wtorek, 29 maja 2012

Prawda w oczy kole

Politycy zabrali się za ośmieszanie, deprecjonowanie i pozbawianie walorów rzetelności materiału przygotowanego przez dziennikarzy BBC o polskim rasiźmie i antysemityzmie. Polscy politycy i dziennikarze są oburzeni i krzyczą, że Polska jest szkalowana i przedstawiana w złym świetle. I to wszystko w dowód patriotyzmu. Dla mnie patriotyzmem jest coś innego. Patriotyzmem jest zdolność do powiedzenia prawdy o narodzie, nawet najbardziej bolesnej. A jaka jest prawda wystarczy spojrzeć na bloki i mury polskich miast. Na niemal każdym antysemicki bazgroł, z którego nikt nie robi żadnego problemu. Ksenofobiczne i rasistowskie napisy tak upowszechniały, że niewielu przeszkadzają. Proponuję tym, którzy twierdzą, że BBC pokazała nieprawdę stanąć na moment przed jakimś blokiem, na przystanku, usiąść w parku i posłuchać. Słowo „żyd” jest odmieniane przez wszystkie przypadki, żeby ośmieszyć kogoś, wskazać kto jest winien, kto powinien za to zapłacić, komu należy przyjebać, a kogo by się powiesiło. I nikt mi nie wmówi, że to nic nie znaczy. Znaczy i to bardzo wiele. JESTEŚMY NARODEM KSENOFOBÓW I RASISTÓW.

czwartek, 24 maja 2012

Damian Niebieski - Znajomi – geje

Spisek został wykryty. Od pewnego czasu wszyscy wiemy, że w kościele jest lobby homoseksualne. Niektórzy wiedzieli już wcześniej, że geje są wszędzie. Ot, wielkie odkrycie. Ich głosy były zbywane prychnięciami i pukaniem się w głowę. Profesja księdza, podobnie jak zawód strażaka czy policjanta, są z zasady przypisywane męskim osobnikom, a więc – nie gejom. Tymczasem homoseksualiści w kościele – jak się okazało – to grupa zwarta, w której rządzą prywatne interesy, sympatie i jeszcze inne, o wiele cieplejsze uczucia. Nie wiem czy były testy, kto jest jakiej orientacji, pewnie trzeba zapytać seminarzystów. Dziwne jest to, że jeszcze nie została odkryta jakaś grupa reakcyjna lesbijek w zakonach kobiecych. Być może dlatego, że jak wszystkie kobiety w kościele nie mają władzy, co automatycznie sprawia, że są nudniejsze i szkoda poświęcać im czas. Geje są ciekawsi. Geje, którzy są księżmi, są jeszcze ciekawsi. Nie rozumiem jednak, skąd sprowadzanie zjawiska kolesiostwa do orientacji homoseksualnej? Czy jej posiadanie równa się z przynależnością do określonego lobby, które rzekomo „niszczy każdego, kto wejdzie mu w drogę”? To tak jakby do homoseksualnej orientacji przypisany był od razu cały pakiet cech/określeń/umiejętności, które dany człowiek posiada, a które uaktywniają się w poszczególnych środowiskach. Brakuje refleksji nad tym, że na zachowanie człowieka wpływ ma o wiele więcej niż to, że jest homoseksualny. To, że jakiś gej nie ustąpi miejsca w autobusie staruszce z wielką siatą ziemniaków i ledwo trzymającej się na nogach nie oznacza, że jest chamem, bo jest gejem. Przykłady można mnożyć. Ale dosyć o kościele. Z hucznych zapowiedzi, że PO przedstawi własny projekt związków partnerskich, jeszcze nic nie wyszło. Rzekomo ma on zostać przedstawiony w maju obok projektu o in vitro. Szkoda, że wakacje za pasem, bo znowu znajdzie się powód do przełożenia ustawy. A to, grilla trzeba będzie na działce zrobić (koniecznie z pieczoną kaszanką i papryką), a to skoczyć na letnie wyprzedaże do centrum handlowego (w przerwach narzekając na powszechne chamstwo i konsumpcję, oblizując przy tym palce po berlince), a to w Kołobrzegu zjeść gofry z bitą śmietaną i jagodami, bo sezon na polskie owoce lasu tuż, tuż. Przeszkody wydają się nie do pokonania. Na szczęście nikomu się nie spieszy. Gejom też nie. A stanowiska zaczynają się polaryzować. Jest minister sprawiedliwości, który otwarcie głosi treści nieprzychylne środowisku LGBT. Jest PiS, które Konstytucję najchętniej wymieniłoby na katechizm kościoła katolickiego. Jest poseł PO, który twierdzi, że tylko małżeństwo daje stabilność związkom. I ja się z tym zgadzam. Naprawdę. Zamiast związków partnerskich, niech instytucja małżeństwa będzie dostępna także dla osób homoseksualnych. Niech ci różowi geje zobaczą, jak to jest żyć z papierkiem w szafce nocnej, niech jeżdżą na nudne i męczące obiady do teściowej, która ciągle podaje tłusty rosół i trzy gołąbki na obiad, choć dobrze wie, że partner jej synka ich nie znosi. Niech wyprowadzą się ze swoich wynajmowanych loftów do mieszkań z wielkiej płyty i przekonają się, jak to jest mieć kredyt hipoteczny i obserwować kurs franka, tuż obok kolejnego zacieku w łazience. Niech wiedzą, co to znaczy być rozwodnikiem – mężczyzną z odzysku, tym razem już oficjalnego, potwierdzonego na drodze sądowej, a nie przy okazji zakładania nowego profilu. Może wtedy się zniechęcą i nie będą zawierać jakichkolwiek, formalnych związków przed majestatem państwa? Część z pewnością tak zrobi. To są tak zwani „moi znajomi geje”. Taki znajomych posiada np. pan Aleksander Nalaskowski, który w wywiadzie dla Rzeczpospolitej pod bardzo znamiennym tytułem „Nie ma genu gejostwa”, zaznacza, że jego znajomi geje wcale nie obrazili się na niego za nazwanie homoseksualizmu – chorym. A nawet jeden napisał: „Wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Rozumiem, że do niektórych jeszcze nie dotarło, że istnieje coś takiego jak gay pride… Rozumiana na różne sposoby, ale w końcu – pride! To już nawet było w Trudnych Sprawach. Pewnie i one zostaną zawieszone na wakacje, podobnie jak zainteresowanie ustawą o związkach partnerskich. Wtedy już tylko pozostanie oglądać powtórki z poprzednich sezonów, do czego wielu „znajomych gejów” np. ministra Gowina tak się przyzwyczaiło, że zapomniało o swoim wpływie na przyszłe scenariusze, a co gorsze uważa, że powtórki są lepsze, bo bezpieczniejsze. Ja niebezpieczeństwo widzę w ich powtarzalności, w zabetonowanej, dobrze znanej rzeczywistości. Wiem, jak „znajomi geje” myślą i wybaczam im, bo nie wiedzą, co czynią. Niestety.

Nie widać dyskryminacji?

Ponoć dyskryminacji gejów i lesbijek zdaniem prawicowych polityków nie ma. To wydumany problem, który ma na celu wzbudzenie współczucia w społeczeństwie i rodzaj lobbingu na rzecz przywilejów, niedorzecznych oczywiście, jak twierdzą pustosłowia a la Terlikowski. I jak to się ma do rzeczywistości? Ano nijak. Niedawno miała miejsce głośna sprawa zwolnienia ze względu na orientację seksualną w IKEA, potem w supermarkecie, a dziś media donoszą o ochroniarzu, który stracił pracę bo jak uważa jego szef „ochroniarz nie może być pedałem”. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że te ujawnione przypadki to nawet nie jest promil faktycznej liczby dyskryminacji jaka ma miejsce w miejscach pracy w Polsce.

wtorek, 22 maja 2012

Polska chora

Projekt ustawy dotyczącej mowy nienawiści, a konkretnie karania za nią, znów w Sejmie. Jednak po lekturze codziennej prasy, wypowiedziach polityków, a także wsłuchując się w głos "ulicy" odnoszę wrażenie, że ukarać należałoby za mowę nienawiści połowę społeczeństwa. I niech ktoś nie myśli, że jestem przeciwny projektowi ustawy. Wręcz przeciwnie. Myślę, że gdyby został przyjęty to wówczas prznajmniej część osób zastanowiłaby się trzy razy zanim zabrałaby głos lub coś zrobiła. Tak, Polacy to naród homofobów. Nie da się ukryć. Co gorsza, ludzie nie wstydzą się być homofobiczni. Być homofobicznym nie spotyka się z żadnymi konsekwencjami, ani prawnymi ani ostracyzmem społecznym.Czy karanie za mowę nienawiści wobec osób homoseksualnych poprawiłoby sytuację. Ja wierzę, że tak. Nie dlatego, że jestem zwolennikiem teorii o wyższości metod represyjnych nad edukacją, ale dlatego, że wierzę w to, że proponowana ustawa miałaby bardzo ważny wymiar edukacyjny. A jeśli już jestem w temacie edukacji to dzisiajsza informacja z KPH zwaliła mnie wprost z nóg. Musiałem przeczytać 2 razy, gdyż po pierwszym myslałem, że się pomyliłem. Takie rzeczy wydawały mi się już niemożliwe. A jednak poczułem się nieprzyjemnie zaskoczony. Homo- i biseksualność jako zaburzenie i patologia seksualna? Takie treści można znaleźć w programie nauczania obowiązującym w Centrum Kształcenia Podyplomowego dla Pielęgniarek i Położnych - co więcej - wynikającym z rozporządzenia Ministra Zdrowia. Sprawą zainteresowała się Kampania Przeciw Homofobii, która apeluje do Ministra Zdrowia, Bartosza Arłukowicza o "kontrolę i weryfikację programów nauczania Centrum, tak aby treści przekazywane personelowi medycznemu były zgodne ze standardami wiedzy ogólnej, medycznej, a także niedyskryminujące dla osób LGBT". W programie Centrum homoseksualność i biseksualność są określone jako "zaburzenie i patologia seksualna" i wymienione obok gwałtu, sadyzmu i prostytucji. To nie koniec: treści te mają odzwierciedlenie także w testach egzaminacyjnych dla pielęgniarek i położnych. "Niektórzy homoseksualiści są szczególnie niebezpieczni społecznie, ponieważ uwodzą osobników: A. z nieprawidłowym popędem płciowym, B. uprawiających prostytucję, C. w wieku dojrzałym, D. w młodzieńczym wieku", "Homoseksualiści, którzy zgłaszają się na leczenie, najczęściej: A. nie mają poczucia inności wśród mężczyzn, B. nie mają poczucia nienormalności swoich zachowań, C. nie akceptują swoich skłonności seksualnych, D. cieszą się dobrą pozycją w społeczeństwie" - czytamy. Agata Chaber, prezes KPH, nie ukrywa swojego oburzenia: "To co naucza się tych ludzi, którzy chcą być specjalistami i specjalistkami w zakresie pielęgniarstwa i położnictwa, to nawet nie jest wiedza - są to poglądy, nie znajdujące potwierdzenia w nauce. Homofobia w wydaniu paranaukowym jest szczególnie niebezpieczna - informacje pochodzące od autorytetów, przekazywane w toku nauczania przyjmowane są jako pewne i sprawdzone, są także utrwalane w procesie nauczania. Mało jest osób, które są na tyle świadome, aby kwestionować takie informacje" - mówi. KPH wysłało w tej sprawie list do Ministra Zdrowia - i zachęca do tego samego wszystkich. "Kampania Przeciw Homofobi podejmie wszelkie kroki konieczne do zmiany programu nauczania szkoły i umożliwienia osobom do niej uczęszczającym otrzymania wiedzy opartej na aktualnej i rzetelnej wiedzy naukowej" - dodaje Chaber. Ja też zachęcam do pisania maili i listów. Obojętnośc to przyzwolenie na homofobię w służbie zdrowia. Oto adresy: Ministerstwo Zdrowia, ul. Miodowa 15, 00-952 Warszawa kancelaria@mz.gov.pl kancelaria-mz@mz.gov.pl

poniedziałek, 21 maja 2012

Wincenty Elsner - Apostazja - jest problem, czy go nie ma?

Przecież można nie chodzić do kościoła, nie wpuszczać księdza po kolędzie, nie chrzcić dzieci - tak prosto widzi to wielu. Czy naprawdę problem "być albo nie być" w Kościele rzymsko-katolickim został wymyślony przez antyklerykalny Ruch Palikota? Parę faktów: Fakt 1. Zapomniana i rzadko cytowana Ustawa o gwarancjach wolności sumienia i wyznania z dnia 17 maja 1989 r. mówi, że: - Wolność sumienia i wyznania obejmuje swobodę wyboru religii lub przekonań... (art. 1, ust. 2) - Korzystając z wolności sumienia i wyznania obywatele mogą w szczególności: - należeć lub nie należeć do kościołów i innych związków wyznaniowych... (art. 2, ust. 2a) I tu ciekawostka: prawo do należenia lub nienależenia do kościoła dopisano do ustawy dopiero w 1998 roku. Przepisy prawa bywają zagmatwane, tutaj jednak wszystko wydaje się jasne. Dlatego zaskakującym jest: Fakt 2. Zdaniem prawnika ks. prof. Dariusza Walencika w świetle aktualnego stanu prawnego, nie jest możliwe wystąpienie z Kościoła katolickiego, można najwyżej z Kościołem zerwać kontakty (porzucić wiarę bądź zaprzestać praktykowania). (...) Katolikiem jest się od momentu chrztu do momentu śmierci, niezależnie od tego, czy się utraciło wiarę i czy się zachowuje związek z Kościołem bądź nie. Powrócono więc do doktryny wyrażającej się w starożytnej paremii semel catholicus, semper catholicus - "kto raz zostaje katolikiem, zostaje nim na zawsze" - twierdzi ks. prof. Dariusz Walencik. (czytaj całość: na portalu wiara.pl). Takie współczesne "przywiązanie" raz ochrzczonego do Kościoła rzymsko-katolickiego zawdzięczamy Benedyktowi XVI. I to całkiem niedawno: Fakt 3. 9 kwietnia 2010 roku weszło w życie motu proprio papieża Benedykta XVI Omnium in mentem, które m.in. usunęło z kodeksu prawa kanonicznego wzmianki o formalnym akcie wystąpienia z Kościoła. W rezultacie nie można już dłużej formalnie wystąpić z Kościoła katolickiego - Kościół całkowicie wycofał się z przywiązywania prawnego znaczenia do pojęcia "formalny akt wystąpienia z Kościoła". Oznacza to także - z punktu widzenia prawa kanonicznego - odzyskanie pełnej mocy kanonu 11, mówiącego o tym, że ustawom kościelnym podlegają wszyscy ochrzczeni w Kościele katolickim. (źródło: Wikipedia). Szybkimi krokami zbliżamy się więc do realiów państw wyznaniowych z jedyną - "prawdziwą" religią. Zwłaszcza, że: Fakt 4. Kościół niesłusznie łączy apostazję, czyli wystąpienie z Kościoła rzymsko-katolickiego z deklaracją światopoglądu ateistycznego. To samo zresztą można zarzucić wielu popularyzatorom apostazji, zbyt często popełniają ten błąd. Apostazja to wystąpienie z Kościoła rzymsko-katolickiego. Koniec. Kropka. Jeszcze dziś można zostać muzułmaninem, wyznawcą Buddy lub świadkiem Jehowy. W wielu sprawach otworzyliśmy się na świat, ale tutaj tkwimy jeszcze w średniowiecznym zaścianku, ze stosem dla heretyków w tle. A może być inaczej: Fakt 5. W USA istnieje wiele bardzo różnych kościołów. Wierni mają świadomość, że przynależność do tego lub innego kościoła to ich wybór. Zresztą dość często zmieniają kościoły, szukając takiego, który najlepiej potrafi zaprowadzić ich do swojego Boga (posłuchajmy Jacka Kaczmarskiego). I przeprowadzka do innego kościoła wcale nie otwiera piekielnych bram i nie powoduje anatemy. Kościół rzymsko-katolicki, szczególnie w Polsce, twierdzi, że ma monopol na prawdę. To dlatego, że: Fakt 6. Polski Kościół katolicki anno domini 2012 jest instytucją szczególnie zamkniętą, nawet w porównaniu z Kościołami katolickimi w innych krajach. Rządzony przez Dziwisza, Głódzia, Michalika i Rydzyka. Przyzwyczajony do "unii tronu i ołtarza". Zawsze w III Rzeczypospolitej dostawał to co chciał i wymuszał na politykach takie zachowania, które były z jego punktu widzenia i jego interesów najlepsze. I dziś hierarchowie nie są w stanie nawet wyobrazić sobie podmiotowości wiernych. Takiej jak to wydawało się możliwe pięćdziesiąt lat temu - na Soborze watykańskim II. Nieodparcie nasuwa się porównanie do lat 1980-81 - faktycznego początku końca systemu totalitarnego. Ówcześni komuniści też nie byli w stanie pojąć, że jakiś związek może być niezależny. I wówczas, i teraz motorem zmian była i jest odwaga. Fakt 7. Nie mamy w Polsce dziewięćdziesięciu paru procent katolików. Tak jak nigdy nie mieliśmy paru milionów komunistów. Ale jesteśmy jako społeczeństwo bardzo w ten katolicyzm "uwikłani". Bo ślub, bo chrzciny, bo dziecko na religii w szkole, bo pogrzeb musi być z księdzem, bo sąsiedzi patrzą. Strasznie trudno jeszcze dziś stanąć naprzeciw tym wszystkim rytuałom, tradycjom, zwyczajom. I powiedzieć - basta. Konformizm zawsze pozostanie najwygodniejszy. I pozwala zapalić panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. A otwarta deklaracja poglądów wymaga odwagi! Ale bariera strachu będzie się obniżać. Bo to dopiero nieśmiałe początki. Początki układania sobie relacji z Kościołem dla tych wszystkich, których od dawna w tym Kościele faktycznie nie ma. Osoby homoseksualne pamiętają jakim niewyobrażalnym aktem desperacji był kiedyś "coming-out". Prawie jak dziś apostazja. Jest więc problem apostazji, czy go nie ma? Mówienie o apostazji nie jest wypowiedzeniem wojny Kościołowi katolickiemu. To dyskusja o wolności człowieka, o jego tożsamości i o wzajemnej tolerancji. A więc: Wniosek 1. Apostazja, czyli decyzja o rezygnacji z członkostwa w Kościele katolickim i przystąpieniu do innego kościoła lub nie - to prywatna decyzja każdego. Każdy ją może podjąć sam. Wniosek 2. Prawo każdego do swobodnego decydowania o przynależności do któregoś kościoła, wystąpieniu z kościoła, to konstytucyjne gwarancje wolności sumienia i wyznania. I nikt, ani w Polsce, ani w Watykanie, nie może tego zakwestionować, zabraniać ani utrudniać. Wniosek 3. Traktujmy wszystkich tych, którym ze względów formalnych, zawodowych lub środowiskowych utrudnia lub wręcz uniemożliwia się opuszczenie kościoła, każdego kościoła, nie tylko katolickiego, jako swoistych więźniów sumienia. Często ludzie z małych miasteczek i wsi, środowisk zdominowanych przez kler, są takimi "więźniami" Kościoła. I im wszystkim należy się nasze wsparcie, solidarność i pomoc. Nawet jeśli sami pozostajemy w Kościele. Nawet jeśli nie podzielamy ich poglądów i decyzji. Tylko tak możemy zbudować Nowoczesne Państwo.

czwartek, 17 maja 2012

ZTM w Warszawie - totalna hipokryzja

Zbliża się polska premiera filmu "Trzy" Toma Tykwera. Właśnie ruszyła jego kampania promocyjna - m.in. na warszawskich autobusach. I tu pojawiły się schody. Zarząd Transportu Miejskiego zgodził się na umieszczenie plakatów do filmu, ale pod jednym warunkiem: mężczyźni na zdjęciu nie mogą sprawiać wrażenia, że się całują.
- Zostaliśmy zmuszeni do zmodyfikowania zdjęcia z dwoma mężczyznami - stwierdziła Joanna Grabowska, przedstawicielka dystrybutora Vivarto.
O co poszło? O oryginalną wersję plakatów, na których widać nachylonych ku sobie mężczyzn. Zdaniem Vivarto, ZTM zgodziło się na umieszczenie ich na warszawskich autobusach, ale pod warunkiem, że zdjęcie zostanie zmodyfikowane i nie będzie sprawiało wrażenia, że mężczyźni chcą się pocałować.

Przedstawiciel ZTM twierdzi, że to nie jest dyskryminacja i mówi, że „ze stołecznego transportu miejskiego korzystają osoby zróżnicowane wiekowo i światopoglądowo”. „Musimy brać to pod uwagę, przy wyrażaniu zgody na umieszczenie danej reklamy” - dodał Konrad Klimczok z ZTM. ZTM twierdzi, że chodzi tylko o to, że para się całuje i nie widzi w tym dyskryminacji. Ja też bym nie widział, gdyby nie fakt, że zakazano jedynie pocałunku homoseksualnego. Znajdująca się obok fotografia całującej się pary heteroseksualnej już nie wzbudziła niczyich zastrzeżeń. Mówienie, że to nie jest dyskryminacja to hipokryzja. To klasyczny przejaw homofobii. I to wszystko w Międzynarodowy Dzień Przeciwko Homofobii.

sobota, 12 maja 2012

Valerio Pino - GogoStar

środa, 9 maja 2012

Winnych nie ma

Sąd Rejonowy w Augustowie warunkowo umorzył na okres próby postępowanie wobec zakonnicy oskarżonej o naruszenie nietykalności osobistej niepełnosprawnej dziewczyny z Domu Pomocy Społecznej w Studzienicznej. Znając klerobojność polskich sądów nie zdziwiło mnie, że zakonnica nie została ukarana. Sam będąc na miejscu sędziego także zawiesiłbym najprawdopodobniej postępowanie na okres próby. Osoba nie była karana, przyznała się do winy, przeprosiła, żałuje swojego czyny. Rozumiem, że trzeba dać każdemu szansę naprawy. Pewnie mi jako pokrzywdzonemu najbardziej zależałoby na uznaniu winy, zrozumieniu przez winowajcę swojego błędu i jakimś zadośćuczynieniu, choćby w formie przeprosin. Jednak uzasadnienie sądu wprawiło mnie w osłupienie. Sąd uznał bowiem, że 67-letnia Jadwiga R. dopuściła się pobicia dziewczynki, ale zrobiła tylko po to, aby uspokoić podopieczną. Zamurowało was? Mnie też! Uzasadnienie to brzmi niczym hasło z kampanii antyprzemocowej „Bo zupa była za słona”. To może niedługo będzie też wolno wyjść na ulicę, walnąć kogoś kogo się nie lubi w twarz albo i w inną część ciała i udowadniać, że to rodzaj dyskusji, taka forma odpowiedzi na argumenty słowne. Sąd w mojej ocenie nie ma prawa w ten sposób usprawiedliwiać czynu pobicia. Także przekonywanie Pani Jadwigi R, że praca z niepełnosprawną młodzieżą jest trudna i dlatego puściły jej nerwy do mnie nie do końca trafia. Praca ta, owszem, jest trudna i dlatego osoby, które się do niej nie nadają nie powinny jej wykonywać. Jeśli nawet praca jest trudna to nie jest to dla mnie czynnik łagodzący winę. Na niekorzyść samej placówki w Studzieniczej prowadzonej przez zakonnice świadczy to, że inne zakonnice negowały fakt, że dopuszczono się pobicia i usiłowały całą sprawę zatuszować. Gdyby nie TVN sprawa zapewne nie ujrzałaby światła dziennego. Jeśli ktoś chce przekonać się o tym niech obejrzy na stronie TVN. W Polsce kościelne instytucje opiekuńcze wyrastają jak kwiatki na deszczu. I niech nas nikt nie próbuje oszukiwać, że chodzi o potrzebę niesienia pomocy. Kościoły nie robią tego charytatywnie. Chodzi o pieniądze. Po pierwsze, można w ten sposób wyciągnąć od państwa niezłe pieniądze i zarobić, bowiem koszt utrzymania dziecka w placówce wynosi ponad 5 tys. zł., a do tego można z różnych dodatkowych funduszy państwowych można wyciągnąć znacznie większe pieniądze. Po drugie księża, zakonnicy, zakonnice znajdują dzięki temu zatrudnienie. I tak ten biznes się kręci. A kwalifikacje zawodowe i metody wychowawcze tych „świętych” opiekunów pozostawiają wiele do życzenia, czasmi przerażają. Wiem co mówię. Lata doświadczenia w pomocy społecznej dały mi poznać jak to się odbywa. Nie wspomnę już o tym, że zdarzają się przypadki wyciągania od rodziców niepełnosprawnych dzieci pieniędzy w zamian za ich umieszczenie w domu pomocy (przysłowiowe co łaska w formie darowizny, żeby nikt nie się nie przyczepił, że to łapówka), a w przypadku braku „datku” okazuje się, że nie ma wolnych miejsc. Od starszych osób wyłudza się natomiast mieszkania, domy i ziemię (też w formie darowizn lub zapisów testamentowych). I to wszystko z potrzeby „serca”. Serca w kształcie głębokiej kieszeni.

Rzeczy ostateczne

Obejrzałem, poryczałem się i całe moje wspólne życie z Marcinem przeleciało mi w przyśpieszeniu przed oczami. Jak na podglądzie kilka lat w kilka sekund, obrazy przelatywały w myślach. I na koniec myśl, co byłoby gdyby coś mu się stało. Nie oczekiwałbym niczego dobrego po jego rodzicach. Poznałem i dziękuję, wystarczyło, nie chcę takich kontaktów więcej. Jednak w przypadku śmierci, choroby, utraty przytomności to oni byliby bliskimi a ja... no właśnie kim? Ale jestem pewien, że jeżeli spróbowali zrobić mi/nam to, co rodzice chłopaka z filmu to gotów byłbym zrobić im krzywdę. Nie zastanawiałbym się nawet minuty, by bronić prawa mojego i Marcina do bycia rodziną. Bez względu na to, co mówi prawo i co powiedzieliby jego rodzice.