sobota, 10 marca 2012

Adam Szostkiewicz - Co ma homoseksualizm do niewolnictwa?

Kardynał Keith O’Brien, prymas katolicki Szkocji, porównał legalizację małżeństw homoseksualnych do przyzwolenia przez współczesne państwo na niewolnictwo. W Wielkiej Brytanii rozkręca się dyskusja nad szykowanym przez konserwatywno-liberalny rząd Camerona/Clegga projektem legalizacji związków osób tej samej płci. Opinie w społeczeństwie są równie spolaryzowane jak u nas. Znaki czasu?

O’Brien pyta: co byście zrobili, gdyby rząd powiedział, że wprowadza niewolnictwo, ale że nikogo nie zmusza do posiadania niewolnika? Bylibyście oburzeni, słusznie. To byłby gwałt na fundamentalnym prawie człowieka. I takim samym gwałtem na naszej cywilizacji byłoby zrównanie związku homoseksualnego z tradycyjnie rozumianym małżeństwem.

Co jest ciekawe, to to, że w wolnościowym społeczeństwie brytyjskim słowa O’Briena wywołały taką burzę. Bo w końcu kardynał nie powiedział niczego nowego – nowy była tylko niedorzeczny chwyt retoryczny z niewolnictwem – a katolików praktykujących jest tam równie niewielu jak praktykujących anglikanów. Ale praktyki religijne to jedno, a resentymenty społeczne to drugie. Homofobem może być i człowiek niepraktykujący albo w ogóle niereligijny. Tak samo jak zatwardziałym nacjonalistą (nacjonalizm jest ponadpartyjny: występuje na prawicy i na lewicy).

Kwestia jest raczej kulturowa. Dlatego kardynał zebrał gratulacje nie tylko od podobnie myślących braci w wierze katolickiej, ale i od części anglikanów i niereligijnych konserwatystów. Jak widać, homofobia (przez którą rozumiem wykluczanie osób homoseksualnych ze wspólnoty praw obywatelskich) jest silna nie tylko w Polsce. Jest użyteczna politycznie. Pozwala mobilizować przeciwników demokracji liberalnej. Tak korzystał z niej np. ruch hitlerowski.

Ale nie jest wszechmocna. Jeszcze sto lat temu w Anglii można było pójść za homoseksualizm do więzienia, teraz premier z Partii Konserwatywnej firmuje debatę o legalizacji związków homoseksualnych.

Nie trzeba być homoseksualistą, by walczyć z prawną dyskryminacją osób homoseksualnych (za to wiadomo, że osoby homoseksualne bywają czasem publicznie zaciekłymi homofobami, w Kościele i poza nim). W tej walce chodzi w istocie o traktowanie serio separacji państwa i prawa od religii.

Oficjalny katolicyzm też będzie się zmieniał. Kościół rzymski jest z definicji przeciw wszystkim zmianom społeczno-obyczajowym, dopiero po pewnym czasie, kiedy jednak się zakorzenią, zmienia zdanie. Tak jak w sprawie prawa kobiet do studiowania i wykonywania ,,męskich zawodów”, szkół koedukacyjnych czy (w innej kluczowej dziedzinie) w sprawie sekcji zwłok i szczepień albo kary śmierci (na miękkie ,,nie”) .

Skoro małżeństwo jest tylko i wyłącznie związkiem mężczyzny i kobiety, to czy zgodne z katolickim pojęciem prawa naturalnego jest wielożeństwo? A jednak Kościół go nie piętnuje w świecie islamskim.

Z jakiej racji Kościół w nowoczesnym społeczeństwie pluralistycznym chce decydować, kto może a kto nie może zawierać małżeństwa?

Jak Kościół chce pogodzić swoje ,,nie” dla małżeństw homoseksualnych ze swoimi własnymi naukami, że nikogo nie można dyskryminować z powodu jego płci?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz