sobota, 7 maja 2011

Helena Eilstein - Homoseksualizm. W zgodzie z naturą

Roztrząsanie zagadnienia zakresu tolerancji w stosunku do homoseksualistów samo w sobie jest dla nich krzywdzące. Zagadnienie to można rozważać np. w stosunku do używania narkotyków lub praktyki "lekkiego" bicia dzieci - czyli zachowań nagannych albo ludzkich przywar - ale nie w stosunku do stylu życia, który według ustaleń naukowych nie prowadzi do żadnych tendencji socjopatycznych czy psychopatycznych ani też do skłonności do chorób. Zdarza się wprawdzie, że nietolerancja zmusza homoseksualistów do wiązania się z osobami z marginesu społecznego, jednak związki takie są na ogół skutkiem nie jakichś niemoralnych skłonności homoseksualistów, lecz sytuacji zmuszającej ich do konspiracji. Tak było w przypadku genialnego uczonego Alana Turinga, który związał się ze złodziejaszkiem i ośmielił się poskarżyć policji, gdy został przezeń okradziony, co skończyło się doprowadzeniem przez władze państwowe tego naukowca - wielce zasłużonego dla brytyjskiego zwycięstwa nad hitlerowcami - do samobójstwa. Współczesne państwo w swych relacjach z obywatelami ma obowiązek być ślepe na ich orientację seksualną. Naganna jest też nieformalna dyskryminacja jakichś gremiów czy jednostek w stosunku do osób, których jedyną "przywarą" jest to, że nie ukrywają swojej orientacji seksualnej. Homoseksualistom uwłacza przekonanie, że w imię tradycyjnych w naszym społeczeństwie wymogów "przyzwoitości" powinni ukrywać swój styl życia, z wdzięcznością przyjmując to, że w razie dostosowania się do owych wymogów nie będą znieważani, poddawani przymusowej "terapii", pakowani do więzień ani kamienowani. Istnieją ważkie - socjologicznie, a ostatecznie biologicznie uwarunkowane - powody po temu, aby na forum publicznym przejawy seksualności ludzi podlegały pewnej dyskrecji. Wymóg takiej dyskrecji istnieje we wszystkich ludzkich społeczeństwach i wszystkich kulturach. Jednakże nie widać moralnie uzasadnionego powodu, by wymóg dys-krecji w naszym społeczeństwie obowiązywał bardziej homoseksualistów niż heteroseksualistów. Jeżeli heteroseksualistom wolno chodzić po ulicach, trzymając się za ręce, obejmować się i całować w miejscach publicznych, to nie ma powodu, by wzbraniać tego homoseksualistom. Panować tu powinna zasada równouprawnienia w ujawnianiu swoich stylów życiowych.

Wbrew naturze?

Nic też nie mają do rzeczy zarzuty, że homoseksualizm jest "nienaturalny". Zarzuty te odznaczają się żenującą mętnością, ponieważ nie wiadomo, co to znaczy "nienaturalny". Jak mogą w świecie fizycznym zachodzić zjawiska "nienaturalne"? Niezgodne z prawami natury? Przypuszczenie, że takie zjawiska w świecie zachodzą, jest absurdalne. Zarzut "nienaturalności" często opiera się na przekonaniu, że "naturalną" funkcją aktu płciowego jest prokreacja. Ten pogląd wynika z ignorancji. Prokreacja jest doniosłą, ale niejedyną funkcją aktu płciowego w szeregu populacji zwierzęcych. W przypadku Homo sapiens pewne zmiany fizjologiczne i psychiczne, które nastąpiły w toku ewolucji, umożliwiają pełnienie przez akt płciowy pewnych funkcji nader istotnych dla jednostki i populacji w sytuacjach, gdy prokreacja nie jest możliwa - np. w czasie okresowej bezpłodności kobiety. Funkcje te są zazwyczaj spełniane na bazie relacji heteroseksualnych - niekiedy jednak na bazie relacji homoseksualnych. Na marginesie: związki homoseksualne występują, o ile wiem, we wszystkich kulturach, niezależnie od tego, czy spotykają się w odnośnych społecznościach z dezaprobatą, obojętnością czy szacunkiem. Stwierdzono je też w populacjach zwierzęcych. Może ma to dla kogoś znaczenie w orzekaniu o tym, co jest "naturalne". Istotne jest tu jednak to, że wymóg powstrzymywania się od zachowań "nienaturalnych" - cokolwiek by to znaczyło - należy do szczególnego etosu pewnych ludzi w naszym społeczeństwie. Nie mają oni moralnego prawa domagać się od innych ludzi stosowania się do tego wymogu w takim czy innym arbitralnym jego rozumieniu. Zauważmy też, że za "szkodliwość" homoseksualizmu często w naszym społeczeństwie uchodzi przypisywana homoseksualistom skłonność do "propagowania własnego stylu życia". O ile wiem, na ogół nie mają oni do tego większej skłonności niż osoby leworęczne do propagowania leworęczności albo osoby rude do propagowania farbowania włosów na rudo. Lecz gdyby nawet było w tym jakieś ziarno prawdy? Skoro leworęczność nie jest przywarą, to nie narusza żadnego wymogu moralności osoba leworęczna głosząca pogląd, że osoby praworęczne powinny się starać usprawnić lewą rękę przez odpowiednie ćwiczenia. Podobnie, jeśli homoseksualizm nie jest przywarą, nie narusza żadnego wymogu moralności homoseksualista głoszący pogląd, że osoby o orientacji heteroseksualnej (albo uważające się za takie) dobrze czynią, usiłując się przekonać, czy w istocie nie mają skłonności biseksualnych. Oczywiście nie trzeba się obawiać, że głoszenie takiego poglądu doprowadzi do wzrostu liczby homoseksualistów, gdyż osoby heteroseksualne zazwyczaj są zadowolone ze swej orientacji i ani mogą, ani chcą ją zmienić. Sporadyczne wycieczki jakichś ludzi w stronę biseksualizmu mniej zagrażają przyrostowi populacji albo tak cennej dla społeczeństwa trwałości małżeństw heteroseksualnych niż heteroseksualne zdrady małżeńskie.

Przesądy

Nietolerancja, jak wiadomo, często wykracza poza żądanie ograniczenia tolerancji dla pewnych wypowiedzi lub zachowań. Sprzyja skłonności do bezpośredniej agresji fizycznej wobec przedstawicieli tych poglądów lub zachowań albo przynajmniej do oskarżania ich o jakieś wady i występki oraz do poniżania ich. Przybiera przy tym niejednokrotnie postać hipokryzji - dyskryminuje się ludzi w dostępie do jakichś stanowisk czy dóbr, przesłaniając rzeczywiste motywy tej praktyki motywami zmyślonymi. Tymi ekscesami nie będę się tu jednak zajmowała. Zastanowię się natomiast nad źródłami nietolerancji wobec homoseksualizmu. Trzy z nich wydają się mieć szczególne znaczenie. Pierwszym są szeroko rozpowszechnione w naszym społeczeństwie tradycyjne przeświadczenia - niepotwierdzone przez naukę - na temat związku homoseksualizmu z jakimiś odmianami socjopatologii czy psychopatologii albo ze skłonnością do chorób. Potrzebna jest tu w walce z nietolerancją edukacja społeczna. W praktyce państwowej i nieformalnej nie zawsze jednak mamy moralne prawo kierować się przesądami rozpowszechnionymi w społeczeństwie. Gdybyśmy tak czynili, zapewne po dziś dzień ucinalibyśmy ręce złodziejom i karali wszelkie zabójstwa śmiercią. Drakońsko też karalibyśmy młodych ludzi uprawiających masturbację. Osoby pozostające we władzy antynaukowych przeświadczeń muszą pogodzić się z tym, że praktyka społeczna, idąc za orzeczeniami nauki, pod pewnymi względami jest niezgodna z ich życzeniami.

Grzech

Źródłem drugim jest przekonanie wyznawców najbardziej rozpowszechnionych w naszym społeczeństwie wyznań, że praktykowanie homoseksualizmu jest grzechem. Osobliwością tego przekonania jest to, że jego wyznawcy często zdają się mniemać, że homoseksualizm jest zakazany przez Boga nie dlatego, że jest ze swej istoty szkodliwy - lecz jest zły, ponieważ jest zakazany przez Boga, a przeto grzeszny. W oczach osoby niewierzącej osobliwością tego przekonania jest również to, że według niego homoseksualizm nie jest zwykłym grzechem, lecz grzechem szczególnie znienawidzonym przez Boga. Czytając Stary Testament i uważając, że jest on w całości niepodważalnym źródłem wiecznie obowiązujących ludzkość wskazówek moralnych (nie jest to, na szczęście, przekonanie wszystkich współczesnych przedstawicieli religii opartych na tym tekście), można dojść do wniosku, że homoseksualizm jest czymś gorszym niż ludobójstwo albo totalna dewastacja kraju przeciwnika podczas wojny. Czy też np. stręczenie kobiet do przymusowego nierządu. Z obciążonej grzechem homoseksualizmu Sodomy ocalony zostaje jedynie Lot oferujący swe dziewicze córki na ofiary zbiorowego gwałtu. Są to wierzenia nieharmonizujące z dominującą dziś wiarą w Boga miłującego ludzkość. Osobliwość tych wierzeń znów jednak nie jest tu sprawą istotną. Istotne natomiast jest to, że we współczesnym pluralistycznym światopoglądowo społeczeństwie nikt nie ma prawa narzucać osobom niepodzielającym jego przekonań religijnych stosowania się do nich.

Prawo do fobii

Trzecim źródłem nietolerancji wobec homoseksualizmu jest niezdolność wielu osób o niskim poziomie edukacji do odróżniania dezaprobaty od odczuwanej przez nie odrazy (fobii) - a więc pozamoralnej, estetycznej, emocjonalnej i irracjonalnej oceny pewnych zachowań. Wielu z nas żywi tego rodzaju odrazę wobec jakichś zachowań seksualnych, jakichś potraw, kontaktu z jakimiś zwierzętami etc. Mamy prawo do naszych prywatnych fobii (chociaż nie mamy moralnego prawa do nienawiści wobec ludzi, których zachowanie budzi w nas odrazę, nie zaś uzasadnioną naganę moralną), o ile te fobie nie zatruwają nam życia, nie zatruwają życia innym, nie skłaniają nas do niemoralnych aktów nietolerancji. Nic tu nie ma do rzeczy kwestia, czy takie fobie mają podkład fizjologiczny, kulturowy, czy jeszcze inny. Jeśli nam nie wadzą i nie krzywdzą innych, to nie mamy obowiązku się z nich "leczyć". Mamy prawo domagać się określonej miary szacunku dla naszych fobii - do tego, aby nie zmuszano nas do zachowań budzących w nas odrazę ani też do tego, byśmy byli niedobrowolnymi świadkami takich zachowań. O ile jednak nie chodzi o taki przymus lub prowokację, nie mamy prawa ograniczać wolności innych ludzi w imię naszych fobii. W szczególności nie mamy prawa, obyczajem hipokrytów, świadomie i czynnie wystawiać się na doświadczenie bycia świadkami tego, co nas razi, po to tylko, by mieć powód do skargi. Nie mamy też prawa ubierać naszych fobii w szaty moralnego zgorszenia. Jak już wspomniałam, w tej mierze, w jakiej godzimy się na przejawy na forum publicznym seksualności heteroseksualnej, musimy przyznać te same prawa homoseksualistom. Homoseksualistów oskarża się często o skłonność do zachowań ostentacyjnych i prowokujących. Niewątpliwie ekscesy takie się zdarzają. Niedawno dziennik telewizyjny doniósł o wybryku członków jakiejś młodzieżowej organizacji w Paryżu, którzy wdarli się do katedry Notre Dame, by urządzić tam homoseksualną parodię ślubu. Naturalnie, była to obrzydliwość. Przypuścić można, że uczestnikom tego gorszącego widowiska nie chodziło o obronę jakichkolwiek praw homoseksualistów, ale o sadystyczne zranienie uczuć i znieważenie ludzi o odmiennych poglądach - w tym wypadku ludzi wierzących. Skłonność jakichś grup do prowokacji bywa w pewnej mierze podsycana przez poczucie dyskryminacji. Niezależnie jednak od tego, jakie jest podłoże chuligaństwa, zasługuje ono na karę.

Nie damy nawet palca

Ostatnia Parada Równości na ulicach Warszawy (11 czerwca 2005 r.) dostarczyła dobitnego świadectwa, że demonstracja homoseksualistów może się obyć bez zachowań obscenicznych i prowokujących. Rzeczywiście, homoseksualiści nie zadowalają się dziś tym, że nie wsadza się ich do więzień ani nie rozpędza się ich klubów. Coraz bardziej stanowczo domagają się oficjalnego przyznania przez państwo ich związkom partnerskim uprawnień analogicznych do tych, które są prerogatywą małżeństw. Ten właśnie postulat budzi sprzeciw Michała Szułdrzyńskiego, który na jego poparcie wysunął kilka argumentów ("Gazeta z 10 czerwca). Jeden z nich odwołuje się do "religii i prawa naturalnego" - oczywiście "naturalnego" w interpretacji autorytatywnych przedstawicieli owych religii. Tą argumentacją zajęłam się już wcześniej. Argument drugi opiera się na koncepcji, iż przeciwnicy nietolerancji nieuchronnie staczać się muszą po ideowej równi pochyłej. Ustępstwo względem żądań jednej grupy każe usprawiedliwić ustępstwa wobec innych nieaprobowanych dotąd grup. "Jeśli odeszlibyśmy od modelu heteroseksualnej rodziny, dlaczego nie zaakceptujemy poligamii... dlaczego nie mamy zezwolić na kazirodztwo?". Szułdrzyński w istocie przejawia tu stosunek ksenofobiczny do innych religii i kultur niż jego własne. Zrównywanie sankcjonowanej w pewnych religiach i kulturach poligamii z kazirodztwem jest absurdalne. Homoseksualiści, którzy domagają się usankcjonowania związków partnerskich, na ogół mają zresztą do poligamii stosunek równie potępiający jak Szułdrzyński. Nie wiadomo, dlaczego spełnienie jednego z tych postulatów poprawić by miało szansę spełnienia drugiego czy jakoś go usprawiedliwiać. Przypisywanie zaś homoseksualistom bardziej pobłażliwego od heteroseksualistów stosunku do kazirodztwa czy pedofilii byłoby potwarzą (Szułdrzyński tego nie czyni). Najbardziej chyba zasługuje na uwagę trzeci z wysuwanych przez Szułdrzyńskiego argumentów. Jego podstawową przesłanką jest stwierdzenie, że "obowiązkiem państwa jest wspieranie heteroseksualnych małżeństw... Państwo ma prawo wspierać heteroseksualne małżeństwa, nadając im szereg uprawnień, nie łamiąc przy tym zasady pluralizmu". Zgadzam się w pełni z tymi orzeczeniami i przypuszczam, że zgadza się z nimi większość homoseksualistów. Dlaczego jednak sprzeczne z nimi miałoby być domaganie się, by trwałe partnerskie związki homoseksualistów cieszyły się prerogatywami analogicznymi do małżeństw heteroseksualnych? To tak, jak gdyby przyznanie praw wyborczych kobietom uszczuplało prawa wyborcze mężczyzn. W jaki sposób spełnienie postulatu homoseksualistów zagrażać by miało monogamicznym rodzinom heteroseksualnym? Czy Szułdrzyński mniema, że wówczas wiele osób pozostających w heteroseksualnych związkach małżeńskich przyswoi sobie homoseksualny styl życia i wstąpi w homoseksualne związki partnerskie? Absurdalna to obawa. Nie wdając się w mętne rozważania o "nienaturalności" homoseksualizmu, trzeba stwierdzić, że - mówiąc metaforycznie - "natura chciała", by w każdym społeczeństwie orientacja heteroerotyczna miała ogromną przewagę nad homoseksualną. Dlatego - niezależnie od prerogatyw prawnych, jakimi cieszyć by się mogli homoseksualiści - dla ogromnej większości ludzi małżeństwo heteroseksualne jest bardziej atrakcyjne od homoseksualnego związku partnerskiego.

Po co nam małżeństwo?

Dyskusja nad projektem przyznania parom homoseksualnym prerogatyw analogicznych do tych, które przysługują małżeństwom heteroseksualnym, toczy się często tak, jakby szło o to, czy rzeczą dopuszczalną jest udzielenie homoseksualistom jakichś koncesji w imię pobłażania dla ludzkich przywar. A więc tak, jak gdyby szło np. o kwestię zalegalizowania marihuany. Jest to zupełnie opaczne podejście do omawianego zagadnienia. Społeczeństwo, a przeto i państwo, jest zainteresowane tym, by ludzie żyli w trwałych związkach opartych na szczególnej solidarności życiowej, wzajemnej troskliwości i pozytywnym zaangażowaniu emocjonalnym. Typowymi takimi związkami są w naszym społeczeństwie związki połączone węzłem monogamicznego małżeństwa heteroseksualnego. Typową i doniosłą funkcją owych związków jest prokreacja i wychowywanie dzieci - ale nie jest to ich jedyna funkcja. Małżeństwo monogamiczne bywa też nieocenionym oparciem np. dla osób starszych i niewydolnych życiowo, ubezpiecza małżonków przed klęskami życiowymi i dostarcza im komfortu psychicznego sprzyjającego również ich funkcjonowaniu w społeczeństwie. Prerogatywy prawne przyznawane związkom małżeńskim niewątpliwie zachęcają do ich zawiązywania. Uznanie zaś doniosłości wspomnianych tu funkcji - również tych, które nie mają nic wspólnego z rozrodem - sprawia, że prerogatyw nie odmawia się małżeństwom bezdzietnym (niedobrowolnie albo dobrowolnie), a nawet małżonkom nieuprawiającym ze sobą seksu. Dlatego społeczeństwo i państwo powinny być zainteresowane tym, aby osoby niemogące znaleźć spełnienia w heteroerotycznych związkach małżeńskich znajdowały zachętę do zadzierzgania analogicznych trwałych związków homoerotycznych. Postulat nadania trwałym związkom par homoseksualnych statusu analogicznego do małżeństwa ma więc na względzie nie tylko potrzeby czy interesy tych par, ale i ważną potrzebę społeczną. Idzie tu o niezmiernie pożyteczne społecznie upowszechnienie modelu rodziny. Zwłaszcza dziś - wobec groźby zdrowotnej, jaką w naszych czasach niosą ze sobą przygodne kontakty seksualne, np. wobec groźby szerzenia się AIDS - na szczególne poparcie zasługuje legislacja wspierająca trwałość i wyłączność związków seksualnych pomiędzy ludźmi, włączając w to związki homoerotyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz