy numer "Gazette" ukazał się 30.5.1631 r. Dzień ten jest obecnie uważany za datę narodzin prasy we Francji. Wydawcą gazety był Théophraste Renaudot, lekarz króla Ludwika XIII. Po nim wydawał ją Isaac Renaudot, a od roku 1679 — a więc w okresie, który nas szczególnie interesuje — Eusčbe Renaudot. W drugiej połowie XVIII w. zmienił się tytuł czasopisma na "Gazette de France". Redakcja tygodnika znajdowała się w galeriach Luwru w pobliżu ul. św. Tomasza.

Za czasów Ludwika XIV Francja bardzo interesowała się Polską. Dowodem żywego zainteresowania sprawami polskimi może być między innymi to, że wiadomości pod nagłówkiem: De Varsovie (z Warszawy) były podawane przez "Gazette" prawie zawsze na pierwszym miejscu, a więc przed wiadomościami z Wiednia, Londynu, Madrytu i innych miast Europy.

Przejrzałem trzy roczniki "Gazette" z lat 1688, 1689 i 1690. Egzemplarz, z którego korzystałem, należał niegdyś do Henryka Lubomirskiego, obecnie zaś znajduje się w Bibliotece Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. W roczniku 1689 znalazłem pięć wiadomości o Łyszczyńskim w pięciu numerach: w nrze 11 z 19 marca wiadomość z 4 lutego (s. 121), w nrze 12 z 26 marca wiadomość z 25 lutego (s. 133), w nrze 13 z 2 kwietnia wiadomość z 4 marca (s. 325-326), w nrze 14 z 9 marca wiadomość z 11 marca (s. 157) i w nrze 17 z 30 kwietnia wiadomość z 1 kwietnia. Jak z tego widać, od nadania wiadomości z Warszawy do jej ukazania się w tygodniku paryskim upływał zwykle cały miesiąc.

Nazwisko Łyszczyńskiego nie zostało wymienione w gazecie ani razu. Za każdym razem mówi się tylko o "szlachcicu oskarżonym o ateizm". Informacje, zgodnie z charakterem gazety, są bardzo krótkie, ale mimo to zasługują na uwagę, ponieważ zawierają co najmniej pięć szczegółów, których nie ma w znanych mi rękopisach i drukowanych relacjach o sprawie Łyszczyńskiego. Z materiałów zamieszczonych w "Gazette" nie korzystał żaden spośród kilkuset autorów znanych mi prac o Łyszczyńskim.

Oryginał francuski informacji o Łyszczyńskim opublikowałem w czasopiśmie "Euhemer Przegląd Religioznawczy — Zeszyty Filozoficzne" nr 4, 1963, s. 40-44. Tu podaję je w przekładzie polskim.

W wiadomości z Warszawy z 4.2.1689 r. czytamy:

"Uwięziono szlachcica oskarżonego o ateizm i był przesłuchiwany przez Sejm. Wyznał on już, że napisał kilka pism i nawet, że miał zwolenników (sectateurs )".

Nie ulega wątpliwości, że zaszła pomyłka w datowaniu wiadomości. Nie mogła to być wiadomość z 4 lutego, skoro sprawa zaczęła się 15 lutego.

Wiadomość z 25 lutego:

"Sesja Sejmu rozpoczęła się dziś wczesnym rankiem, aby sądzić szlachcica oskarżonego o ateizm. Dano mu czas na przygotowanie odpowiedzi".

Wiadomość z 4 marca:

"Dnia 26 ubiegłego miesiąca zajmowano się w dalszym ciągu procesem szlachcica oskarżonego o ateizm. Na obronę swoją nie mógł on przytoczyć nic więcej jak tylko to, że miał zamiar obalić wszystkie te zdania, które napisał, i że ten projekt zostałby znaleziony między jego papierami, gdyby ten, który go oskarżył, nie przywłaszczył ich sobie i nie zniszczył. Zarządzono, aby oskarżyciel złożył wraz z siedmioma świadkami przysięgę, że nie ukrył żadnego rękopisu. Ten sposób składania przysięgi jest czymś haniebnym w tym kraju i przynosi rodzinie oskarżyciela wielki wstyd. Przestępca został skazany na ścięcie, ale najpierw pisma jego trzymane przez niego w prawej ręce zostaną spalone i ręka zostanie odcięta. Oskarżyciel został skazany na zapłacenie grzywny za uwięzienie szlachcica przed osadzeniem go, ponieważ taka praktyka jest sprzeczna z prawem [Neminem captivabimus ]".

Wiadomość z 11 marca:

"Wczoraj szlachcic, któremu udowodniono, że był ateistą, wyprzysięgał się publicznie swoich błędów wobec biskupów, na szafocie w kościele świętego Jana, w obecności Króla, Królowej i licznej świty. Błagał, aby oszczędzono mu tortury ognia, ponieważ lęka się, że ból mógłby go wtrącić w zwątpienie. Dano mu jego pisma [chodzi prawdopodobnie o tekst rewokacji], aby odczytał je na głos, ale nie mógł kontynuować i reszta została odczytana przez jakiegoś księdza".

I ostatnia wiadomość z 1.4.1689 r.:

"Dnia 28 ubiegłego miesiąca szlachcic, któremu udowodniono, że był ateistą, został przyprowadzony do Senatu, gdzie usłyszał odczytany wyrok skazujący go na własnoręczne spalenie własnych pism, po czym miał zostać spalony żywcem, Wyznał, że nie może uskarżać się na surowość swych sędziów, ponieważ zasłużył na karę jeszcze hardziej surową; jednakże mimo to prosi Króla i Senat, aby zechcieli złagodzić karę, aby nie wtrącić go w zwątpienie. Przyznano mu łaskę, że po spaleniu swych pism zostanie ścięty przed rzuceniem ciała w ogień. Egzekucja miała nastąpić dnia 29 [marca], jednakże z powodu bardzo gwałtownej wichury, która mogła wywołać pożar w mieście — gdzie domy są w większości drewniane — trzeba było odłożyć ją do dnia następnego. Wprowadzono go na szafot, spalił swoje pisma, następnie odcięto mu głowę i rzucono go na stos".

Spróbujmy wypunktować te informacje, których nie znamy z innych źródeł. Otóż paryska "Gazette" podaje, że:

Łyszczyński przyznał się do posiadania zwolenników;

donosiciel składając przysięgę — w której wyniku Łyszczyński został skazany na śmierć — okrył swoją rodzinę hańbą;

ten, kto uwięził Łyszczyńskiego, został skazany na zapłacenie grzywny za pogwałcenie prawa Neminem captivabimus ;

Łyszczyński nie odczytał odwołania do końca; tekst odwołania poglądów ateistycznych przeczytał za niego jakiś ksiądz;

egzekucja została opóźniona o jeden dzień z powodu wichury, która groziła pożarem.

Jak brzmiał wyrok wydany na Łyszczyńskiego?
Tekst wyroku i jego wykonanie według listów biskupa kijowskiego, Andrzeja Chryzostoma Załuskiego (w przekładzie polskim):

"Dekret przeciwko ateiście Łyszczyńskiemu. Święty Królewski Majestat (Sacra Regia Majestas ) z senatorami i członkami Rady Koronnej i Wielkiego Księstwa Litewskiego zasiadającymi u jego boku, tudzież z posłami ziemskimi z narodów do sądów Jego Królewskiego Majestatu przydanymi, zważywszy, że Łyszczyński, oskarżany przez donosiciela (delator), urodzonego Brzoskę, stolnika bracławskiego, wraz z sześcioma świadkami równymi mu urodzeniem przed delegowanymi z izby senatorów i przed sędzią ziemskim warszawskim o tak okropną zbrodnię, o bezecny ateizm przeciwko istnieniu Boskiego Majestatu i Trójcy Przenajświętszej, tudzież przeciwko najbłogosławieńszej Bogarodzicy Pannie Marii, obwinia się własną ręką w dogmacie na świat wydanym, raczył uznać, iż tenże obwiniony zasłużył na kary cięższe od kryminalnych, i zawyrokował co następuje: Naprzód, pisma ateistyczne tego oskarżonego, trzymane przez niego w prawej ręce na rusztowaniu wystawionym na warszawskim Rynku Starego Miasta, zostaną spalone przez kata, sam zaś Łyszczyński, wywieziony poza Warszawę, tam na gorejącym stosie żywcem spalony i w proch obrócony będzie (rogo incenso vivus concremetur et in convertatur ).

Dla wykonania tego wyroku następnego dnia (feria secunda proxime ventura ) Święty Królewski Majestat z Senatorami i członkami Rady Koronnej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, tudzież z posłami ziemskimi do sądu Świętego Królewskiego Majestatu przydanymi, odsyła strony do urzędu cywilnego Starej Warszawy, oskarżonego zaś tymczasowo do więzienia, w którym ma przebywać dopóki nie zostanie stracony.

Następnie, dobra skazanego mają zostać podzielone po połowie pomiędzy donosiciela i skarb państwa i ulegną konfiskacie z zachowaniem praw żoninych, nabytych przed wytoczeniem niniejszej sprawy. Dworek także, w którym skazany niegdyś mieszkał i w nim bezecne pisma zbrodniczą ręką kreślił, jako obłąkany warsztat (vesana officina ), ma być z ziemią zrównany, ziemia zaś, na której stoi ten dworek, ma na wieczną rzeczy pamiątkę pozostać pusta i bezpłodna.

Donosicielowi wreszcie, urodzonemu Brzosce, stolnikowi bracławskiemu, zapewnia się wszelkie bezpieczeństwo na osobie, rzeczach, wszelkich dobrach ruchomych i nieruchomych, gdziekolwiek się znajdować będzie i ze względu na obecne jego powództwo przez wszystkich ma być respektowane.

Ten sam biskup w liście do przyjaciela takimi słowami, opisał wykonanie wyroku (przekładam na polski):

"Wreszcie wyprowadzono go na miejsce stracenia i okrutnie znęcano się (saevitum ) najpierw nad jego językiem i ustami, którymi on okrutnie występował przeciw Bogu. Potem spalono jego rękę; która była narzędziem najpotworniejszego płodu, spalono także jego papiery pełne bluźnierstw i na koniec on sam, potwór (monstrum ) swego stulecia, zabójca Boga (Deicida ) i prawołamca (legirupa ) został pochłonięty przez płomienie, które miały przebłagać Boga, jeżeli w ogóle za takie bezeceństwa można Boga przebłagać. Taki był koniec tego zbrodniczego człowieka, oby i jego zbrodni!, która — jak powiadają — zapuściła głębokie korzenie w umysłach niektórych ludzi i niewątpliwe wydałaby bujne owoce, gdyby ujawnienie tej hańby i straszne ukaranie nie unicestwiły ich jak zima".

Z relacji tej wynikałoby, że podobnie jak Vaniniemu w 1619 r. również Łyszczyńskiemu kat wyrwał obcęgami język. Inne opisy egzekucji nie wspominają o tym, Załuski natomiast nie wspomina nic o skróceniu męczarni przez ścięcie.

We Florencji, w Archivio Mediceo Vecchio, znajdują się listy, które w 1689 r. pisał z Warszawy do Wielkiego księcia Toskanii Włoch Tommaso Talenti. Do jednego z tych listów Talenti — na życzenie księcia — załączył tekst napisu nagrobnego (w języku łacińskim), który Łyszczyński sam ułożył i chciał umieścić na własnym grobie. Tekst tego napisu w przekładzie polskim brzmi:

Słuchaj przechodniu!

Nie omijaj tych kamieni,
Nie wybieraj innej drogi,
Nie skaleczysz się o nie,
Chyba, że skaleczy Cię prawda.

Ucz się prawdy od kamieni,
Ponieważ ludzie, nawet ci, którzy znają prawdę,
Uczą, że jest ona fałszem.
Doktryna mędrców jest bowiem
Dyktowanym przez rozsądek kłamstwem.

Źródło: Racjonalista - http://www.racjonalista.pl
Autor:Andrzej Rusław Nowicki
Ur. 1919. Filozof kultury, historyk filozofii i ateizmu, italianista, religioznawca, twórca ergantropijno-inkontrologicznego systemu „filozofii spotkań w rzeczach". Profesor emerytowany, związany dawniej z UW, UWr i UMCS. Współzałożyciel i prezes Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli oraz Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Założyciel i redaktor naczelny pisma "Euhemer". Następnie związany z wolnomularstwem (w latach 1997-2001 był Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, obecnie Honorowy Wielki Mistrz). Jego prace obejmują ponad 1200 pozycji, w tym w języku polskim przeszło 1000, włoskim 142, reszta w 10 innych językach. Napisał ok. 50 książek. Specjalizacje: filozofia Bruna, Vaniniego i Trentowskiego; Witwicki oraz Łyszczyński. Zainteresowania: sny, Chiny, muzyka, portrety.