środa, 28 marca 2012

Wzorce męskości

Paulina Papierska na swoim blogu skomentowała program Dawida Wolińskiego i Marcina Tyszki, który od kilku tygodni emitowany jest na TVN.
„Po pierwszym odcinku nie chciałam nic komentować. Stwierdziłam, że każdemu należy się druga szansa. Poczekałam na drugi odcinek. Nie wytrzymałam. To program z tych, kiedy podczas reklamy jest czas, żeby odetchnąć. Trzeciego odcinka już nie obejrzę. Chłopaki po co Wam to? Zajmujecie się takimi ciekawymi rzeczami, a z perspektywy widza wyglądacie jak medialne chorągiewki. Najgorsze jest to, że oberwą na tym homoseksualiści. Napewno ten program nie poprawi wizerunku homoseksualistów. Pogorszy.”
Na blogach i forach oburzenie wśród gejów, którzy oskarżają Wolińskiego i Tyszkę o to, że psują wizerunek gejów. Uważam, że to absurdalne. Ciekawe, że facet może drugiego lać po mordzie, być totalnym idiotą, a mimo to nie psuje wizerunku mężczyznom. Jeśli jednak zaczyna być „przegięty” to staję się oliwą do ognia dla homofobów. Sto razy wolę przegiętego Tyszkę i Wolińskiego niż męskostereotypowego Poniedziałka.

poniedziałek, 26 marca 2012

Klęska demokracji`

Słoweńcy we wczorajszym referendum odrzucili nowy kodeks rodzinny, rozszerzający uprawnienia jednopłciowych związków partnerskich. Sytuacja jest kuriozalna. O prawach człowieka zadecydował publiczny plebiscyt, w którym wzięło udział jedynie 29% społeczeństwa. Na wynik miało wpływ niewątpliwie katolickie lobby, które od tygodni szerzyło nieprawdziwe informacje o ustawie. To klęska demokracji. Sytuacja jest patowa. Z jednej strony Słowienia jest zobowiązana do respektowania orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który nakazał zrównanie związków partnerskich z małżeństwami, a z drugiej strony nie może tego zrobić ze względu na odrzucone w referendum zmiany. Rząd i parlament znalazły się w sytuacji, z której nikt nie wie jak wybrnąć. Zapowiedziano co prawda złożenie nowego projektu do parlamentu, jednakże może on być przyjęty dopiero po upływie roku od referendum. A co do tego czasu z nakazem Trybunału Konstytucyjnego? Jak go respektować bez przepisów prawnych?

niedziela, 11 marca 2012

Prof. Mirosław Wyrzykowski o związkach partnerskich

Kazimierz Bem, Jarosław Makowski - Jezus rodziny nigdy nie założył

Państwo nie ma prawa mówić ludziom, kogo mają kochać, z kim się wiązać lub zamieszkać



Duża część rodzimych polityków, by określić swoją tożsamość ideową, stosuje następującą formułę: "Jestem gospodarczym liberałem i obyczajowym konserwatystą". To swoiste wyznanie wiary rozumie się następująco: "Jestem zwolennikiem kapitalizmu i drogie są mi tradycyjne wartości rodzinne". Innymi słowy, jeśli liberał, to gospodarczy! Jeśli konserwatysta, to katolik. O ile więc liberalizm sprowadzony w Polsce do ślepej wiary w moc "niewidzialnej ręki rynku" jest akceptowany, o tyle liberalizm staje się problemem, gdy stawia na wolność i autonomię ludzkiego sumienia.

Jest to zarazem powód, że nie ma on dobrej prasy kościelnej. Kościół rzymskokatolicki (ale zdarza się to i innym wyznaniom) straszy ludzi "zgniłym liberalizmem", który musi prowadzić do rozkładu rodziny, państwa i - co najważniejsze - religii. Liberałów przedstawia się jako osobników, którzy nie mają żadnych trwałych przekonań, walczą z religią i są rozwiązłymi hedonistami. A to bije ponoć w tak drogie każdemu politykowi w Polsce wartości rodzinne - a w kolejnym kroku - w wartości chrześcijańskie. Czy można być liberałem i chrześcijaninem jednocześnie?


Na początek zastrzeżenie: Nie chcemy podważać wartości rodzinnych. Idzie nam tylko o pokazanie retorycznego fortelu, który sprowadza się do tego, że słowo "rodzina" w powiązaniu z chrześcijaństwem jest przez naszą prawicę używane do politycznej wojny i wykluczenia. Zauważmy: Chyba w żadnym innym kraju słowo "rodzina" nie jest tak często przywoływane w debacie publicznej. Zdanie: "Dla mnie najważniejsza jest rodzina" można usłyszeć od reklam banków poprzez produkty spożywcze. Słowo "rodzina" jest odmieniane w listach duszpasterskich episkopatu przez wszystkie przypadki tak, że można odnieść wrażenie, iż przesłanie chrześcijaństwa sprowadza się tylko do troski o rodzinę, a nie do naśladowania Chrystusa.

Jednak uważna lektura Nowego Testamentu dostarcza nam intrygujących faktów. Sam Jezus rodziny nigdy nie założył. W przypowieściach rzadko wypowiadał się na jej temat. A gdy już to czynił, sugerował wręcz, że - by móc się stać jego naśladowcą, co jest sensem bycia chrześcijaninem - należy "znienawidzić" swoją rodzinę (Łk 9, 59-60). Lub definiował ją zgoła inaczej niż my (Mt 12,50) - mówiąc, że jego rodziną jest wspólnota wiernych żyjących według jego nauki.

Apostoł Paweł z kolei stwierdza, że to celibat jest najwyższym dobrem chrześcijan. Małżeństwo jest dopuszczalne, jednak nie w celu budowania "podstawowej komórki społecznej", ale by wygasić namiętność między ludźmi: "Lepiej jest zawrzeć małżeństwo niż płonąć" (1 Kor. 7,9).

Poglądy św. Pawła nie były odosobnione. W 393 r. papież Syrycjusz potępił naukę mnicha Jowiniana głoszącego, że małżeństwo jest równie wartościowym i godnym wyborem życiowym co celibat. Papieża poparli ojcowie i doktorzy Kościoła, święci: Hieronim, Ambroży, Augustyn i Jan Chryzostom. Ten ostatni dosadnie stwierdził: "Tam gdzie jest małżeństwo, tam jest śmierć".

Starochrześcijański nacisk na celibat i wspólnotę wiernych - a nie na zawieranie małżeństw i prokreację - dominował w teologii przez długie wieki. Ustąpił dopiero pod naciskiem coraz silniejszych państw, które chrześcijaństwo postrzegały jako skuteczną siłę stabilizującą drobnomieszczańskie rodziny. Te z kolei były potrzebne, by tworzyć posłusznych, poddanych i karnych rekrutów do coraz liczniejszych armii.

Symbioza ta osiągnęła apogeum w czasach wiktoriańskich, gdzie rodzinę postrzegano jako mikropaństwo, z pobożnym mężem i ojcem jako jej głową, wysyłającym synów do służby w armii i Kościele. Z nauczaniem Jezusa i Pawła ma to mało wspólnego. Nic dziwnego zatem, że znany biblista Dale Martin z Uniwersytetu w Yale nazywa obsesję Kościołów na punkcie rodziny "bałwochwalstwem".

Dziś kategoria rodziny, rozumianej jako związek mężczyzny i kobiety, jest używana w bojach politycznych jako pałka dyskryminacyjna wobec innych form ludzkiego związków. A przecież chrześcijanie, mówiąc o świeckim małżeństwie w świeckim państwie, nie powinni mieć żadnego problemu, by powoływać się na argumenty stricte liberalne. Tak jak państwo nie może mówić ludziom, w co i jak mają wierzyć, tak samo nie może mówić ludziom kogo mają kochać, czy z kim się wiązać lub zamieszkać.

Zapytajmy samych siebie, czy jako rodzice wyobrażamy sobie sytuację, że zmuszamy swoją córkę lub syna, by wiązał się ze wskazaną przez nas osobą? Chcemy przede wszystkim, żeby związek naszego dziecka opierał się na miłości i trwałości. Podobnie musi działać państwo: gwarantować autonomię obywateli w wyborze partnerów życiowych i wspierać trwałość ludzkich związków.

Dobre prawo w tym względzie musi zatem odzwierciedlać dwie podstawowe zasady: równości i niedyskryminacji. W świeckim małżeństwie ważna jest troska o drugą osobę, wierność, miłość i trwałość związku. W Polsce małżeństwa mogą zawrzeć osoby starsze, bezpłodne i osoby, które nie planują w ogóle mieć dzieci. Posiadanie potomstwa, wbrew temu, co ciągle powtarza się w dyskusjach na temat małżeństwa, nie jest w naszym kraju warunkiem jego istnienia. Nie może więc to być argument przeciwko związkom tej samej płci, które w naturalny sposób nie mogą mieć dzieci. Taki rodzaj hipokryzji i dyskryminacji należy zatem odrzucić.

Ponadto konserwatyści głoszą, że związki partnerskie, w tym związki osób tej samej płci, są zagrożeniem dla świętości i nienaruszalności małżeństwa. Postawmy sprawę na ostrzu nożna: dopóki przeciwnicy legalizacji związków jednopłciowych nie wykażą empirycznie i przekonująco, że związek partnerski Eltona Johna ma przełożenie na rozkład tradycyjnych małżeństw, a związek ministra Guido Westerwellego spowodował radykalne obniżenie dzietności niemieckich rodzin, dopóty nie ma żadnych powodów i żadnego usprawiedliwienia dla tego, by polskie prawo wyłączało pewną grupę społeczną z zasady niedyskryminacji i równego traktowania. Historyczność instytucji takiej jak małżeństwo musi ustąpić wobec godności człowieka i zasady równego traktowania: obowiązuje nas tutaj ta sama logika jak wtedy, gdy przyznaliśmy kobietom prawa wyborcze czy znieśliśmy niewolnictwo.

Dlaczego więc chrześcijanie powinni bronić liberalnych wartości jak niepodległości? Liberalne państwo zostawia każdemu człowiekowi prawo do wyznawania religii pod warunkiem, że nie chce jej narzucać siłą innym. Wielu twórców amerykańskiej konstytucji, choć prywatnie było osobami religijnymi (np. John Adams) uznawało ścisłe rozdzielenie Kościoła od państwa "murem separacji", jak to ujął Thomas Jefferson, za korzystne nie tylko dla państwa, ale przede wszystkim dla samej religii. Mając też w pamięci prawdę, że nikt nie może być królem czy władcą ludzkich sumień, liberalizm uważa, że państwo nie tylko nie powinno, ale i nie może mieszać się w sprawy religijne. Argumenty religijne nie mogą zatem mieć rangi asów w świeckiej debacie publicznej.

Czy to nam się podoba, czy nie, polskie prawo będzie zmuszone uregulować prawa i obowiązki związków nieformalnych i jednopłciowych. Już teraz taki obowiązek wynika z orzecznictwa trybunału w Strasburgu. Polskie prawo, jak na razie, tę kwestię ignoruje. Ale czas dla takiej postawy dobiega powoli końca - może go jeszcze skrócić jedna dobrze napisana skarga do Strasburga. By tego uniknąć, potrzebna jest nam spokojna, sumienna i racjonalna debata na temat skali ochrony prawnej tego typu związków, które proponujemy określić mianem "partnerstwa domowego".

Przestańmy zatem odwoływać się do często fikcyjnej "tradycji" (jak to czyni prawica) albo zgłaszać projekt ustawy o "związkach partnerskich" w ostatniej chwili przed rozwiązaniem parlamentu, wiedząc, że nie ma on szans na uchwalenie (jak to zrobiło ostatnio SLD). Zamiast tego wybierzmy liberalne rozwiązania dla tego problemu.

Demokratyczne i świeckie państwo prawa, szanując autonomię Kościołów w kształtowaniu nauczania moralnego ich wiernych, musi jednak analogicznie szanować autonomię swoich obywateli w wyborze życiowego partnera. Oznacza to, że musi zapewnić im faktyczną równości wobec prawa i ochronę przed dyskryminacją. Trudno sobie wyobrazić, by chrześcijanie mogli się z takim podejściem nie zgodzić.

*Kazimierz Bem jest doktorem prawa, publicystą protestanckim, przygotowuje się do bycia pastorem ewangelicko-reformowanym w USA, gdzie obecnie mieszka. Stale współpracuje z Instytutem Obywatelskim

**Jarosław Makowski jest szefem związanego z PO Instytutu Obywatelskiego

sobota, 10 marca 2012

Robi się ciekawie - rozmowa z Agnieszką Graff

O nowej sytuacji politycznej i o homorodzicielstwie z Agnieszką Graff rozmawia Marta Konarzewska

Po zeszłorocznych wyborach parlamentarnych powiedziałaś: „Tym razem nie uległam szantażowi”. Zagłosowałaś wreszcie po swojemu.Tak, traktuję wybory jako osobistą obywatelską przygodę i ta przygoda zwykle była przykra: idziemy bronić Polskę przed „kaczyzmem”, albo zamykamy oczy z obrzydzeniem i głosujemy na SLD, bo jednak to lewica.

Aż tu nagle Palikot wprowadził nasze postulaty do Sejmu. Coś się ruszyło?Tak. Jestem przekonana, że obecność w Sejmie Wandy Nowickiej, Roberta Biedronia i Anny Grodzkiej to jakościowa zmiana. Nie przepchną żadnej ustawy samotrzeć, ale już pierwsze zetknięcie Roberta z drapieżną homofobią w parlamencie miało wymiar edukacyjny. Podobnie jak spory wokół Wandy, chociaż dla niej na pewno bolesne, były potrzebne. Coś się tu wreszcie „przewala”.
Choć oczywiście, jak wiele osób, jestem zaniepokojona tajemniczością Ruchu Palikota jako bytu politycznego. Nie wiadomo, co z tego wyniknie, bo nie do końca wiadomo, czym to jest. Są tam ludzie, których nie znamy, albo o których wiemy różne nieciekawe rzeczy.

Przyjrzyjmy się trójce, którą znamy: Biedroń – gej.
Tak. I prawa gejów w Sejmie.

Tak, ale mężczyzna. Dalej: Nowicka - kobieta, ale hetero. Feministka i prawa kobiet w Sejmie.
Wiem, o co zapytasz - brakuje ci tu lesbijki?

Tak! Czy to symbolicznie odzwierciedla sytuację społeczną?
Jednak chyba nie ma wśród polskich NGO-sów lesbijki o takiej widzialności i takim parciu na politykę. Nowicka startowała w rozmaitych wyborach od wielu lat i ma prawdziwy temperament polityczny. Jest naprawdę gotowa. Można to oczywiście analizować symbolicznie (jak homo, to mężczyzna, a jak kobieta, to feministka). Ale nie dajmy się zwariować tej symbolice. W Polsce nie było etapu rozwoju ruchu kobiecego, w którym kwestie lesbijskie spychano by jako niebezpieczne i teraz też tak nie jest. Choć oczywiście byłoby wspaniale, gdyby zaistniała w głównym nurcie osoba, która by wprowadziła obraz kobiety nieheteroseksualnej jako akceptowalny. Jak Ellen DeGeneres w USA.

Sama miałam szanse startować w Łodzi z listy Palikota, ale nie skorzystałam, nie jestem zwierzęciem politycznym. Choć wielu twierdzi, że chodzi o symbolikę i powinnam to zrobić.
Tak, bo myśmy w ogóle od lat myśleli o wyborach jako o czymś, gdzie chodzi tylko o symbolikę. A sukces Palikota to zmienił. Pewnie naprawdę byś się dostała.

Na szczęście dostała się Grodzka. Z Krakowa. Jak to się stało?
Sama nie znam innego Krakowa niż ten feministyczny, środowisko tamtejszych genderów, efka, Zadra. Ale rozumiem, że to miasto, zarówno intelektualnie jak i przestrzennie, zajęte przez Kościół. W ostatnich latach było głośno o rozmaitych tamtejszych sporach majątkowych, pamiętamy też spory wokół pochówku Kaczyńskich na Wawelu. Myślę, że laicka część Krakowa mogła mieć dość i zagłosować na przekór.

A posłom nigdy dość? Widzą geja, słyszą „poniżej pasa" i w rechot.
Ten rechot to nie jest ekspresja żadnej tajemniczej idei ani sedno niczyich przekonań, nic, co nas poprowadzi w głąb serc konserwatystów. To po prostu homofobiczny odruch. Ale okazało się też, że ten śmiech był śmiechem z innej epoki, stąd tak szybko potem nastąpiło zawstydzenie.
A politycznie to kwestia paktu z Kościołem. Czyli też odruch.

O którym piszesz w „Magmie”.
Mimo to, a może właśnie dlatego, uważam, że Robert Biedroń jest idealnym gejem na polski Sejm. Jest tym gejem, którego nasze mamy chciałyby mieć za zięcia. Miły chłopiec, teraz trochę przyprószony siwizną, uśmiechnięty, solidny, dojrzały…

... w eleganckim swetrze, a nie kolorowych apaszkach.
Tak, ja myślę, że on ten image kultywuje świadomie: nie chce epatować innością, lecz przekonać społeczeństwo, że nie jest inny. To strategia asymilacyjna. Można tu mieć wątpliwości natury intelektualnej, związane z teorią queer, ale to jest jedyna sensowna droga polityczna. To wprowadziło gejów i lesbijki do mainstreamu większości państw zachodnich. Więcej: obarczyło mainstreamowymi obowiązkami.

Jakimi?
Na przykład pronatalistycznymi. Dwukrotnie: raz w Szwecji, a raz w Izraelu spotkałam się z narzekaniem gejów i lesbijek na tę presję. Z polskiej perspektywy to mi się wydaje fascynujące. U nas nadal obowiązuje anatema: geje i dziecko to katastrofa. A tam mają baby boom. Koniec homofobii, bo jest presja nacjonalistyczna, żeby rodzić Izraelczyków.

A w Szwecji?
Tam jest inna konstelacja ideowa, ale socjaldemokracja czyli państwo opiekuńcze też sprzyja rodzinności. I oczywiście dziadkowie chcą mieć wnuki.
Moja obserwacja jest taka, że strategia asymilacyjna, tam gdzie zadziałała, powoduje, że rodziny LGBT zaczynają być traktowane jak zwykłe rodziny. Ludzie tracą z oczu te przerażające Polaków probówki, strzykawki, tych zboczeńców deprawujących rzekomo dzieci...

Zła fantazja wyparta przez tupot małych nóżek (śmiech).
No tak! I cóż… jeżeli ojcem będzie ktoś w rodzaju Biedronia, czyż to nie będzie cudne dzieciątko? (śmiech) Nasłuchałam się wielu takich opowieści. Na przykład izraelskiej lesbijki rewolucyjnej, która została „wrobiona” w macierzyństwo przez rodzinę swojej dziewczyny i jest matką uroczego pięciolatka. Oczywiście się wygłupiam, bo to też jest opowieść radosna - o przedszkolach, o wspólnotowości – ale i konserwatywna! Ona twierdzi, że te rodziny bardzo uważają, żeby dzieci były wychowywane w heteronomie.

U nas to nie chwyci, nie wierzę. Ten „sympatyczny Biedroń” to nie „nasz Biedroń”, lecz dziwak, który ma „coś nie tak” poniżej pasa.
A ja myślę, że to jest kwestia czasu. Dziś polska homofobia jest na etapie lęku przed tym, żeby geje i lesbijki znaleźli się w roli rodziców. To oczywiście budzi emocje nie jako rzeczywistość społeczna (bo geje i lesbijki mają dzieci), tylko jako fantazja. Że oni nam to dziecko jakoś przerobią. Ale rozmowy z tymi Izraelkami i Szwedami uświadomiły mi, że to przejściowy etap. Jak się Polacy oswoją z różnorodnością konstelacji rodzinnych, to się oswoją również i z tą.

Oswoją się przy tej koalicji rządzącej?
PO dba o pozycję jedynego złotego środka na polskiej scenie politycznej i bardzo chce wchłonąć rozmaite nurty lewicowe.
Analizowałabym razem nieudaną próbę ośmieszenia Biedronia i niesłychaną brutalność ataku na Krytykę Polityczną po wydarzeniach 11 listopada. To mnie zadziwiło, bo sądziłam, że PO sytuuje się w kontrze do skrajnej prawicy. Powinni więc bronić Polski przed kaczyzmem, NOPizmem i zakazem pedałowania... Tak naprawdę wyprodukowano news, że ci, którzy zdemolowali miasto są dokładnie tym samym, co ci, którzy chcą Polski kolorowej, różnorodnej. Po paru dniach Komorowski ogłosił, że w przyszłym roku pójdzie na marsz. Ja to widzę jako zmasowany atak na lewicę – odpowiedź na sukces Palikota, którego PO postrzega jako reprezentanta nowej jakości, którą oni przegapili. A tym, co przegapili, jest powszechny w Polsce nastrój antyklerykalny. Bo kiedy społeczeństwo przygotowywało się mentalnie do zagłosowania na Grodzką, Nowicką i Biedronia, oni przesuwali się na prawo. Więc teraz robią z nas terrorystów.

Dyskurs antyklerykalny jest zarazem homofilny?
Tak, łączy się z przyjazną opowieścią o gejach jako o naszych współobywatelach. Niestety niekoniecznie łączy się z opowieścią o kobietach, które mają prawo do swojego ciała.

Ustawa o związkach partnerskich ma większe szanse niż liberalizacja ustawy antyaborcyjnej ?
Nie wiem, czy w tej kadencji, ale tak - sprawę aborcji przegrałyśmy dramatycznie, a związki są wciąż w sferze, w której się negocjuje.

Jest nowa pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania, Agnieszka Kozłowska - Rajewicz. Coś tu zadziała?
Myślę, że Tusk ma bardzo poważny problem z zadowoleniem jednocześnie Kościoła i UE. UE, gdzie prawa kobiet i mniejszości są celem oczywistym i gdzie polityka równouprawnienia zawarta jest w licznych dyrektywach i związana z pieniędzmi, wymaga, by to stanowisko było obsadzone. Z kolei Kościół katolicki każdą osobę w tym miejscu będzie bacznie obserwował i domagał się od niej czołobitnych deklaracji konserwatywnych.
Tusk obrał więc ścieżkę dyplomatyczną: damy kogoś, kto trochę mniej niż Radziszewska złości środowiska NGO-sowe (a one mają przełożenie na UE poprzez raporty cienie itd.), a z drugiej strony dopilnujemy, żeby to nie była osoba jednoznacznie z tym środowiskiem związana. Tuskowe „warto rozmawiać” oznacza: trzymamy „te tematy” w sferze dyskursu publicznego, którym można się pochwalić w UE, ale jednocześnie nie pozwalamy, żeby cokolwiek się stało naprawdę. Bo jak się stanie naprawdę, to będziemy mieli na głowie biskupów.

A naprawdę dzieją się rzeczy takie, jak zalegalizowanie NOPowskiego znaku zakazu pedałowania. Na szczęście prokuratura złożyła zażalenie na postanowienie sadu, więc sprawa nie jest ostateczna.
Tak, ta legalizacja jest szokującym przejawem zgody na mowę nienawiści. Zakaz pedałowania nie jest niczym słabszym niż gwiazda Dawida na szubienicy. To jest mowa nienawiści w czystej formie. Mówi: mamy nienawidzić pewnej grupy, a przemoc wobec niej nie jest prawdziwą przemocą. To potwierdza też moją tezę z „Rykoszetem” – obsesja na temat seksu jest kluczem do tożsamości polskich neofaszystów.
Ale intryguje mnie coś innego - że ktoś w ogóle chce mieć takie godło. To tak jakby Ku Klux Klan narysował sobie na flagach powieszonego Afroamerykanina. Zero autocenzury, czysta przemoc.
Ale jeszcze jedna sprawa się wydarzyła w polskiej polityce, która nam umknęła. Porażka Zielonych. Obawiam się, że w praktyce może oznaczać ich dużo mniejszą wyrazistość, jeżeli chodzi o kwestie LGBT. W obecnej sytuacji – z tym triumfującym NOPem - szkoda! To jest moment, żeby zaistnieć.

Te tematy przejął Palikot.
Tak, niestety tak to wygląda, że zarówno SLD jak i Zieloni oddali „te tematy” walkowerem. To nie jest tylko kwestia ideałów, może bardziej dostępu do mediów i strategii. Ale na tym polega polityka, żeby skutecznie działać, a nie tylko słusznie myśleć. Można powiedzieć, że mając swoich ludzi w Sejmie, wyszliśmy z politycznego przedszkola. Teraz dopiero się zrobi ciekawie.

Adam Szostkiewicz - Co ma homoseksualizm do niewolnictwa?

Kardynał Keith O’Brien, prymas katolicki Szkocji, porównał legalizację małżeństw homoseksualnych do przyzwolenia przez współczesne państwo na niewolnictwo. W Wielkiej Brytanii rozkręca się dyskusja nad szykowanym przez konserwatywno-liberalny rząd Camerona/Clegga projektem legalizacji związków osób tej samej płci. Opinie w społeczeństwie są równie spolaryzowane jak u nas. Znaki czasu?

O’Brien pyta: co byście zrobili, gdyby rząd powiedział, że wprowadza niewolnictwo, ale że nikogo nie zmusza do posiadania niewolnika? Bylibyście oburzeni, słusznie. To byłby gwałt na fundamentalnym prawie człowieka. I takim samym gwałtem na naszej cywilizacji byłoby zrównanie związku homoseksualnego z tradycyjnie rozumianym małżeństwem.

Co jest ciekawe, to to, że w wolnościowym społeczeństwie brytyjskim słowa O’Briena wywołały taką burzę. Bo w końcu kardynał nie powiedział niczego nowego – nowy była tylko niedorzeczny chwyt retoryczny z niewolnictwem – a katolików praktykujących jest tam równie niewielu jak praktykujących anglikanów. Ale praktyki religijne to jedno, a resentymenty społeczne to drugie. Homofobem może być i człowiek niepraktykujący albo w ogóle niereligijny. Tak samo jak zatwardziałym nacjonalistą (nacjonalizm jest ponadpartyjny: występuje na prawicy i na lewicy).

Kwestia jest raczej kulturowa. Dlatego kardynał zebrał gratulacje nie tylko od podobnie myślących braci w wierze katolickiej, ale i od części anglikanów i niereligijnych konserwatystów. Jak widać, homofobia (przez którą rozumiem wykluczanie osób homoseksualnych ze wspólnoty praw obywatelskich) jest silna nie tylko w Polsce. Jest użyteczna politycznie. Pozwala mobilizować przeciwników demokracji liberalnej. Tak korzystał z niej np. ruch hitlerowski.

Ale nie jest wszechmocna. Jeszcze sto lat temu w Anglii można było pójść za homoseksualizm do więzienia, teraz premier z Partii Konserwatywnej firmuje debatę o legalizacji związków homoseksualnych.

Nie trzeba być homoseksualistą, by walczyć z prawną dyskryminacją osób homoseksualnych (za to wiadomo, że osoby homoseksualne bywają czasem publicznie zaciekłymi homofobami, w Kościele i poza nim). W tej walce chodzi w istocie o traktowanie serio separacji państwa i prawa od religii.

Oficjalny katolicyzm też będzie się zmieniał. Kościół rzymski jest z definicji przeciw wszystkim zmianom społeczno-obyczajowym, dopiero po pewnym czasie, kiedy jednak się zakorzenią, zmienia zdanie. Tak jak w sprawie prawa kobiet do studiowania i wykonywania ,,męskich zawodów”, szkół koedukacyjnych czy (w innej kluczowej dziedzinie) w sprawie sekcji zwłok i szczepień albo kary śmierci (na miękkie ,,nie”) .

Skoro małżeństwo jest tylko i wyłącznie związkiem mężczyzny i kobiety, to czy zgodne z katolickim pojęciem prawa naturalnego jest wielożeństwo? A jednak Kościół go nie piętnuje w świecie islamskim.

Z jakiej racji Kościół w nowoczesnym społeczeństwie pluralistycznym chce decydować, kto może a kto nie może zawierać małżeństwa?

Jak Kościół chce pogodzić swoje ,,nie” dla małżeństw homoseksualnych ze swoimi własnymi naukami, że nikogo nie można dyskryminować z powodu jego płci?

poniedziałek, 5 marca 2012

1924-2012

Toksyczny ojciec

Nakładem wydawnictwa Czarna Owca na polskim rynku ukazała się książka "Ojciec nieświęty" autorstwa Piotra Szumlewicza. Jest to zbiór wywiadów ze znanymi postaciami polskiego życia publicznego na temat mrocznych stron pontyfikatu Jana Pawła II. Myślę, że to ciekawa i potrzebna pozycja. Wśród wywiadów znalazła się też rozmowa z Jerzym Krzyszpieniem, pt. "Toksyczny ojciec lesbijek i gejów". "Krzyszpień bada kolejne encykliki i wypowiedzi papieża na temat środowisk LGBT. Z jego analiz wynika, że polski papież nie tylko był niechętny emancypacji osób LGBT, ale też w wielu swoich wypowiedziach bronił dyskryminacyjnych, homofobicznych poglądów" - opowiada Szumlewicz.
"W języku instytucji katolickich określenie "ojciec" oznacza autorytet i władzę. Ludziom wpaja się przekonanie, że choć są dorośli i mają lub mieli ojca, potrzebują człowieka, wobec którego w sprawach moralności mają odgrywać rolę dzieci. Dla lesbijek i gejów wyznania rzymskokatolickiego Jan Paweł II był ojcem toksycznym. Jego nauczanie, a więc i nauczanie instytucji, której przewodził, było - i jest - wobec nich powtarzającym się aktem psychicznej przemocy ukrywającym się pod płaszczykiem mowy o moralności" - czytamy w rozmowie z Jerzym Krzyszpieniem.
W mojej ocenie Wojtyła był prostym, zacofanym człowiekiem, któremu przypisuje się niezasłużenie koronę wielkiego. Wyrządził wiele zła, chociażby tym, w jaki sposób wypowiadał się o gejach i lesbijkach. W Polsce większość ludzi ma wizerunek dobrego dziadka. Jest on całkowicie fałszywy i wynika z tego, że nikt nie czytał ani nie słuchał tego, co mówił Wojtyła. Większość Polaków tylko śpiewa Arkę i śmieje się z głupawych anagdotek o kremówkach, a niewielu wgłębia się w to, ile zła ten człowiek uczynił. W oczach większości Polaków Wojtyła to taka "dobra ciocia", która kochała wszystkich i którą wszyscy kochali. Co najwyżej miał złych doradców. Niewiele ma to wspołnego z rzeczywistością. Wystarczy jechać na zachód Europy, by się przekonać, co inni o nim myślą. Jesteśmy w tym umiłowaniu łojca świętego totalnie zaślepieni. Także geje, którzy komentując książkę o Wojtyle piszą nawet tak: "A ja tam lubię mojego toksycznego ojca. I jestem dumny że był dobrym papieżem i polakiem. Nie potrafię go nienawidzić tylko dlatego że on nie lubił homoseksualistów." Ja to skomentuję jednym słowem - przerażające! Typowa postawa "pańszczyźnianego chłopa", który krzyczy jaki to jego pan łaskawy, gdy go pan leje go po mordzie. To zupełne zatracenie rozumu.

sobota, 3 marca 2012

Obrzydliwość katolicyzmu

Wspieranie homoseksualizmu jest przeciwne naszej kulturze i wierze – tak kard. Robert Sarah, przewodniczący Papieskiej Rady „Cor Unum”, skomentował niedawny apel sekretarza ONZ Ban Ki-moona, który wezwał kraje afrykańskie, by uchyliły wszelkie przepisy zakazujące zachowań homoseksualnych.

Pochodzący z Gwinei purpurat w rozmowie z amerykańskim portalem katolickim „National Catholic Register” stwierdził, że katoliccy biskupi z Afryki muszą stanowczo zagregować na takie słowa. Wezwał też, by pomogli im biskupi z Ameryki, sami reagując na oenzetowskie naciski wywierane na kontynent afrykański. Były arcybiskup Konakry określił uwagi sekretarza ONZ jako „głupie”. Niedawno odnosząc się do papieskiego orędzia na Wielki Post 66-letni afrykański purpurat kurialny podkreślił, że troska o bliźniego obejmuje odpowiedzialność nie tylko za jego dobro materialne, ale także moralne i duchowe. Reagowanie na „pewne modne idee” określił jako część profetycznej misji Kościoła. Powiedział, że Kościołem kieruje „szczera troska o ludzkość i świat”, a nie „pragnienie potępienia czy obwiniania”.

Obrzydliwe, obrzydliwe, obrzydliwe. Kolejny głos na szczycie katolickiej hierarchii, który w imię fałszywie rozumianej troski o dobro człowieka pozwala go zabijać, więzić i obrażać. Brak mi słów na opisanie tej obrzydliwości. Kościół katolicki to jedna z najbardziej niemoralnych, niebezpiecznych i faszystowskich organizacji jakie znam. To jest tego dowodem.