wtorek, 17 maja 2011

Damian Niebieski - Karpiem w Paradę Równości

Świętowanie bywa przyjemne, nawet wtedy, gdy nie do końca wiadomo, co się świętuje. Przykład? Proszę bardzo: Pierwsza Komunia – małe dzieci idą sobie ubrane jak aniołki i przystępują do świętego sakramentu, licząc w duchu na konsolę lub quada – jak pisała ostatnio Magdalena Środa. I nie ma w tym nic złego. Ja liczyłem na rower, a poziom religijności był u mnie wtedy równie głęboki, jak galareta robiona przez moją mamę. Wszyscy szli, szedłem i ja. Ze świętowaniem łączy się tradycja. Na Boże Narodzenie większość katolików je karpia, bo je. I nie obchodzą ich wymysły ekologów, że nie wolno nosić żywych karpi w reklamówce z marketu. Takie instrumentalne i bezduszne podejście do karpia, ma coś wspólnego z podejściem Polaków do innych – do osób, które głosu nie mają lub im się go odbiera. Traktowanie są z góry, co najwyżej z bezrefleksyjnym potakiwaniem głową.

Ale nie o jedzeniu będzie. Chyba. Parada Równości za pasem. Im dalej, tym mam coraz bardziej mieszane uczucia. Komitet Organizacyjny całkiem różnorodny, nieco kontrowersyjny, ale działa. Pojawił się nawet plakat z Żakliną. Chciałem go poprawić w paincie, ale okazało się, że brakuje mi zdolności graficznych. Pocieszyłem się, że nie tyko mi. Potem przeczytałem wypowiedź rzeczniczki, że: „Celem Parady Równości jest świętowanie i promowanie otwartości, tolerancji i równości. Na pewno nie jest nim walka związki partnerskie - choć wiele osób idzie właśnie, dlatego - tym, co nas zbiera 11 czerwca 2011 jest umiłowanie do tych trzech wartości a nie cel polityczny. W samym nawet Komitecie Organizacyjnym są osoby, które związkom są przeciwne, ale wspierają nadal te trzy wartości i dlatego idą w Paradzie Równości”. Odczułem wielką ulgę, że tak dobitnie powiedziano mi, że w Komitecie są osoby przeciwne związkom partnerskim. I, że nadal chcą uczestniczyć w marszu, to naprawdę budujące. Ale jeśli są przeciw związkom, to znaczy, że chcą małżeństw homoseksualnych? Jeśli tak, to chyba najbardziej otwarty, tolerancyjny i równy Komitet wszech czasów. Coś mi jednak podpowiada, że tak nie jest…

Świętowanie tych trzech wartości niebezpiecznie koresponduje z kpiną. Ja nie rozumiem, jak w kraju, gdzie osoby homoseksualne oficjalnie nie istnieją jako rodzina, która prowadzi gospodarstwo domowe; nie mogą przysposabiać i adoptować dzieci; dziedziczyć po swoim partnerze/partnerce; zawrzeć legalnego związku – można świętować takie wartości. To tak jakby, ktoś nam zrobił wielką łaskę, że w miarę bezpiecznie możemy funkcjonować w społeczeństwie. A my wdzięczni, z łezką w oku, prawie na mentalnych kolanach dziękujemy za dwadzieścia lat wolności. Że możemy być oficjalnym singlami. Powtarzam: Nie musimy dziękować! Nie bądźmy karpiami, załadowanymi do reklamówki przez polityków z napisem „Nie dotykać, nie kontaktować się”, którzy przypominają sobie o nas podczas kampanii wyborczych. I kiwają głowami w odpowiedzi na postulaty różnych organizacji, z których potem nic sobie nie robią.

Obawiam się, że organizatorzy Parady Równości tak mocno odżegnujący się od politycznego kontekstu pisząc kolokwialnie – odlecieli – bardzo, bardzo daleko. Rozumiem kontestujące postulaty, wyłamujące się manifesty, ale pozwolić sobie na to można dopiero, gdy już coś się osiągnie, poza bywaniem w modnych klubach, wśród kanapowej elity, która ma się tak do sytuacji Kasi i Basi z Suwałk, jak karp do ryby po grecku. No, nie da się. To nie przejdzie. Najpierw zrównajmy swoje prawa z heteroseksualną częścią społeczeństwa, później świętujmy nasze osiągnięcia. Nie na odwrót. Inaczej zacznie się robić groteskowo i śmiesznie, choć to śmiech przez łzy.
Na pocieszenie dodam, że Tatiana Okupnik dołączyła do Komitetu Honorowego. Jako słynna obrończyni gejów i lesbijek, znana w całej Europie – stanowi zaplecze honorowe parady. Szkoda, że polscy artyści oraz artystki otwarcie i bez poczucia zażenowania mówią o mniejszościach seksualnych, dopiero, gdy wyjadą na zachód i lizną trochę świata lub – gdy widzą w tym interes. Przecież można tu i teraz. Ale nie czepiam się. I naprawdę trzymam kciuki, żeby wszystko się udało. Bez ironii, ta nie przystoi przecież w tak ważnych sprawach.

Tymczasem odbył się pierwszy Marsz Równości w Łodzi. Marsz oprócz tego, że kolorowy i wesoły w porównaniu do smutnych panów z kontrmanifestacji, to jeszcze polityczny. Hasła mówią same za siebie: „My też płacimy podatki”, „Chcę mieć żonę”, „Związki Partnerskie Teraz”, „Prawa lesbijek i gejów prawami człowieka”. Druga strona nie była dłużna i niosła „Dwaj faceci nie mogą mieć dzieci”, „Łódź wolna od homo propagandy”. Czy ktoś tam świętował równość, tolerancję? Pewnie tak, ale nie odżegnywał się od politycznego aspektu. Czy wszyscy chcieli związków partnerskich albo małżeństw? Pewnie nie, ale nikt takiego transparentu nie niósł. Bynajmniej nie po stronie marszu równości.

Im bardziej polityczny jest marsz czy parada, tym mocniej przebija się do mediów i silniej prowokuje konserwatywne środowiska, które powtarzają się ze swoją argumentacją jak schabowy w Niedzielne popołudnie. Ciągle ten sam, tylko panierka bardziej przypalona. Zasada jest taka – im więcej postulatów środowiska mniejszości seksualnych w przestrzeni publicznej i w mediach, tym większa możliwość na ich wdrożenie. Niestety spotkania, debaty, wieczorki z książką organizowane gdzieś tam, po cichu – przyciągają osoby już przekonane. Nowych można policzyć na palcach jednej ręki. Nie oznacza, że nie trzeba ich organizować. Są potrzebne, podobnie jak marsze czy parady równości. Działanie wielokierunkowe, taka dywersyfikacja inicjatyw – ich form i treści, służą naszym sprawom, o ile nie wykluczają się wzajemnie. Bynajmniej nie w sytuacji, gdy jeszcze niczego nie wywalczyliśmy, oprócz możliwości organizowania się w taki czy inny sposób, a to naprawdę niewiele. Na pewno za mało by świętować.

Źródło: www.homiki.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz