środa, 31 sierpnia 2011

Zatrzymaj szaleńców - wyslij list

Na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu organizowana jest pseudonaukowa konferencja na temat terapii mających na celu zmianę orientacji seksualnej. Największe prestiżowe zrzeszenia psychologów stanowczo odradzają i uznają za nieskuteczne takie próby, dodatkowo wskazując że prowadzą do depresji i samobójstw.

Wyślij list protestu do władz uczelni i osób zajmujących się doborem tematów na naukowe konferencje na "Uniwersytecie Medycznym" w Poznaniu. Lista adresów mailowych pod treścią listu.

Przykładowa treść listu:

Szanowni Państwo,

Media informują, że 16 września w Centrum Kongresowo-Dydaktycznym Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu ma odbyć się konferencja „Praktyczne zastosowania terapii reparatywnej”. Jest dla mnie wstrząsające, że Uniwersytet Medyczny, jego Fundacja i inne, powiązane z nimi jednostki, mogą legitymizować tak nienaukową i jednoznacznie szkodliwą działalność, jak tzw. „terapia reparatywna” i firmować prezentację jej „praktycznych zastosowań”. Uczelnie medyczne powinny ostrzegać przed tą „terapią”, przedstawiać wynikające z niej zagrożenia dla zdrowia psychicznego osób biseksualnych, lesbijek i gejów oraz edukować społeczeństwo, że biseksualność i homoseksualność w niczym nie ustępują heteroseksualności, że są tak samo trwałe, że mają tę samą genezę, nie są ani narzucone, ani nienaturalne, ani szkodliwe i że należy je akceptować - zarówno u siebie jak i u innych ludzi.
Nie przekonują mnie tłumaczenia dr Marka Ruchały, rzecznika prasowego Uniwersytetu, że uczelnia nie ma niczego wspólnego z konferencją, bo jej organizatorką jest „Fundacja Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii” – szerzej nieznana organizacja z Poznania (a nie – jak dr M. Ruchała stwierdził w jednej z wypowiedzi – z Warszawy). Konferencja ma się odbyć w Centrum Kongresowo-Dydaktycznym Uniwersytetu, a nie w centrum kongresowo-dydaktycznym wspomnianej fundacji. Ze strony internetowej www.terapiareparatywna2011.pl jednoznacznie wynika, że za organizację wydarzenia odpowiada Biuro Organizacji Konferencji i Zjazdów (BOKiZ) Fundacji Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, zamieszczono komplet danych kontaktowych Biura oraz jego logo (patrz podstrona „Kontakt”). Przekaz jest zatem czytelny i jasny: wydarzenie odbędzie się „na uniwersytecie”, jest zatem wydarzeniem naukowym, poważnym, aprobowanym przez władze rektorskie i środowisko akademickie.
Apeluję do Państwa – do władz uczelni, władz Fundacji Uniwersytetu Medycznego i do Biura Organizacji Konferencji i Zjazdów – o niedopuszczenie, aby przy Waszym udziale dochodziło do rozpowszechniania homofobii. Proszę, cofnijcie swoją zgodę na konferencję „Praktyczne zastosowania terapii reparatywnej”.

Z poważaniem


Listy wysyłamy pod następujące adresy:

Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu
rektor@ump.edu.pl
info@ump.edu.pl
sekr_dyr@ump.edu.pl
rzecznik@ump.edu.pl
Fundacja Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu
dworzynski@osteoplant.com.pl
aptfum@gmail.com
FAM@osteoplant.com.pl
Biuro Organizacji Konferencji i Zjazdów Fundacji Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu
biuro@bokiz.pl
malgorzata.dutka@bokiz.pl
Monika.szyndlarewicz@bokiz.pl
agnieszka.zygmunt@bokiz.pl
marek.konkol@bokiz.pl
jacek@zgolinski.net
Centrum Kongresowo-Dydaktyczne Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu
ckd@ump.edu.pl


Zajrzyj na Facebook i poprzyj akcję.

Klepsydra

Od 2004 r. oglądałem ten fragment otwarcia igrzysk w Atenach kilka razy. I za każdym razem robi on na mnie większe wrazenie. Klepsydra, bo tak się nazywa część widowiska poświęcona historii Grecji, to istny majsersztyk. Po prostu orgazm dla wszystkich zmysłów.

Szarlataneria stosowana

Ze zdziwieniem przyjałem informację o pseudokonferencji dotyczącej "tarapii reparatywnej", która ma się odbyć w Centrum Kongresowo-Dydaktycznym Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Po pierwsze to żadna terapia. Jak mowi definicja terapia to szereg czynności medycznych, z użyciem stosownych leków i aparatury, zmierzających do przywrócenia równowagi organizmu dotkniętego chorobą lub kalectwem. Homoseksualizm nie jest choroba ani kalectwem więc o terapii nie można mówic, a co najwyżej próbie zmiany. Po drugie - takie pseudoterapie nie tylko niczego nie zminiają ale są do tego szkodliwe i nadawanie cech naukowości prezentowanym na "konferecji" treściom jest niedorzene. Czy uniwersytet medyczny zgodzilby sie na prezentację o mocy uzdrowicielskiej amuletów? To tak samo absurdalne z tą różnicą, że próby leczenia czegoś co nie jest choroba jest szkodliwe. Jeśli na rynek zostaje wprowadzony lek na serce, który okazuje się, że jest nieskuteczny, a ponadto uszkadza inną część ciała to obowiązkiem odpowiednich instytucji medycznych jest wycofanie go ze sprzedaży a nie namawianie do brania. Dlatego mam nadzieje ze uniwersystet medyczny wycofa sie z udzielenia miejsca tym szarlatanom.

Może warto zaprotestować. Jak? Wysyłając chociażby swój protest. Adres do Centrum Konferencyjno-Dydaktycznego:

ckd@ump.edu.pl

i Biura Organizacji Konferencji:

biuro@bokiz.pl

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Tatry 2011

Weekend był cudowny. Pierwszy raz w życiu trafiłem na taką pogodę w górach, że nie było na niebie ani jednej chmurki i temperatury sródziemnorskie. Wcześniej bywało i ładnie, i słonecznie i ciepło. Ale tak nie było nigdy, żeby na Kasprowym termometr w cieniu wskazywał 25 stopni przy niebie zatopionym dookoła w błękicie bez śladu jakiegokolwiek obłoku. Niestety smog nad Zakopanem widać było.





czwartek, 25 sierpnia 2011

Przed wyborami

Tu i ówdzie zastanawiają się już na kogo zagłosować w nadchodzących wyborach. Ja zagłosuje na Ruch Palikota. Dotychczas wybierałem zawsze mniejsze zło czyli SLD. Tym razem tak nie zrobię. Jedyne co mi przeszkadza postawic krzyżyk to Ozon. Pamiętam co tam pisano. Trudno byłoby zapomnieć. Rozumiem, że to błąd i oczekuję, że Palikot się z tego wytłumaczy. I jeszcze jedna sprawa. Nie wiem czy w moim okręgu będzie ktoś z Ruchu Palikota startował. Nie ukrywam, że zagłosowałbym chętnie na kandydata homoseksulnego. Wpadł mi ciekawy pomysł, jak można byłoby doprowadzić stosunkowo łatwo do tego, żeby wybrać choćby jedną osobę homoseksualną do parlamentu. Wystarczyłoby, żeby wszyscy geje i lesbijki wzieli zaświadczania ze swoich gmin o możliwosci głosowania poza swoim okregiem wyborczym a potem udali się w dniu wyborów na wycieczkę do okręgu, gdzie jest homoseksualny kandydat i na niego tam zagłosowali. Przez homoseksulny rozumiem po coming oucie i pro gay. Tak mi to przyszło do głowy, by uściślić termin po tym jak dziś przeczytałem wywiad z Ziobrą o tym, jakim to jest kobieciarzem. Żałośnie śmieszne, ale niestety prawdziwe.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Sprawiedliwość sił przyrody

Mówią, że bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy. Gdybym był naiwnym idiotą to bym uwierzył, że istnieje coś takiego jak bóg i właśnie postanowił ukarać rzymskich katolików za sianie nienawiści na świecie, popełniane zbrodnie przeciwko ludzkości, homofobię i inne przewinienia. Wczoraj wieczorem siedem osób odniosło rany różnego stopnia po tym, jak w wyniku ulewy i silnego wiatru zawaliło się kilka namiotów pielgrzymów na dawnym lotnisku Cuatro Vientos (Cztery Wiatry :)), gdzie przemawiał B16. Ale to nie wszystko. Silny wiatr, który zerwał się gwałtownie, przewrócił słup wysokiego napięcia i ustawiony na podium krzyż, jak również zdewastował samo podium. Zakończyło się tym, że B16 musiał zejść ze sceny. Protestom przeciwko homofobii kościoła katolickiego towarzyszyła piękna pogoda i nie przeszkadzały żadne siły natury. Podczas Gay Pride w Madrycie panowała również piękna słoneczna pogoda. Podczas katolickiego zlotu inkwizycyjnego pod nazwą Światowych Dni Młodzieży pogoda jest fatalna. Ciekawe jak to wyjaśnią katolicy? :)

Sunday Boy - Mηδενιστής

Orientacja seksualna piosenkarza jest mi nieznana. Ale to wszystko jedno. Piękno nie ma orientacji, a poza tym - jak głosi homoprzysłowie - "nie ma na wiecie stuprocentowych heteryków, są tylko ci źle poderwani".






sobota, 20 sierpnia 2011

What the fuuuuck

Znów chujowa pogoda w weekend :( Zaczernienie nieba mnie dobija. Co za klimat?! Tęskni mi się za południem Europy. A jak pomyślę, że zaraz zima chcę zwiewać stąd jak najszybciej.

piątek, 19 sierpnia 2011

Welcome kiss



Zganijcie skąd to zdjecie. Z Madrytu. Powitanie jednego z najpodlejszych ludzi na swiecie, homofobicznego ignoranta, który powołując się na swoje urojenia sieje nienawiść wśród ludzi na wszystkich kontynentach.

Joanna Podgórska - Jak żyć w związku homo

Czy gejom i lesbijkom zawsze trudniej się żyje niż heterykom? Rozmowa z Agatą Engel-Bernatowicz.

Joanna Podgórska: – Kiedyś związki homoseksualne kojarzyły się z modelem greckim, czyli starszy sponsor i efeb. Dziś widzimy związki bardzo partnerskie. Coś się naprawdę zmieniło?

Agata Engel-Bernatowicz: – Związki homoseksualne zawsze były takie same, czyli bardzo różnorodne. Zmieniła się widoczność społeczna. W PRL obowiązywała cenzura i nacisk, by to, co odmienne, nie przenikało do opinii publicznej. Znany był tylko margines patologii, pojawiającej się w związku z kryminalnymi sprawami. Albo dwuznaczne, nieprzyjemne historie związane z homoseksualistami. Jakieś pokątne zaczepianie po parkach. To zasilało stereotyp.

Ale ten kiblowy, parkowy stereotyp, o którym pisał Michał Witkowski w „Lubiewie”, odszedł już chyba w przeszłość.

Funkcjonuje jeszcze gdzieś na marginesie. Tak jak w miłości hetero jest margines klubów go go i płatnej miłości czy związków z bogatymi sponsorami.

Normalność przyszła z Internetem. To, co dla hetero bywa desperacją i ostatecznością, czyli szukanie partnera na portalach randkowych, dla osób homoseksualnych jest najważniejszą przestrzenią spotkań.

Mają dostęp do rzetelnej informacji i dostęp do kontaktów z ludźmi, możliwość umawiania się na randki. Osoba homoseksualna poznaje swoją orientację, w pewnym momencie życia zaczyna szukać partnera i wówczas pierwszym źródłem jest zazwyczaj Internet. Choć w dużych miastach są inne możliwości, choćby grupy spotkaniowe.

Te ogłoszenia są bardzo romantyczne. Zwykle nie chodzi o poszukiwanie seksu na jedną noc, ale drugiej połówki, kogoś na całe życie.

Szczęśliwie upada już stereotyp, że związki homoseksualne oparte są tylko na seksie. One absolutnie niczym nie różnią się pod tym względem od związków hetero. Ludzie szukają partnerów na miłość, na całe życie, a nie na seks.

To chyba jednak trudniejsze związki. Rozpadają się szybciej...

Mówi się, że związki homoseksualne są nietrwałe i zastanawia, dlaczego. Pytanie, czy naprawdę są nietrwałe? Te związki są przede wszystkim niewidzialne. Mój przyjaciel mawia, że gdyby pewnego dnia wszystkie osoby homoseksualne się zazieleniły, to by się zrobiło wokół zielono. Nie mamy pojęcia, ile spotykamy osób i par homoseksualnych. Uchodząc za samotnych lub heteroseksualnych prowadzą często uporządkowane, wieloletnie, normalne życie z jednym partnerem w przykładnym stadle. Jak w filmie „Cztery wesela i pogrzeb”, w którym umiera stary gej, a jego partner wygłasza mowę pogrzebową. Przyjaciele powiedzą potem: mieliśmy koło siebie przykład wzorcowego, nudnego wręcz małżeństwa, ale nie byliśmy tego świadomi. Znam mnóstwo osób homoseksualnych, które żyją w wieloletnich, stabilnych związkach.

Nie jest im trudniej niż heterykom?

To są związki trudniejsze społecznie. Zwłaszcza w Polsce, bo jesteśmy 30 lat za Europą, jeśli chodzi o edukację i tolerancję. Pierwsza grupa problemów jest związana z brakiem samoakceptacji. Gdy człowiek dojrzewa w ukryciu, w poczuciu bycia kimś gorszym, napiętnowanym, boi się odtrącenia przez rodziców, w procesie socjalizacji nabywa tzw. negatywnej tożsamości, przekonania, że skoro jest homoseksualistą, to jest zły, chory, jakiś niewłaściwy. Swoim istnieniem krzywdzi bliskie osoby. W tej sytuacji trudno zbudować silny, stabilny związek, zwłaszcza w ukryciu. Także brak legalizacji może działać na niekorzyść, bo żeby się rozstać, nie trzeba pokonywać żadnych trudności, wystarczy spakować walizkę. Choć są tacy, którzy twierdzą, że ma to siłę spajającą, bo cały czas trzeba o siebie zabiegać.

Czy związek żyjący w ukryciu nie ma plusów? Może oblężona twierdza daje poczucie bezpieczeństwa?

Miłość jest doświadczeniem wpisanym w kontekst społeczny. Gdy związek jest ukryty, to nie dostaje żadnego wsparcia z zewnątrz. W przypadku konfliktów jest zdany sam na siebie. Na zewnątrz występujemy jako osoby samotne albo związane fikcyjnie. Prawdziwy związek jako coś złego trzeba ukrywać, nie można być z niego dumnym. Trzeba się wstydzić szczęścia. Ta negatywna energia działa na partnerów, nawet na poziomie nieświadomym. Do tego dochodzi pułapka bezkonfliktowości. Skoro na zewnątrz mamy ciężko, to w domu musi być spokój absolutny, nie kłócimy się, nie dyskutujemy o różnicach. Zaklepujemy problemy, żeby było idealnie. Do rozmowy dochodzi wtedy, gdy jest już za późno, a obie strony nie mogą na siebie patrzeć. Zamykanie się w czterech ścianach to fatalny scenariusz dla każdego związku, także homo. Jest pierwszy etap miłości, gdy ludzie nie wychodzą z łóżka, siedzą w domu i patrzą sobie w oczy, są całkowicie samowystarczalni, ale to nie trwa długo, bo byśmy zwariowali.

Czy rodziny lepiej się do tych par odnoszą teraz niż kiedyś?

Zdecydowanie. Przychodzą do mnie rodzice pytać, jak rozmawiać, jak przełamać niechęć, skrępowanie wobec partnera dziecka. Chcą wiedzieć, jak się zachowywać, by nie obrazić stereotypami. Idealny układ. Powoli się cywilizujemy.

Na Zachodzie tworzą się homorodziny, kręgi przyjacielskie, które dbają, by rozpad związku nie był tylko problemem dwóch osób, ale grupy. U nas też?

Coraz bardziej. Badań nie mam, ale z praktyki odnoszę wrażenie, że lepiej o to dbają mężczyźni. Geje mają większą łatwość wychodzenia na zewnątrz, szukania przyjaciół. Lesbijki są bardziej zamknięte. Zakochują się, zamykają drzwi, barykadują się, nie ma świata. Dwie panie hodują koty i miłość, jakby były sklejone w jedną całość. Zakochane kobiety znikają ze sceny towarzyskiej, bo po prostu idą do domu. W efekcie lesbijki mają o wiele mniej społecznych dowodów na to, że ich związki funkcjonują. Ale ponieważ jako kobiety jesteśmy społecznie uczone, jak tworzyć ognisko domowe, jak budować i podtrzymywać więzi, to te związki są często bardzo trwałe. Czasem dochodzi wręcz do zjawiska fuzji, czyli zlania się dwóch kobiet w jedno, aż do utraty tożsamości. Zasklepienie w związku jest zabójcze i czasem wiąże się z problemami seksualnymi. To, że fala pierwszej namiętności opada, dotyczy wszystkich związków. Ludzie opatrują się sobie. Ale u lesbijek ten problem jest bardziej nasilony. One, w niektórych przypadkach, po kilku latach przechodzą płynnie w związek siostrzany. Seksualność gdzieś się rozmywa, one są coraz mocniej związane. Ale to kastruje pewien wymiar życia. I zwiększa niebezpieczeństwo, że uśpioną seksualność obudzi ktoś trzeci. Przez mężczyzn z kolei takie wygaśnięcie seksualności bywa mylnie odczytane jako sygnał, że miłość się skończyła. I zamiast inwestować w rozwój związku, zaczynają się rozglądać na boki.

Czy związki lesbijskie i gejowskie bardzo się różnią?

Związki są zarazem bardzo indywidualne i bardzo do siebie podobne. Wszystkie: gejowskie, lesbijskie, heteroseksualne.

Nie jest łatwiej dogadać się kobiecie z kobietą i mężczyźnie z mężczyzną?

Niekoniecznie. Mężczyźni na pewno nastawieni są trochę bardziej na efekt, na przykład wypiszą problemy na kartkach, jeśli ma to być skuteczne. A kobiety będą wracały do zaszłości, wypominały. To wynika z wychowania: mężczyźni walczą wprost, a kobiety nie, wytworzyły więc metody walki podjazdowej. To w związkach trochę widać. U kobiet jest więcej niuansów, drążą, jątrzą. Mężczyźni są bardziej prostolinijni. Ale tak naprawdę każda para jest całkiem inna, tyle że stereotypy dotyczące płci zostają czasem uwewnętrznione. Kobieta nie powinna wychodzić z inicjatywą, powinna być bierna, potulna, uległa, więc gdy w związku dzieje się coś niedobrego, trzeba siedzieć cicho, aż przejdzie. U mężczyzn to stereotyp, że faceci ze sobą nie gadają, tylko sypiają, nie okazują delikatności czy subtelności, bo mężczyzna powinien być konkretny, twardy i rzeczowy. Gdy się kłócą, nie mają odruchu, żeby przegadać problem, bo facet się nie rozdrabnia. Niezałatwione konflikty narastają. Partnerzy muszą ujawnić przed sobą, jakie stereotypy mają na temat męskości, kobiecości. Bo mają na pewno. I trzeba je odczarować.

Z badań socjologicznych wynika, że związki homoseksualne są wzorcowo partnerskie, podział ról jest bardzo płynny i spontaniczny, czego pary hetero dopiero się uczą.

Nie ma ucieczki, która jest w związku hetero: bo ja jestem z Wenus, a ty jesteś z Marsa, więc się nie zrozumiemy. Tu są dwie osoby ulepione z tej samej gliny. Muszą w sposób partnerski podzielić obowiązki i bardzo płynnie wchodzą w różne role. Muszą też dużo ze sobą rozmawiać, choćby dlatego, by omówić swoją sytuację społeczną. Mnóstwo rzeczy, które u hetero są jasne, trzeba ustalać. Choćby: kim będę dla twoich rodziców, przyjaciół.

No właśnie, nie mają gotowych matryc kulturowych. Muszą tworzyć własne, a to wymaga inwencji, kreatywności. Może to zaleta?

Nie ma matryc, więc do związku podchodzi się bardzo twórczo, a to wymaga dużego zaangażowania, trzeba dużo myśleć. Ale z drugiej strony, to jest trudniejsze, bardziej męczące. U jednych to wzmacnia związek, u innych przeciwnie. Zakochują się, ale jak trzeba pielęgnować związek, nie mają siły, męczą się. Po fazie zauroczenia i namiętności para nie przechodzi do kolejnego etapu, bo bohaterowie są zmęczeni.

Z badań wynika, że związki lesbijskie i związki gejowskie nieco odmiennie rozumieją wierność. Dwie kobiety wymagają od siebie wierności absolutnej. Wiele lesbijek mówi, że nawet nie potrafi wyobrazić sobie zdrady. Związki gejowskie są pod tym względem bardziej zróżnicowane. Częściej spotyka się postawy oddzielające zdradę psychiczną od fizycznej, która się nie liczy.

Dziewczynki się uczy, że seks łączy się wyłącznie z miłością, a chłopców się uczy, że mężczyzna przed ślubem musi się wyszumieć. To może być źródło różnic. Mężczyźni nie przykładają tak wielkiej wagi emocjonalnej do zachowań seksualnych. Kobiety ogromną, więc do zdrady również. Przez akt zdrady cała miłość zostaje zakwestionowana. Ale bym nie generalizowała w stylu – romantyczne kobiety, szumiący mężczyźni. Niezależnie od płci są związki, które ustalają pewne zasady, np. monogamii w związku partnerskim. A gdy się zdarzy zdrada, para siada i rozmawia. Jeszcze inni kwestionują monogamię w ogóle jako wytwór heteroseksualnej normy. Tworzą własne normy i zasady. Znam lesbijki, które mówią: jeśli partnerka potrzebuje wielu doświadczeń, kocha mnie, ale chce uprawiać seks też z innymi, dogadamy się. Pytanie, czy to nie są tylko deklaracje i czy wszyscy w tym układzie mają poczucie bezpieczeństwa.

Z jakim problemem najczęściej przychodzą pary?

Co zrobić, żeby miłość trwała, czyli z lękiem przed rozpadem związku, gdy pierwsza fala zakochania opada. To często wynika z nieprzepracowanych problemów osobowościowych. Kiedy ja jest w remoncie, trudno budować my. To jest także lęk przed kruchością związku, który nie jest zalegalizowany. Trzeba uczyć się budować bariery utrudniające zerwanie. Wspólne cele, planowanie przyszłości, podróży, wspólne pasje, projekty. Tak, żeby w wizji przyszłości czekało coś ważnego, co robimy razem. Związki hetero mają to do pewnego stopnia zagwarantowane; rodzą się dzieci, trzeba je wychować, wyedukować, mamy pełne ręce roboty; aż do momentu syndromu opuszczonego gniazda, kiedy dopiero może się okazać, że małżeństwa od dawna nie ma. W związkach homo gniazdo najczęściej od początku jest puste.

Niekiedy dwóch 40-letnich mężczyzn staje przed dramatem, bo jeden z nich ma niezrealizowaną potrzebę rodzicielską. Zaczyna wpadać w depresję i poczucie, że życie jest jałowe i puste. Z kobietami podobnie: jedna wychodzi z założenia, że jej orientacja seksualna oznacza, iż dzieci mieć nie będzie, a druga mówi: jestem lesbijką, ale chcę być matką. Ja zalecam, by nie robić z tego tabu w związku. Wystarczy, że to tabu społeczne.

Czy problemem bywa coming out, ujawnienie swej orientacji, gdy jedna strona go chce, a druga nie?

Życie w ukryciu stresuje, trzeba się stale pilnować. Mózg takich osób nie odpoczywa, bo cały czas patrzą na siebie z boku, czy się czymś nie zdradziły. Osoba wolna od tego obciążenia dostrzega jego absurdalność, może naciskać na ujawnienie. A druga, jeszcze na to niegotowa, tym bardziej się stresuje. Zwłaszcza że partner, który się nie pilnuje, zaczyna zachowywać się w sposób dla niej krępujący. Wzięcie za rękę w miejscu publicznym, które dla jednego partnera jest normą, dla drugiego może być koszmarem.

Dawniej homoseksualizm postrzegany był jako coś lekko dekadenckiego, związanego ze środowiskami artystycznymi, cyganerią. Dziś jest strasznie mieszczański, bardzo zwyczajny, choćby w dążeniu do legalizacji związków.

Dekadencja to jeden wymiar, a zwykłe życie miłosne – drugi. Jest grupa, która poszerza granice, szuka nowych doświadczeń; nazwijmy ją dekadencką. Druga grupa to ludzie żyjący w związkach hetero czy homo, które funkcjonują jako stadło i potrzebują pewnych udogodnień. Walka o legalizację związków ma bardzo silne podłoże praktyczne. To naprawdę tak jest, że ludzie chorują, tracą przytomność, mają operację, a wieloletnia partnerka czy partner nie może się niczego dowiedzieć ani załatwić. To są sytuacje dramatyczne. Albo gdy w takim związku jedna osoba umiera, a druga zostaje bez dorobku życia.

Czyli to kwestia życiowa, a nie potrzeba rytuału?

To ma dwa bardzo silne nurty. Jeden to niewygody życia, a drugi – psychologiczny, bo małżeństwo ma spajającą psychologicznie moc. Formalny papier rzeczywiście utrudnia wycofanie się ze związku. I ułatwia dogadanie się, bo motywacja jest większa. Dlatego wiele par wymyśla własne, rytualne zaślubiny, np. w kręgu przyjaciół. Nie chodzi o to, by naśladować heteroseksualne pary, ale mieć poczucie, że związek jest spojony.


Więcej na stronie Polityki

Sołtys i wieś

Właściwie to można było się tego spodziewać, choć łudziłem się, że będzie inaczej. Mam na mysli reakcje mieszkańców Leśniewa na informację o tym, że ich sołtys jest gejem. Marcin Nikrant (26 l.) w wyścigu do fotela sołtysa miał dwóch kontrkandydatów. Ale to on wygrał, i to w cuglach. Obiecywał nowe przystanki autobusowe, ponowne otwarcie apteki i poczty. Jest młody i energiczny. Wsi się jednak przestał podobać wraz z deklaracją, że jest w związku z mężczyzną. Komenatrzy na jego temat nie będę umieszczał ze wzlędu na szacunek jakim darzę młodego sołtysa. Jak to mówią - baba ze wsi wyjdzie, ale wieś z baby nie. Na szczęście nie cała wieś ma homofobiczne nastawienie. Widziałem komentarze niektórych mieszkańców, którzy bronią Nikranta. W nich jest nadzieja. Dla mnie sołtys Leśniewa jest idolem.

środa, 17 sierpnia 2011

Po co?!

Znalazłem dziś bardzo ciekawą wypowiedź, którą dedykuję wszystkim tym, którzy twierdzą, że związki partnerskie są niepotrzebne i uważają, że wszystkie problemy jakie napotyka związek homoseksualny można rozwiązać inaczej np. poprzez umowy notarialne, dodatkowe ubezpieczenia, upoważnienia itp.:

„Można by podobnie zapytać:
- po co ci umowa o pracę, skoro możesz mieć umowę o dzieło;
- po co ci możliwość jeżdżenia tramwajem, jak inni, skoro możesz się przejść;
- po co ci dom, skoro można mieszkać na dworcu;
- po co ci chodzić bez opaski, skoro opaska wcale nie uwiera.
Przykłady są bliższe lub dalsze, demagogiczne bardziej lub mniej, ale może naprowadzą na myśl, że nieprzyzwoite jest proponować ludziom namiastkę albo chociaż coś co by ich musiało wyróżniać od innych, zatem napiętnować.”

Porażka

Z relacji przedstawionej przez Wojtka Szota i Ewę Tomaszewicz z dzisiejszego posiedzenia komisji sejmowej w sprawie ustawy o umowie związku partnerskiego wynika jasno kilka problemów, przed którymi się znaleźliśmy. Pierwszy to stosunek SLD do praw osób homoseksualnych. Fakt, że Zdzisława Janowska z SLD, czyli wnioskodawca projektu, nie zjawił się w ogóle na posiedzeniu komisji wyraźnie wskazuje, że SLD na tej kwestii nie zależy. A skoro tak to chyba i homoseksualnym wyborcom powinno przestać zależeć na tym, by członkowie tej partii weszli do parlamentu przyszłej kadencji. Jeśli nieobecność przedstawiciela SLD wynika ze sporu członków tej partii z Robertem Biedroniem świadczy negatywnie tylko o SLD. Jest to potwierdzeniem tego o czym mówił Biedroń, że SLD nie dotrzymuje słowa i oszukuje nie tylko swoich członków ale i wyborców. Jeśli bowiem SLD zależy na prawach gejów i lesbijek to żaden konflikt personalny z kimkolwiek nie powinien zaważyć na działaniach w tej sprawie.
Drugi problem wydaje mi się jeszcze bardziej poważny, a jest nim mało zadowalająca opinia Sądu Najwyższego, która mówi, że projekt może być niezgodny z przepisami konstytucji dotyczącymi ochrony małżeństwa. Brak niestety umiejętności czytania ze zrozumieniem u niektórych ekspertów, ponieważ konstytucyjna ochrona małżeństwa heteroseksualnego nie wyklucza w żaden sposób objęcia prawami i obowiązkami innych związków, a nawet objęcia ich taką samą ochroną. W żaden sposób nie wpływa to bowiem na instytucję małżeństwa. Nie rozumiem czemu nie zwrócono uwagi na inny przepis konstytucji, który zabrania dyskryminacji z jakiegokolwiek powodu w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym. Wszak brak regulacji prawnych dla związków tej samej płci jest złamaniem tego zapisu. Stanowisko to podzieliły sądy najwyższe w wielu państwach. By nie być gołosłownym wspomnę chociażby to, że w 2002 roku Federalny Trybunał Konstytucyjny odrzucił pozew landów Bawarii, Saksonii i Turyngii, które dopatrywały się w związkach partnerskich osób tej samej płci podważenia zasadniczej pozycji małżeństwa i rodziny. W Karlsruhe uznano prawo o związkach partnerskich za zgodne z konstytucją. Poza tym podkreślono, że ochrona małżeństwa nie uniemożliwia prawodawcy przyznania związkom homoseksualnym praw i obowiązków przysługujących także małżeństwom. Opinia polskiego Sądu Najwyższego jest tyleż samo dla mnie zaskakująca co niedorzeczna. Jedynymi kwestiami, które mogłaby budzić wątpliwości sędziów jest możliwość zawierania związków partnerskich przez pary heteroseksualne z uwagi na to, że mają one możliwość zawarcia małżeństwa oraz nierównowaga między prawami i obowiązkami w przypadku proponowanych związków partnerskich. Nie powinno budzić jednak wątpliwości samo przyznanie zarejestrowanym związkom jednopłciowym praw i obowiązków dostępnych dotychczas dla małżeństw. Tak było między innymi na Węgrzech, gdzie Sąd Najwyższy zakwestionował jedynie prawo par heteroseksualnych do zawierania związków partnerskich, akceptując zrównanie związków partnerskich homoseksualnych z heteroseksualnymi małżeństwami. Cóż, jakie państwo tacy i jego sędziowie.
To nie koniec problemów, jakie ujawniło skierowanie projektu Grupy Inicjatywnej do prac parlamentarnych. Świadczy to tylko o jednym – z tego projektu trzeba czym prędzej zrezygnować, tym bardziej, że nie ma jakichkolwiek szans nie tylko na jego przyjęcie, ale i dopracowanie w komisji, które w rzeczywistości równałoby się ze stworzeniem nowego projektu ustawy. Czy to porażka? Tak, uważam to za porażkę nas wszystkich. To porażka Grupy Inicjatywnej, która zafiksowana na swoim pomyśle nie licząc się z oczekiwaniami gejów i lesbijek dała się wmanewrować SLD w ich oszukańczą kampanię wyborczą nic na tym nie zyskując. To porażka Polski, która nadal pozostanie zaściankiem cywilizacyjnym. To także moja osobista porażka, ponieważ nadal będę traktowany przez państwo jak obywatel drugiej kategorii, choć na to nie zasługuję. Tę bitwę uważam za przegraną. O wygranej wojnie jestem pewien, ale ile czasu będzie na to potrzeba trudno mi przewidzieć. Nie spodziewam się po dzisiejszym dniu szybkiego zwycięstwa.
Żeby nie skończyć dzisiejszego wpisu pesymistycznie chcę zauważyć, że do jednego mi się dzisiejsze prace w komisji przydały, a mianowicie do podjęcia ostatecznej decyzji na kogo w zbliżający się wyborach nie zagłosuję. Nie zagłosuję na żadnego członka (chcąc być taktownym nie używam popularnego synonimu tego słowa) z SLD.

niedziela, 14 sierpnia 2011

Deszczowy weekend :(

Miałem bogate plany wyjazdowe na weekendowe, ale przestraszyłem się prognoz i siedzę w domu. I całe szczęście, że nie skusiłem się na górskie wyprawy, bo prognoza się tym razem sprawdziła. Właśnie z powodu "polskiej" pogody tak często spędzam wolne dni poza Polską. Tym razem 3 dni to jednak za krótko, by jechać tam, gdzie jest słońce. Jeden plus tego jest taki, że jutro goscie i będzie można się pobawić i napić. A dziś Żelazowa Wola :)
Dla tych, którzy mokną nad Bałtykiem i których zwiewa ze szlaków w Tatrach trochę słońca w teledyskach.





sobota, 6 sierpnia 2011

piątek, 5 sierpnia 2011

Hrvatska 23.07-4.08 2011 r.











Na opisanie Chorwacji wystarczy kilka słów: przecudna, zapierajace dech w piersiach krajobrazy, wspaniałe zabytki, czyli wszystko o czym marzy turysta. Było wspaniale. Polecam każdemu - i temu kto jest żądny kąpieli morskich i słonecznych, i temu, kto chce się wyszaleć w lokalach, i temu, kto pragnie podziwiać piękne krajobrazy jak i zainteresowanym zwiedzaniem zabytków. Wrócę tam w przyszłym roku na pewno. A nie wiem czy jeszcze nie skuszę się na jeden wyjazd do Chorwacji w tym roku jak czasu starczy.
























czwartek, 4 sierpnia 2011

Arent - muzealny eksponat i jego miłośnik w jednym

Przez 2 tygodnie odcięty od Polski i tego co się tu dzieje zaliczyłem dziś bolesny come back. Wystarczyło, ze poczytałem relacje z obrad sejmowej Komisji Praw Człowieka i Polityki Społecznej i Rodziny nad ustawą o umowie związku partnerskiego, by nabawić się bólu głowy i zacząć przeklinać. Polityczna dziwadło w osobie posłanki Arent przerosło moje najśmielsze wyobrażenia o tym jak ograniczony intelektualnie może być poseł. Metafora o trzech wyspach – gejowskiej, lesbijskiej i hetero i o ich przetrwaniu była totalnie nietrafiona. Arent zachowuje się tak jakby dzięki związkom partnerskim miały zniknąć pary heteroseksualne. Poza tym nikt nie chce tworzyć ani wysp ani gett. Związki partnerskie – a jeszcze bardziej małżeństwa dostępne dla homo i hetero – właśnie sprawiłyby, że ugettowienie byłoby znacznie mniejsze niż dziś. Odniosłem wrażenie, że Arent chętnie wysłałaby wszystkich gejów i lesbijki na jakąś wyspę. Ja wysłałbym za to Arent na wyspę i to bezludną, by nie trzeba było słuchać jej bełkotu. Arent nie dopuszcza też do siebie oczywistości, że geje i lesbijki nie są pozbawieni zdolności reprodukcyjnych i jeśli na jednej wyspie znaleźliby się geje a na innej lesbijki to poradziliby sobie oni z dopłynięciem do siebie i ze spłodzeniem oraz wychowaniem potomka prawdopodobnie znacznie szybciej niż para hetero na jeszcze innej wyspie. Dla chcącego nic trudnego. I skąd ta pewność Arent, że para heteryków się sobie spodoba i że będzie płodna, a nawet ze będzie chciałba mieć dzieci. Tak w ogóle to rozważania o wyspach są zupełnie pozbawione sensu. Głupie przypowiastki niech sobie Arent zostawi do kościelnej kruchty, choć jako rozwódka chyba nie będzie tam miło widziana. Wszak według wyznawanej przez siebie ideologii jest godną potępienia grzesznicą. Mówienie przez Arent, że ma prawo w Sejmie reprezentować swoich wyborców zakrawa o smutny żart. Poseł nie jest wybierany po to, żeby reprezentować „swoich” wyborców ale żeby działać na rzecz wszystkich obywateli. By móc reprezentować kogoś lub coś radzę zapisać się Arent do jakiegoś kółka hobbystycznego, najlepiej miłośników rzeczy i zjawisk nienaturalnych, gdzie świetnie by pasowała. Mogłaby połączyć tam pasję z cechami osobistymi. Byłaby niczym muzealny eksponat i jego miłośnik w jednym.
W końcu projekt nie został odrzucony, przeszedł do dalszych prac, co wszystkich napawa optymizmem. Mnie nie, bo z czego się cieszyć jeśli dla wszystkich jest jasne, że przed wyborami do żadnego głosowania nie dojdzie.

Anna Wiśniewska-Grabarczyk - Homoopieka homobarbarzyńców

Jest nowy projekt – homofoby mogą chwytać za patisona (albo jakąś inną broń jednosieczną) i bronić świętości rodziny. Bo chce się oddać dzieci nie- i narodzone w ręce homobarbarzyńców. Nikt ustawy o związkach partnerskich nie przeczytał – bo po co? Przecież wszyscy znamy się na rodzinie (i piłce nożnej) świetnie. Mnie lektura tej i innych ustaw równościowych przekonała, że naprawdę wszyscy jesteśmy homo.


Od dawna nosiłam się z chęcią zrozumienia świętego oburzenia, jakie wywołuje propozycja społeczno-prawnego usankcjonowania wychowywania dzieci przez pary homoseksualne. Nierzadko w obronie nic niepodejrzewających dzieci stają rodziny sprawne intelektualnie i etycznie. Co więcej, rodziny w pełni homoopiekuńcze. Matka pełni stałą rolę w przemyślanej polityce wychowania dziecka. Ojciec jest figurą dochodzącą, który nakłada się na dzieciństwo latorośli szarym majakiem.


Nawet tak skonstruowana komórka społeczna (jeśli nie przynależy do komórki radiomaryjnej) nie przyzna wprost, że zadania i rola rodzica są uzależnione od płci. Że, niezależnie od tego, czy matka jest bliska wykrycia czegoś na miarę radu i polonu, zamienia fartuch laboratoryjny na kuchenny. Dlatego w rozmowach z wybranymi przedstawicielami tzw. tradycyjnego podziału ról usłyszeć można, że żona zrezygnowała z kariery, bo miała instynkt macierzyński. Czyli wynika z tego, że ojciec nie miał instynktu ojcowskiego, bo w przeciwnym razie on również zrezygnowałby z kariery.


Przeciwnicy ustawy, jak choćby red. T. Terlikowski, martwią się o kobiety. „Wyobraźmy sobie, że para żyje razem przez 30 lat i kobieta nie pracuje, zajmuje się domem. Następnie facet odchodzi w siną dal. W małżeństwie kobieta byłaby zabezpieczona prawnie”, mówi publicysta.


Zakładam, że los kobiet nie jest redaktorowi obojętny. Zakładam, że chce otoczyć matki silnym, męskim ramieniem. Prosiłabym jednak o niewciąganie mnie, kobiety, na listę dam oczekujących wsparcia i oparcia się o swego małżonka. Aż wstyd, że podnoszone są tak egoistyczne pomysły – niechże red. Terlikowski da odpocząć silnym ramionom mężczyzn i pozwoli kobietom przespacerować się do pracy. To zrobi dobrze obu stronom małżeńskiej diady.


Niestety znaczna część społeczeństwa rozsiadła się gdzieś pomiędzy XIX-wieczną narracją o rodzinie a czasami współczesnymi. Męska część z tej części czuje nieodpartą ochotę i obowiązek opiekowania się damami. Damy dają sobie radę, panowie. Nie trzeba nam męskich ramion i święceń małżeńskich. A przynajmniej niektórym damom. I dla nich ustawa o związkach partnerskich jest ustawą dobrą. Tak jak nie ma, na szczęście, prawa zabraniającego kobiecie być u boku męża i prowadzić mu dom, tak nie ma prawa nakazującego kobiecie wychowywać dzieci a mężczyźnie realizować się w obszarach pozadomowych.


Przeciwników ustawy niepokoi również kwestia tzw. mniejszości seksualnych. Czego chcą ci geje i te lesbijki w nowej ustawie? Wolnego dostępu do dzieci! Olaboga! I nieważne, że nie ma tam jednak ani jednego zapisu o adoptowaniu dzieci przez gejów i lesbijki.


Aby zbadać szkodliwy wpływ związków partnerskich na rozwój małego człowieka, należy zbadać szkodliwość tradycyjnego podziału ról na rozwój małego heteryka. W obu wypadkach mówimy przecież o opiece jednopłciowej. W wypadku związków partnerskich – pary lesbijek bądź gejów. W wypadku tradycyjnej rodziny – w niemal 100% przypadków mamy, bądź jakiegoś rodzaju babińca – mamy, babci, cioci (rzadko słyszę, by w opiece pomagał stryj czy wuj, o wiele częściej można się spotkać z ciotką).
Odpowiedź na pytanie czy homoopieka ma zły wpływ na kondycję ludzką może nie być łatwa. Wszystko zależy od punktu spojrzenia (i innych danych). Większość z nas będąc małymi obywatelami była donaszana, dotulana, dopieszczana przez mamy. Statystyki bezlitośnie wskazują, że to mamy brały (i biorą) urlopy wychowawcze i że, mimo corocznych postanowień, po urodzeniu dziecka nie wracają na studia czy do pracy. Mimo tego wspólnotowego doświadczenia nie wszyscy jesteśmy miłośnikami Teda Bundy’ego.


Dopuszczam myśl, że w walce o zachowanie zdrowia rodziny idzie o równość proporcji czynnika męskiego i żeńskiego w wychowaniu. Czy zatem osoby zorientowane na heterowalkę zaczną kojarzyć samotne matki z losowo wybranymi kandydatami na mężów i opiekunów dzieci? A mężczyznom samotnie wychowującym dzieci będą przysposabiać kobietę (jako wyrównujący czynnik żeński)? I co z domami dziecka prowadzonymi przez zgromadzenia zakonne – czy tam kobietom będzie narzucony czynnik męski, jako wprowadzający ordo naturalis? Czy będzie złożony projekt ustawy, w myśl której urlopy ojcowskie i macierzyńskie zostaną zrównane? Czy mama i tata będą mieli zagwarantowaną taką dystrybucję dóbr w nowym społeczeństwie, że oboje będą mogli decydować, kto ile zostaje w domu? Wątpię.


Jest jeszcze jedna, bardzo trudna, rzecz, z jaką przyjdzie się zmierzyć wszystkim rodzinom hołdującym tzw. tradycyjnym wartościom i figlarnym podziałom na męskie i niemęskie. To zbadanie proporcji występowania tychże arcyważnych pierwiastków w wychowaniu swoich latorośli. Przyznanie się do homonormalności (na jaką skazują nas warunki ekonomiczne) może być w tej całej grze o kondycję rodziny najtrudniejszym etapem. Wszyscy jesteśmy homo – trzeba pozwolić zinternalizować tę prawdę wszystkim ojcom wracającym po pracy do domu i ich żonom czekającym na gankach.

Źródło: Krytyka Polityczna