wtorek, 20 grudnia 2011

Damian Niebieski - Wiem, ale nie powiem

Niedługo święta. Kończy się rok, seriale mają przerwę świąteczną i jakoś tak nic się nie dzieje. Ostatnio, jak zwykle, czekałem na autobus, w międzyczasie zaglądając przez ramię pewnej pani, która przeglądała szybko „Fakt”. Na jednej ze stron Anna Grodzka. Nie na barykadach, nie w Sejmie, ale w sklepie odzieżowym. Tabloid wykrył, że posłanka robi zakupy w sklepie dla puszystych i poświęca temu dużo uwagi, aby odpowiednio dopasować elementy garderoby. Podobno to problem wielu jej rodaczek. Temat sensacyjno-zwyczajny z wkładką edukacyjną, bo oto pani Zosia z mięsnego czy ja dowiemy się, że Anna Grodzka robi zwyczajne rzeczy: chodzi do sklepu, pewnie prowadzi też samochód, zmywa naczynia, kto wie – może i umie zrobić schabowe z piersi kurczaka. Tak jak każdy.

Mogę się założyć, że takie zejście do mas w postaci kilku zdjęć w „Fakcie” daje o wiele więcej w temacie tolerancji, niż merytoryczna rozmowa w programie telewizyjnym. Nie wszyscy mają telewizor, nie każdemu chce się słuchać. Osoba transseksualna nagle zostaje pozbawiona transseksualnej łatki i – proszę – zachowuje się normalnie. Szkoda, że bardziej normalne wydaje się ładowanie nabiału i pasztetu do wózka, niż mówienie o prawach przysługujących osobom LGBTQ, ale to już osobny temat.

Są jeszcze inne sposoby nawiązania kontaktu z szerokim gronem odbiorców. Świadome. Realizowane z premedytacją, gdy po cichu się liczy, że często powtarzane kłamstwo staje się prawdą. Znani mówią o wszystkim innym: prasowaniu skarpet, hodowli rybki na ekranie laptopa, smażeniu mielonych, ale o swojej orientacji i tym, co się z nią wiąże – już nie.

Składniki mielonego są publiczne, ale partner osoby homoseksualnej, który go usmażył, jest już prywatny. To bardzo wygodne i powszechnie akceptowane wśród ludzi z pierwszych stron gazet. Korzystają oni z dorobku tych strasznych działaczy, jednocześnie odżegnując się od publicznego opowiadania o swojej np. homoseksualnej dziewczynie. Rozumiem, że Kuba z II B nie może w gazetce szkolnej – tuż po wygranym meczu – opowiadać o swoim chłopaku. Koledzy być może nie daliby mu spokoju. Domyślam się, że w każdym miejscu pracy są pewnie osoby nieprzychylne gejom. Zdarza się jednak – i uwierzcie mi, wiem, co mówię – że ludzie mogą nam być nieprzychylni również z powodu: naszego charakteru, sposobu wiązania sznurówek, irytującego dzwonka w komórce, kanapek z makrelą, którą czuje całe biuro… Z powodu tego, że nie przykładamy się do pracy, albo przykładamy za bardzo, że pijemy kawę o 11.00 zamiast o 11.02. Znajdą się dziesiątki innych powodów.

Gdyby niektóre znane niby-ukryte osoby homoseksualne były heteroseksualne, to automatycznie to, co dzisiaj jest prywatne, stałoby się publiczne. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to odpowiadam już teraz: nie, nie, nie. Nie dam się przekonać. Obrona rzekomej prywatności przez homoseksualnych znanych i lubianych jest spowodowana wewnętrznym lękiem przed odrzuceniem, konsekwencjami zawodowymi, brakiem akceptacji, utratą autorytetu – tak jak u większości z nas. To już nawet w „Pani” było, w dziale poradnikowym. To także lęk przed przypisaniem maski „tego geja” czy „tej lesbijki”, gdy w mediach wszystko inne przestaje mieć znaczenie.

Przykład Tomasza Raczka pokazuje, że można i z tym sobie poradzić. Nie namawiam do outowania na siłę, zmuszania kogoś – obojętnie czy jest zwykłym Kowalskim czy nie. Artysta czy osoba z mediów nie musi opowiadać o swojej rodzinie – heteroseksualnej czy homoseksualnej. Jednak dopóki chęć mówienia o wszystkim, tylko nie o swoim homoseksualnym partnerze, będzie wynikiem strachu przed reakcją innych, nie uwierzę w szczerość takich osób, gdy nieprzymuszone – podkreślam, nieprzymuszone – opowiadają w wywiadzie czy książce o swoim życiu. Pomijając zgrabnie różne jego sfery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz